Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Fragmenty z kazachskich dróg II

Wycieczka autobusowa

Pierwsza w nocy, ciasny autobus trzęsie się na prawo i lewo. Prędkościomierz na komórce pokazuje trzydzieści kilometrów na godzinę, momentami zwalnia do dwudziestu. Droga albo jest w remoncie, albo jej nie ma wcale. Ciemno. Żadnych lamp czy latarni. Wysilam wzrok, by przekonać się, że jestem na pustyni. 15 minut później dojeżdżamy na miejsce postoju.

Radość z możliwości napicia się herbaty i kupienia czegoś do przegryzienia szybko się ulatnia, gdy wchodzę do budki pod azbestem z lepką ceratą na stole. Ustawiamy się więc grzecznie w dziesięciominutowej kolejce do wychodka, po czym błyskawicznie z niego wychodzimy i idziemy załatwić potrzeby w pustynię. Nieważne, że wszystko na niej widać. Przynajmniej da się oddychać.

 

Koniem nad jezioro

-1000 tenge! 1000 tenge!

Niezbyt przystojni jeźdźcy zajeżdżają nam drogę, zapraszając do dołączenia do nich na konny grzbiet.

-Dziękujemy, już wracamy.

-Pokażemy wam miejsca, których jeszcze nie widzieliście! Tam przewodnik nie zaprowadza.

Być w Tien Szanie i nie jechać na koniu to trochę, jak być na Saharze i nie wejść na wielbłąda. Patrzę mitologizującym spojrzeniem na czteronogą piękność. Tylko tysiąc tenge! Za pół godziny jazdy! Zobaczysz Kaindy, o jakim ci się nie śniło!

Smutno odpowiadam, że nie potrzebuję. Nie chcę. Nie o taką jazdę na koniu chodzi. Kirgiz, bez schodzenia z konia, pluje za siebie, mamrocze pod nosem jakieś przekleństwa i odjeżdża.

Po pięciu minutach widzimy innego.

-1000 tenge! 1000 tenge!

 

Chcę mieć samochód wojskowy!

Piękna maszyna stoi nad rzeką. Olbrzymi, silny, austriacki steyr. Niegdyś służył w wojsku, dziś robi za domek na kółkach. Na przyczepę wrzucono kontener, dorobiono drabinkę, kuchenkę, toaletę i w drogę!

Przy niej austriacka rodzina grzeje kulki chlebowe na patyku. Rodzice z trzylatką i pięciolatką. W podróży od dwóch miesięcy, jeszcze dziesięć przed nimi.

Razem za cały samochód daliśmy 15 000 euro. Sama maszyna 10 000, kontener 3000, reszta to prace wykończeniowe. Co robimy na tej dziczy? Zjechaliśmy z głównej drogi, by poszukać jakiegoś miejsca na spokojny postój. Jesteśmy tu już drugą noc.

Rankiem wychodzimy z namiotu i patrzymy, jak odważna trzylatka schodzi po skarpie do rzeki. Myślę o tych wszystkich rodzicach, którzy w życiu by do tego nie dopuścili. Sama łapię się na nerwowym spoglądaniu w jej stronę, podczas gdy Andy spokojnie z nami rozmawia o dalszej trasie. Za chwilę będą prać w zimnej rzece swoje ubrania i pójdą z dziećmi na skałki.

 

Płacę, wymagam

W Narynkolu idziemy do apteki, słusznie dedukując, że jak szukać inteligencji, to tam. Chwilę rozmawiamy z aptekarką, która niepostrzeżenie sprzedała nam aspirynę za pół ceny.

-Chcemy pojechać nad Tuzkol. Wie pani, ile to może kosztować?

-Poczekajcie, zadzwonię do męża.

Na drugi dzień jedziemy z mężem farmaceutki, lokalnym artystą i zapalonym myśliwym, nad najpiękniejsze jezioro Kazachstanu. 5000 tenge to dla nas nie bagatela, ale nieważne. Nad Tuzkol jechać musimy!

-Kiedyś robiłem w teatrze w Ałmaty. Zajmowałem się przygotowywaniem dekoracji. Na emeryturę wróciłem w rodzinne strony. Żona jest trochę niezadowolona, ale dobrze jest. Tu życie płynie spokojniej. O! Tu się zatrzymamy.

Kierowca i – jak się okazało – przewodnik w jednym pokazuje nam, które jagody są jadalne. Tłumaczy, że za tym wzgórzem znajduje się baza wojskowa, a 10 metrów od nas jest już strefa przygraniczna. Wreszcie opowiada o cudownych właściwościach błota z jeziora Tuzkol, które porównywane jest do tego z Morza Martwego. Odwiózł nas w dogodne miejsce. Zapłaciliśmy. Jesteśmy zadowoleni.

 

Masz papierosa?

Opóźniony umysłowo mężczyzna krzyczy na pół wagonu z Astany do Karagandy. Chodzi w tę i z powrotem i częstuje wódką. Wyrzuca z siebie wyzwiska o nędznych Ukraińcach, co to podżegają do wojny.

-A wy skąd? – zapytał niemal od razu.

Czy powiedzenie, że z Polski będzie bezpieczne? Zaryzykowaliśmy. Udało się. Polska mu dużo nie mówi.

W plackarcie – wagonie najniższej klasy – było tej nocy przeraźliwie zimno. Nadmuchałam matę, by nie spać na śmierdzącej leżance i położyliśmy się z Piotrem przytuleni na 80 centymetrach szerokości. Na siebie zarzuciliśmy wszystkie kurtki.

W półśnie otwieram oczy. Pijany wariat co chwilę do nas zagląda. Zastanawiam się, kiedy zacznie się masturbować.

Po kilku minutach snu czuję jego rękę na udzie. Wzdrygam się. Piotr chwyta mnie mocniej i naskakuje na Kazacha. Wkurwiony, groźnym tonem krzyczy „CZEGO?”

-Macie papierosa?

-Nie kurwa nie mamy. Spierdalaj!

Piotr obejmuje mnie czule i pyta ojcowskim tonem czy wszystko w porządku. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że mam takiego rycerza.

-Bałem się, że ma nóż – wyznał mi potem.

Czy żona się dobrze czuje?

-Taka delikatna ta Twoja żonka. Ta podróż to na pewno dla niej mordęga. I jeszcze w takich słabych warunkach. Szkoda biedaczki.

Jednym uchem słuchałam słów co najmniej stupięćdziesięciokilogramowej Rosjanki, z którą dzieliliśmy kupe (przedział drugiej klasy). Po trzech tygodniach w Kazachstanie rozumiałam po rusku już niemal wszystko, ale odpowiadać za siebie ciągle mi się nie chciało. Zaśmiałam się pod nosem z mojej udręki i czytałam dalej, jednocześnie ciesząc się, że siedemnastogodzinna podróż akurat starczy na jedną powieść.

Gdy Piotr wyszedł do toalety zaczęła mnie wypytywać.

-A ile lat po ślubie? Dwa? A dzieci już macie? O, nie przejmuj się, będziecie mieli niedługo całą gromadkę.

Skorzystałam z okazji, że pociąg się zatrzymał i pod pretekstem zakupu pierożków lub wędzonej ryby, wybiegłam na peron.

-Myślisz, że oni wierzą w to nasze małżeństwo? – spytał Piotr.

-Myślę, że nie widzą innej możliwości – uśmiechnęłam się i zapłaciłam peronowej babuszce za kapitalistyczną colę. Moja mała manifestacja.

To była druga część Fragmentów z kazachskich dróg. Pierwszą znajdziecie tutaj. Jak wam się podoba ten sposób opowiadania podróżnych historii? Wolicie takie historyjki czy może powinnam się skupić na tekstach praktycznych?

A jeśli lubicie mój styl pisania, to dołączcie do czytelników bloga na Facebooku. Zapraszam też do spisu tekstów o Kazachstanie, które znajdziecie na blogu. 

Exit mobile version