Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Luftlmalerei: Bawarski street art

Wychodzę z pociągu na stacji Garmisch-Partenkirchen i chwiejnym krokiem idę tam, gdzie wydaje mi się, że powinno być centrum. Plecak na plecach ciąży bardziej niż zwykle, w głowie szumi od niewyspania. Jeszcze kilkanaście godzin temu byłam w Krakowie. W międzyczasie zaliczyłam: autobus do Katowic, autobus do Wiednia, pociąg do Monachium i pociąg do GaPa. Snu w międzyczasie – jak na lekarstwo.

[wp_geo_map]

Nerwowo rozglądam się na boki w poszukiwaniu kawy. Zbaczam w boczne uliczki, okrążam budynki. Piotr się ze mnie śmieje:

-Znam takie zachowanie, ty nałogowcu! Jak paliłem, to też tak łaziłem za fajkami.

Oczywiście puściłam to między uszy, a nawet się trochę obraziłam, że nabija się z mojej potrzeby. Szukając dalej, z oczami wielkości jabłek, niemal zderzam się z jakimś budynkiem. Podnoszę wzrok i…

To już jasne! Mam halucynacje. 

Typowo alpejski domek jakby zamienił się w niebiański raj. Franciszek czy inny święty wznosi modły do Maryi i dzieciątka, obok grają aniołowie w wersji słodziutkich Amorków. Wszystko w uwznioślonych pastelach.

Przerażona gdzie ja trafiłam i jakie auto mnie potrąciło w międzyczasie, szybko obracam głowę, by tylko mnie ten byt nie wciągnął.

I teraz wyobraźcie sobie scenę z filmu, gdzie bohater patrzy na dziwnego stwora i by go nie oglądać obraca się w drugą stronę i wtedy okazuje się, że te stwory go otaczają. Bohater krzyczy „Nie… NIE! NIEEEEE!!!”

No właśnie. Tak było.

 ***

Kiedy już zdobyłam kawę, zakwaterowałam się w hotelu i uskuteczniłam dwugodzinną drzemkę, poszłam do informacji turystycznej, by dostać namiary na jakiegoś psychologa czy egzorcystę. Zdobyte w informacji turystycznej ulotki, jak również taszczony przeze mnie przewodnik, odpowiedziały dość szybko – zaatakowało mnie luftlmalerei.

 Luftlmalerei – bawarska sztuka ulicy

Luftlmalerei to zapoczątkowany już w XVIII wieku zwyczaj zdobienia fasad domów malunkami. Pewien bogacz wymalował tak własną chacjentę i dalej to poszło lawinowo – każdy chciał mieć wspaniale ozdobiony dom. Oczywiście im piękniej i bogaciej (drożej), tym lepiej. Zwyczaj rozpoczęty w baroku – nie dziwi więc, że wiele z malowideł to pyzate aniołki, kwiatowe girlandy i przede wszystkim pastelowe kolory. Najpopularniejsze jest malowanie scen religijnych, jednak zobaczymy też sceny rodzajowe, sceny barowe lub profesję właściciela domu. Wiele to po prostu finezyjnie wymalowane motta, które miały przyświecać mieszkańcom.

 Luftlmalarei – malarstwo powietrza?

Die Luft, jak słowniki podpowiadają, to po niemiecku powietrze. Malarstwo powietrza? Ma to sens! Przecież żeby namalować te wszystkie esy i floresy na fasadach, z pewnością trzeba było wejść na drabinę czy jakieś stabilniejsze rusztowanie. W każdym razie – trzeba było wznieść się ponad ziemię.

Może też chodzić o to, że przedstawione są sceny z wysokości. Maryja, aniołowie, Jezuski.

Cóż, nazwa jest wyraźnie podatna na nadinterpretację. Ku mojemu zaskoczeniu i radości – nie o to chodziło. Pierwszym możnym, który zdecydował się udekorować w taki sposób swój dom, był Franz Seraph Zwink, a jego dom w Oberammergau to „Zum Luftl”. I to podobno w Oberammergau i Mittenwald można zobaczyć najpiękniejsze przykłady malarstwa powietrza. Cóż, musimy tam pojechać!

W poszukiwaniu kolorowego powietrza

Trzecie popołudnie wycieczki po okolicach Garmisch-Partenkirchen, gdy zakwasy z gór ledwo pozwalały nam chodzić, poświęciliśmy na poszukiwanie najlepszych przykładów Luftlmalarei. Najpierw busem pojechaliśmy 18 km na wschód do Mittenwald – miasteczka, które o dziwo okazało się dużo bardziej turystyczne od GaPki. Przewodnik każe się zatrzymać nad informacją, że małe Mittenwald było niezmiernie lubiane przez ekspresjonistycznych malarzy Der Blaue Reiter (Błękitny jeździec). To był top Piotrka. Od tego dnia jego marzeniem jest, by tam wrócić i wspiąć się do schroniska nad górującym nad miasteczkiem Karwendelspitze. Schroniska, które z punktu widzenia miasteczka, zdaje się być jakby na pionowej ścianie skały.

Mnie dużo bardziej uwiódł Oberammergau, czyli stolica Luftlmalarei. Tutaj znajdują się najstarsze domy zdobione tą techniką i tu podobało mi się szczególnie. Nie dość, że to bezsprzecznie najpiękniejszy street art (mrugam do was ;)), to jest on też najbardziej fabularny. Malowidła przedstawiają znane bajki – czerwonego kapturka czy Jasia i Małgosię.


Oberammergau zadziwiło jeszcze z jednego powodu – tutejsze sklepiki przepełnione były drewnianymi figurkami i rzeźbami. Mój chłopak, z zawodu rzeźbiarz, palnął się w głowę. No przecież! Figury z Oberammergau to sława! A ich misterny kunszt i wszechobecność sprawiły, że prawie i ja wyciągnęłam kartę kredytową i wydałam te kilkadziesiąt euro na dziesięciocentrymetrową figurkę. Na szczęście – prawie.

Skoro tu jesteście, to na pewno chcecie zobaczyć też Fussen i najsłynniejszy niemiecki zamek – Neuschwanstein. Klik!

Na zakończenie mój ulubiony dom – w starej części Garmisch, trochę poza szlakiem. A wam który podobał się najbardziej?

Informacje praktyczne i dalsza lektura

Nocleg: Spałam w hotelu Atlas Sporthotel, który oddalony jest zaledwie o moment tak od centrum Partenkirchen, jak i od skoczni narciarskiej. Hotel bardzo przyjemny, choć żal mi było spać w takim gmachu, jak wokół tyle pięknych pensjonatów w starych bawarskich domach.

Dojazd: Skomplikowany. Jechaliśmy pociągiem z Wiednia do Monachium, a potem lokalną koleją do Garmisch-Partenkirchen.

Poruszanie się na miejscu: Byliśmy wstanie odwiedzić kilka miejscowości jednego dnia na bilecie DB Bahn Bayern-Ticket. Za 28 euro dwie osoby mogą cały dzień jeździć pociągami i autobusami po całej Bawarii. O sposobach na korzystanie z biletów regionalnych w Niemczech tutaj.

Podobał Ci się ten post? Kolejne też będą fajne! Dołącz do czytelników bloga na Fb, by ich nie przegapić! A jeśli jedziesz do Bawarii, lub interesujesz się Niemcami to zajrzyj do listy tekstów o tym kraju na moim blogu. Jest ich coraz więcej!

Exit mobile version