Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Dlaczego nie popłynęłam w luksusowy rejs?

“…but this is the problem of looking into things. When you actually do the research everything secretly sucks!”

Hasan Minhaj

Tekst dedykuję blogerom: Karolinie, Bartkowi, Oliwii i Marcinowi, którzy (nieświadomie) pomogli mi podjąć decyzję.

Dedykuję też tacie, który przez nią nie pojechał na wakacje.

Tygodniowy rejs po Morzu Śródziemnym. Zawitanie do trzech wspaniałych śródziemnomorskich krajów, odwiedzenie znakomitych miast i miasteczek.

Luksusowy statek. Kilka bardzo dobrych restauracji, basen, bawialnia dla dzieci. Możliwość rozpakowania się tylko raz i budzenia się codziennie w innym miejscu. Bez straty czasu – statek płynie, gdy śpię. Bez męczących przejazdów czy nudnych przelotów. Za to z idealnym widokiem podczas śniadania i z takimi rozrywkami, jak koncerty, przedstawienia, seanse filmowe.

W czasie pisania tych słów miałam być na rejsie luksusowego statku, który opływa Morze Śródziemne. Plan był taki, że wezmę Korę, która na pewno byłaby zachwycona basenami i salami zabaw i mojego tatę, którego żywiołem jest właśnie woda i który wielokrotnie mówił, że największym błędem jego młodości było niepójście do szkoły pod żaglami. Miałby świetne wakacje z ukochaną wnuczką w wymarzonych warunkach.

A to wszystko za darmo. A raczej w ramach wycieczki dziennikarskiej, na którą zostałam zaproszona.

Zrezygnowałam.


Rejsy turystyczne a ekologia. Co wiedziałam?

Tak, dostałam zaproszenie na tygodniowy rejs organizowany przez jedną z najbardziej znanych linii rejsowych. W jej ramach mogłam wziąć dwie osoby towarzyszące.

Cieszyłam się jak małe dziecko. Sami powiedzcie – czy to nie brzmi, jak spełnienie marzeń? Kilka godzin spędziłam na internetowej stronie firmy i czytałam o programach ich rejsów i wycieczek fakultatywnych.

Jednak w tym samym czasie z tyłu głowy miałam wątpliwości. Pomijam fakt, że nie sądzę, by Fast Travel, gdy przez tydzień odwiedzam 5 miast i 3 państwa był moim ulubionym sposobem podróżowania. Stali czytelnicy wiedzą nie od dziś, że bliższe mi jest raczej dwutygodniowe zwiedzanie jednej włoskiej prowincji.

Rocznie wakacje na morzu
wybiera 30 milionów turystów.
Przede wszystkim Amerykanie
i Niemcy.

Ale nie to było główną przyczyną wątpliwości.

Choć nigdy nie wgłębiałam się w ten temat, wiedziałam, że rejsy nie cieszą się dobrą ekologiczną sławą. Myślałam o zanieczyszczeniu morza, o tonącej Wenecji i o statku Costa Concordia, którego zatonięcie i wpływ tego na florę i faunę morską wielu nazywa katastrofą ekologiczną.

Dodatkowo mam w sobie bardzo wyraźny obraz, który widziałam, gdy mieszkałam w Trapani na Sycylii. Pewnego dnia spacerowałam po starym mieście i dziwiłam się, skąd tam tylu turystów. Owszem – Trapani już wtedy było turystycznym miastem, jednak nigdy nie było tam takich tłumów.

Wtedy go zobaczyłam. Dziewięciopiętrowy blok-statek, który wyrósł przy Via Torrearsa – ulicy, która jest wizytówką miasta.

Potwór, który zasłonił światło, sprowadził tłumy i zepsuł miasto. Na szczęście wieczorem odpływał.

Teraz okazało się, że chcę na tym potworze być, a wątpliwości próbuję zamieść pod dywan.

Jednak nie mogłam tego do końca zrobić. Nie po to jestem wegetarianką, sortuję śmieci, staram się być less waste, oburzam się na brak wiedzy ekologicznej otoczenia, a do polityki weszłam w dużej mierze z myślą o środowisku, by w tym samym czasie – w miesiącu Młodzieżowego Strajku Ekologicznego i wystąpienia Grety Thunberg na szczycie ONZ – wejść na pokład rejsu, co do którego mam etyczne wątpliwości.

By je rozwiać zaczęłam reaserch. Pochwaliłam się na Facebooku, że płynę, weszłam na stronę linii rejsowej, by poszukać informacji o działaniach ekologicznych, w jakie się angażują.

Niestety – nie uspokoiłam się. Przeciwnie. Kolejne artykuły, filmy i statystyki odsłaniały przede mną więcej i więcej. Po kilku godzinach cieszyłam się, że nie podpisałam jeszcze umowy i grzecznie podziękowałam.

Jako influencerka – nieważne, czy mikro czy na większą skalę – mam wobec was zobowiązania. Zaangażowałam się rok temu w akcję „Z szacunkiem przez świat”, w ramach której prosiliśmy Wojciecha Cejrowskiego o zmianę narracji. Dziś postanowiłam napisać ten tekst. A w nim chcę się podzielić tym, czego się nauczyłam i wyjaśnić dlaczego uważam, że rok w którym ogłoszono kryzys klimatyczny, to beznadziejny moment, by wybrać się na rejs wielkim wycieczkowcem.

zdj. Pexels.com

Rejsy wycieczkowe – najszybciej rozwijająca się gałąź TANIEGO podróżowania

Tak! Największą niespodzianką jaką odkryłam w czasie mojego interesowania się rejsami, jest to, że one są w niesamowicie dobrych cenach.

Za tygodniowy rejs zapłacicie nawet mniej niż 2000 zł! To porównywalna cena do wycieczek samolotem do hoteli nad Morzem Śródziemnym. A dostajecie poczucie, że płyniecie na rejs luksusowy, gdzie czeka na was kasyno, koncerty, wykwintna kuchnia.

Jeśli ktoś sprzedaje luksus za tanio,
to znaczy, że coś jest nie tak.
Albo zagrożone jest Twoje
bezpieczeństwo, albo za pozorem
luksusu skrywa się tandeta,
albo cierpi na tym środowisko
i pracujący na statkach ludzie.

 

Nic dziwnego, że rynek wycieczkowców rozwija się tak dobrze. Rocznie na wakacje na morzu wybiera się 30 milionów osób! Przede wszystkim Amerykanie, coraz więcej Niemców. Obecnie rynek w skali globalnej jest warty 50 miliardów dolarów.

Jeśli ktoś sprzedaje luksus za tanio, to znaczy, że coś jest nie tak. Albo zagrożone jest Twoje bezpieczeństwo, albo za pozorem luksusu skrywa się tandeta, albo cierpi na tym środowisko i pracujący na statkach ludzie. Obawiam się, że w przypadku rejsów możemy mówić o wszystkich trzech punktach, jednak na potrzeby tego tekstu chcę się skupić tylko na tym trzecim.

Opowiem wam o kilku – z mojej perspektywy kluczowych – sprawach. Chcę wam powiedzieć, czym oddychacie na wycieczkowcach, jak statki wpływają na florę i faunę morską, jak wpływają na miasta, do których przybijają, a w końcu – kto pracuje na rejsach i ile zarabia. Wreszcie sprawdzimy czy i jak może być lepiej i czy musimy rezygnować z rejsów całkowicie.

Jego wysokość SMOG! Czy w Twojej kajucie jest oczyszczacz powietrza?

Smog już od kilku lat jest medialnym bohaterem Polski. Co roku o tej porze w telewizji i na Facebooku pojawiają się pierwsze doniesienia o przekroczonych normach zanieczyszczeń w powietrzu, a tłumy Polaków rzucają się do sklepów po oczyszczacze powietrza.

Winimy trzy instytucje. Po pierwsze – fabryki. Po drugie – prywatnych właścicieli domów i kamienic, którzy palą w niespełniających norm piecach, używają węgiel lub – o zgrozo – plastik. W końcu po trzecie – winimy samochody. W miastach powstają fajne inicjatywy darmowych przejazdów transportem publicznym dla kierowców. To wszystko z jednej strony zatruwa nas w naszych miastach i miasteczkach, a z drugiej przyczynia się do ocieplenia klimatu i powoduje katastrofę klimatyczną.

A wiecie że tylko jeden statek rejsowy emituje tyle gazów co na takiej samej trasie 5 milionów samochodów?

Jeden statek rejsowy emituje
tyle szkodliwych gazów,
co 5 milionów samochodów.

Tak! Rocznie 100 milionów samochodów emituje tyle spalin, co zaledwie 47 statków. Wiemy, że wielkimi trucicielami atmosfery są samoloty, tymczasem na jednego pasażera statku rejsowego przypada cztery razy więcej dwutlenku węgla niż na pasażera lotniczego, który przebyłby podobną trasę. Innymi słowy, jeśli na pokładzie statku jest 6000 pasażerów, a statek pokonuje 1500 mil morskich, to potrzeba 100 samolotów, które lecą z Warszawy do Paryża, by wypuścić do atmosfery taką samą ilość dwutlenku węgla.

Oczywiście wpływa to na miasta do których dobija wycieczkowiec i na ziemie przy których przepływa. Ciekawostką jest, że wśród 10 najbardziej zanieczyszczonych miast Wielkiej Brytanii jest Southhampton, który jako jedyny na tej liście nie posiada przemysłu. Jednocześnie jest to największy port statków wycieczkowych w kraju.

Oczywiście zanieczyszczenie środowiska bierze się nie tylko i nie głównie ze statków wycieczkowych, jednak warto zauważyć, że to przede wszystkim wycieczkowce nie spełniają żadnej praktycznej funkcji handlowej lub produkcyjnej.

Zauważmy jak często nie zdajemy sobie z tego sprawy i uważamy miasta nadmorskie za najzdrowsze do życia miasta w kraju. Tymczasem coraz więcej miast zamyka się na statki rejsowe. Nie tylko przez CO2.

Flota jednej firmy rejsowej
wytwarza 10 razy więcej
dwutlenku siarki niż wszystkie
samochody w Europie.

 

Jeszcze gorzej wygląda sytuacja z dwutlenkiem siarki. Jak ustalił Transport & Environment europejskie statki tylko jednej firmy Carnival wytwarzają 10 razy więcej dwutlenku siarki niż wszystkie samochody w Europie!

Flota, która składa się z kilkudziesięciu statków wypuszcza do atmosfery 10 razy więcej dwutlenku siarki niż 260 milionów samochodów!!!

Czy was też właśnie rozbolała głowa?

 

Wycieczkowce w Wenecji – Banksy na ratunek laguny

Co powoduje dwutlenek siarki? A no stoi za tym, co nazywamy kwaśnym deszczem. Te dewastują lasy, wpływają na ziemię i rosnące w niej rośliny, powodują bezpłodność u ptaków.

Wpływają też na miasta, również te zabytkowe – rozpuszczają wapień i cement.

Najgłośniej mówi się w tym kontekście o Wenecji. Zaledwie kilka miesięcy temu, w czasie weneckiego Biennale, słynny artysta Banksy stanął na Placu św. Marka z instalacją przedstawiającą wielki wycieczkowiec wpływający do miasta. 

Wenecja jest trzecim najbardziej zatrutym przez wycieczkowce miastem basenu Morza Śródziemnego (raport T&E). Wpływa to tak na zdrowie mieszkańców i przyjeżdżających tam turystów, jak i bezpośrednio na budynki. Wenecja tonie!

Trzeba przyznać, że Banksy zrobił świetną robotę! Opinia publiczna zwróciła swoje oczy ku Wenecji, a Facebook zapełnił się przerażającymi zdjęciami olbrzymów, pływających w bezpośrednim sąsiedztwie starego miasta. Niestety, pomimo wcześniejszych zapowiedzi, że we wrześniu 2019 roku zostanie wprowadzony zakaz wpływania do Laguny Weneckiej, tego zakazu ciągle nie ma

Na pierwszym miejscu wśród najbardziej zanieczyszczonych miast jest Barcelona. Drugie niezaszczytne miejsce przypada Palmie de Mallorca.

Zakaz wpływania do miasta nałożyła np. Genua we Włoszech. Wenecja i Amsterdam również planują to zrobić. Ograniczyć ilość wpływających statków zamierza Dubrownik w Chorwacji, Bergen w Norwegii i Palma de Mallorca.

 

Moglibyście spytać, jak to jest, że to właśnie miasta portowe są aż tak bardzo zanieczyszczone. Statki powinny tam przypływać, gasić silniki i włączać je dopiero wieczorem, gdy będą odpływać. Nie powinno to być takie złe, prawda?

Najbardziej zanieczyszczonym przez wycieczkowce miastem w Europie
jest Barcelona. Zaraz za nią
Palma de Mallorca i Wenecja.

A no tak powinno być. Niestety, kiedy wycieczkowiec wpływa na 8 godzin do portu, zwykle przez cały ten czas ma włączony silnik. O tym pisze na polskim rynku Gabriela Łazarczyk w Wyborczej. Przez 8 godzin korzysta z własnego zasobu energii (napędzanego szkodliwym mazutem), co sprawia, że w portach przez większość dnia po prostu nie powinno się oddychać. Dlaczego statki nie są podłączone do sieci i nie korzystają z czystszego prądu na lądzie?

Możecie się domyślić odpowiedzi – bo tak jest taniej. Na szczęście pojawia się coraz więcej głosów, że linie rejsowe będą zmuszone przesiąść się na alternatywne źródła energii.

 

Czy pływanie na statku rejsowym jest zdrowe?

Po lekturze powyższego wywodu możecie się domyślić – nie jest.

Jak czytam na portalu Niemcy-online niemieccy dziennikarze przeprowadzili pomiary na dużych statkach wycieczkowych. Okazało się, że zanieczyszczenie powietrza na ich pokładach równają się tym w Pekinie. Kupowaliście ostatnio oczyszczacz powietrza do domu? Upewnijcie się, że macie go w kajucie!

Na statkach pasażerskich oczywiście są filtry, które obniżają emisję gazów. Niestety,  specjaliści podejrzewają, że te często są ściągane na pełnym morzu.

Pomiary jakości powietrza
przy okrętowym basenie wskazały
na ośmiokrotne przekroczenie norm
pyłu zawieszonego 2,5.

Okazuje się, że Prawo Morskie jest właściwie zbudowane z luk. Podczas gdy do coraz większej ilości miast nie możemy wjeżdżać samochodami na dieslu, na morzu nie ma żadnych ograniczeń (za Gazeta.pl).

Czaicie paradoks? Wasza mała Toyota w 2025 roku nie będzie mógł wjechać do Norwegii, ale wycieczkowiec może!

Nikt nie kontroluje, jakie emisje spalin statek wytwarza na pełnym morzu. Powietrze badane przez reporterów było 2 razy bardziej zanieczyszczone niż na Piccadilly Circus W Londynie. Na innym statku stan powietrza mierzonego bezpośrednio przy hotelowym basenie przekroczył ośmiokrotnie normy pyłu zawieszonego 2,5!

Pływanie na jachcie jest po prostu niezdrowe. Jeśli w czasie rejsu będzie bolało was gardło, będziecie mieć kaszel czy duszności, to nie miejcie wątpliwości co do tego, kto jest winny. Te problemy to codzienność w Barcelonie.

Specjaliści szczególnie ostrzegają astmatyków i osoby z chorobami wieńcowymi.

 

Co u pana delfina? Jak floty wycieczkowe wpływają na morski ekosystem

W skrócie omówiłam kwestie zanieczyszczonego powietrza, choć przykłady, na które trafiłam w ostatnich tygodniach, mogłabym jeszcze mnożyć przez kilkanaście stron). Czas na trochę mniej głośny temat jakim jest zanieczyszczenie mórz i oceanów.

Prawo pozwala wyrzucać do oceanu
jedzenie, odpady ładunku,
środki czystości i zwłoki zwierząt!

Tak jak zaznaczyłam wyżej, po przestudiowaniu Prawa Morskiego, to jawi mi się, jako jedna wielka dziura, która pozwala statkom robić… za dużo.

Na przykład: prawo pozwala wyrzucać do oceanu jedzenie, odpady ładunku, środki czystości i zwłoki zwierząt!

Na statku płynie, dajmy na to, 2000 osób. Te osoby sikają, srają, biorą prysznic, zostawiają resztki jedzenia. A na to wszystko idą hektolitry chemii, która ma zachować porządek na statku

Tia… jak przyjemnie.

W 2014 roku w skali światowej do mórz i oceanów trafiły 4 miliardy litrów ścieków. Tylko ze statków wycieczkowych!

A ile poszło konkretnie z Twojego statku? W czasie tygodniowego rejsu ze statku, który wozi 3000 pasażerów, do morza trafia 800 tysięcy litrów ścieków.

Czy świat o tym nie wie? Wie!

W czasie tygodniowego rejsu
do morza trafia 800 tysięcy litrów ścieków.

Trzeba przyznać, że jest lepiej. Tworzonych jest coraz więcej regulacji i przepisów. Powstaje coraz więcej stref morskich ze szczególnie cenną florą i fauną, które są wyłączone z ruchu statków wycieczkowych. Ścieki muszą być filtrowane, podobnie z benzyną, która ma być coraz bardziej przyjazna środowisku.

Nie zmienia to faktu, że co chwila firmy rejsowe są sądzone za łamanie prawa. Olbrzymie kary są nakładane nie tylko za wypuszczanie do morza oleistych substancji, ale też – przyziemnej – wody z toalet. Raporty o nakładanych karach znajdziecie na tej stronie Cruise Junkie.

Katastrofy morskie

Zastanawiałam się czy napisać tu jaką tragedią dla ekosystemu jest katastrofa morska.

Zdecydowałam się tego nie robić. Trzeba przyznać, że katastrofy to wyjątek od reguły, a mi zależy na tym, by przedstawić regułę.

Jeśli chcecie poczytać o tym temacie, to z łatwością znajdziecie odpowiednie artykuły w Googlu.

Co z tymi miastami? Zrównoważona turystyka nie ma z rejsami nic wspólnego!

Chciałabym wrócić do miast i problemów które bezpośrednio dotyczy branży turystycznej.

Oczywiście wiemy już o zanieczyszczonym powietrzu, glebach i morzu. A teraz pomyślmy o tym, czego nienawidzi każdy, kto stoi piątą godzinę na Zakopiance, albo w sierpniu przechodzi przez krakowski Rynek – o przeludnieniu.

Niewielkie śródziemnomorskie miasto, Trapani. Żyje swoim życiem – mniej lub bardziej opartym na turystyce. Ze swoimi 70 tysiącami mieszkańców robi co może, by było jak najlepiej. Dzieci idą do szkoły, dorośli do pracy. Szpitale przyjmują chorych, restauracje zapraszają klientów, często turystów.

I wtedy przypływa statek. A na ląd schodzi 3000 osób. Wyobrażacie sobie być tam w tym momencie? Jakikolwiek urok śródziemorskiego spokoju znika. Jeszcze gorzej, gdy mówimy o małej greckiej wyspie, która ma być rajem Slow Life. Powstał nawet blog, który mówi dokładnie jakich miast kiedy unikać, bo wtedy przybija tam wycieczkowiec. 

wycieczkowiec w Wenecji

Jaki zysk mają miasta z przypłynięcia morskich turystów? Ci nie śpią w tutejszych hotelach (nocleg mają na statku). Owszem coś tam zjedzą w restauracji, ale nie za dużo (wyżywienie mają na statku), kupią pamiątkę, może wycieczkę jednodniową, może przejazd taksówką.
A potem odpłyną i znowu na tydzień będzie cisza.

Trwa dyskusja czy statki przynoszą miastom więcej dobrego czy złego. Idealna sytuacja jest, gdy miasto może sobie turystycznie poradzić bez nich – tak jest w przypadku Wenecji i Barcelony – te miasta naprawdę nie potrzebują dodatkowych turystów ze statków. Ich turystyczny dochód jest wystarczający.

Dla mniejszych miejscowości 3000 potencjalnych klientów faktycznie może być szansą. W ciągu jednego dnia można mieć w swoim sklepie obroty przekraczające 1000% miesięcznych zarobków. Jednak nie jest to dochód zrównoważony.

Tracą na tym małe hotele i pensjonaty. Tracą niezależni restauratorzy, którzy powinni mieć klientelę przez cały tydzień, a nie nadmiar klientów tego jednego dnia. Jeśli masz wybrać przyjazd do miasta i zostanie w nim na noc, a podróż rejsem, to nie miej wątpliwości – więcej dobrego dla rozwoju miejscowości zrobisz, gdy swoje pieniądze zostawisz u pani Julii i pana Sergia, którzy prowadzą pensjonat.

Na ciekawą rzecz zwraca uwagę Karolina Kania – autorka bloga Ethnopassion – która w swoich pracach naukowych mówi o wpływie wycieczkowców na społeczność Nowej Kaledonii. Przytacza wypowiedź osoby, która jest wściekła na ruch statków pasażerskich, też z tak przyziemnego powodu, jak potrzeby fizjologiczne! Gdy pasażerowie schodzą na ląd, nie mają do dyspozycji wystarczającej liczby toalet i… możecie sobie wyobrazić, jak to się kończy.

W artykule piszę przede wszystkim o naszych europejskich rejsach. Jeszcze ciekawiej wygląda to na Pacyfiku. O tym opowie Karolina, autorka bloga Ethnopassion

Od pięciu lat prowadzę etnograficzne badania terenowe na kaledońskiej Île des Pins na Południowym Pacyfiku. Zajmuję się relacjami społeczno-politycznymi i konfliktami związanymi z rozwojem turystyki. Temat statków wycieczkowych i podróżujących nimi turystów jest mi szczególnie bliski, bo konflikty, które analizuję są ściśle powiązane z tym – prężnie rozwijającym się – sektorem turystyki.

Na niewielkiej Île des Pins rozkład rejsów statków wycieczkowych, przypływających sto razy w roku, organizuje życie wyspiarzy. Goszczenie turystów z jednej strony pozwala wyspiarzom wygenerować znaczne dochody. Z drugiej – dzięki krótkim wizytom (turyści przebywają na lądzie zwykle od godziny 8 do 15) – miejscowi mają wystarczająco dużo czasu na tradycyjne zajęcia, takie jak praca w polu, rybołówstwo czy udział w ceremoniach zwyczajowych. Poza tymi niewątpliwymi korzyściami, istnieje jednak ciemna strona rozwoju tej gałęzi turystyki. Na Île des Pins mieszka około 2000 osób. Z pokładu statku rejsowego na wyspę za każdym razem schodzi od 2000 do 4000 tysięcy wycieczkowiczów. Kąpią się oni głównie w dwóch zatokach: Kuto i Kanumera. W dni, w które na wyspie są turyści, wyspiarze unikają kąpieli w tych zatokach. Zniechęca ich zanieczyszczenie wody przez tłumy turystów, wysmarowanych toksycznymi kremami z filtrami przeciwsłonecznymi (znajomi wspominali mi o wysypkach, które pojawiały się na skórze dzieci po tym, jak wykąpały się w Kuto po południu, po odpłynięciu wycieczkowca). Kwestie środowiskowe – niszczenie raf koralowych (nie tylko przez wspomniane toksyny, ale również nieuwagę chodzących po nich turystów), zanieczyszczanie oceanów, śmieci – to nie jedyne problemy i wyzwania stojące zarówno przed społecznościami goszczącymi statki wycieczkowe, ale przede wszystkim przed międzynarodowymi armatorami. Nadmierna eksploatacja odwiedzanych miejsc (statki zatrzymują się wciąż w tych samych portach, wycieczkowicze zwiedzają wciąż te same atrakcje), czy nierówny podział zysków pomiędzy osobami zaangażowanymi w rozwój turystyki wycieczkowej na Île des Pins powodują napięte relacje między wyspiarzami, prowadząc do konfliktów i przemocy.

Mam duże wątpliwości związane z rozwojem tej gałęzi przemysłu i sama zastanawiam się, czy – biorąc pod uwagę te wszystkie wyzwania i problemy – można w ten sposób podróżować odpowiedzialnie. Wybierając się na taki rejs na pewno sprawdziłabym jaką relację ma armator z portem docelowym (czy przestrzegane są lokalne zasady i szanowane tradycje mieszkańców), a także czy armator prowadzi działania w kierunku zrównoważonego rozwoju. Będąc już na lądzie, warto pamiętać o miejscowych i o tym, żeby zapewnić im maksymalne korzyści ekonomiczne przy minimalnej szkodliwości wynikającej z naszej obecności.

Załoga statku – jakie prawa mają pracownicy statków?

No dobrze, ale zarobi kelner na statku, prawda?

Masz rację! No bo w końcu widzisz Filipińczyka, którzy Cię obsługuje i myślisz, że trafił mu się los na loterii. Że pewnie zarabia średnią krajową norweską (skoro płyniesz po fiordach), zamiast marnych groszy w Filipinach?
Niestety – obowiązuje ich prawo i zarobki z Filipin. I to prawda – wiele osób dostaje pracę, o którą trudno w ich rodzimym kraju. Jednak warunki, w jakich pracują przypominają pracę niewolniczą.

1/3 zatrudnionych na wycieczkowcach
to Filipińczycy.

Przyznam, że ciężko mi się wypowiadać na temat sytuacji załogi statków pasażerskich. Zdaję sobie sprawę, że ich sytuacja zależy zarówno od firmy, w jakiej pracują, ich roli na statku i miejsca, do którego statek kursuje. Każda sytuacja wymaga osobnego opisania, a co za tym idzie, uogólnianie jest szczególnie krzywdzące. 

Jednak przeglądając dostępne w internecie reportaże łatwo możemy odkryć, że coś jest mocno nie tak. W programie „Być patriotą” Hasan Minhaj mówi nam, że 1/3 wszystkich pracowników zatrudnionych przez statki pasażerskie, to Filipińczycy. Dlaczego? Ponieważ ich prawo zatrudnienia jest najkorzystniejsze.

Filipińska załoga statku często pracuje 70 godzin tygodniowo za 1,80 dolara za godzinę. Co więcej, zgodnie z filipińskim prawem, nie może sądzić pracodawcy!
W internecie znajdziecie przerażające historie osób pracujących na statkach, popartych dowodami w postaci zdjęć i nagrań warunków, w których żyją i pracują. Najwięcej dotyczą pracy na statkach Carnival Cruise Line. Zainteresowanych odsyłam do świetnie napisanych reportaży, które lepiej niż ja zza biurka opowiedzą o tym przeraźliwym wykorzystywaniu filipińskiej siły roboczej i jej widocznych związkach z postkolonializmem. 

 

Czyli co – nakładamy ban na rejsy?

Po tych czterech tysiącach wyrazach zdaje się, że rejsy pasażerskie to czyste zło i należy je momentalnie zakazać, prawda?

Otóż nie jestem pewna i widzę pewne światełko w tunelu.

Rok 2019 w wielu kwestiach wydaje mi się przełomowy. Dzięki instalacji Banksy’ego i programowi Hasana Minhaja (który według TIME’a jest jednym ze 100 najbardziej wpływowych ludzi) temat statków pasażerskich wszedł do debaty publicznej po raz pierwszy od katastrofy Costa Concordii (2012). Świadomość na temat negatywnych stron rejsów rośnie i wpływa również na decyzje władz miast i państw – władze Wenecji zdecydowanie czują presję międzynarodowej społeczności.

W życie wchodzi coraz więcej regulacji dotyczących emisji tlenku siarki. Od 2020 roku dopuszczalny limit siarki w paliwie zostanie zmniejszony siedmiokrotnie (z 3,5 na 0,5%), a na Bałtyku już teraz wynosi on 0,1% (dane z gazeta.pl).

Na stronie Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej czytamy:

„W skali globalnej w latach 2020-2025 redukcja emisji tlenków siarki z żeglugi morskiej pozwoli uniknąć około 570 000 przedwczesnych zgonów.”

W 2020 roku dopuszczalny limit siarki
w paliwie zostanie zmniejszony
siedmiokrotnie

Jest się z czego cieszyć, choć niepokojące jest to, że dziś prawie 600 000 osób ginie przez emisje ze statków.

Same linie rejsowe też wiedzą o swojej negatywnej sławie i starają się z nią walczyć. Gdy wchodzimy na ich strony internetowe, bardzo łatwo możemy znaleźć informacje o działaniach proekologicznych linii.

Jest to między innymi finansowe wspieranie parków morskich, ale nie tylko – Norwegian Cruise Lines na każdym statku ma oficera, który odpowiedzialny jest tylko za ochronę środowiska. Jego praca polega na tym, by szkolić pracowników, zwracać uwagę na niepokojące zdarzenia i rozmawiać z pasażerami.

Linie chwalą się nagrodami, które otrzymują, regulacjami, które przestrzegają i nową flotą. Costa Cruise w 2020 roku w całości odchodzi od palenia mazutu i przenosi się na LNG – ciekły gaz ziemny. Dzięki niemu statki mają wytwarzać 20% mniej dwutlenku węgla i – co ważniejsze – zredukować do zera emisję tlenku węgla i azotu! Na statkach instalowane są też skrubery, które oczyszczają spaliny, choć niestety zanieczyszczają ściekami wody.

Są minusy. Transport & Environment poświęca cały artykuł tezie, że LNG nie jest wystarczającym rozwiązaniem. Jednak trzeba przyznać, że regulacji nakładanych na wycieczkowce jest coraz więcej i branża idzie w dobrym kierunku. Jest nadzieja, że za kilkadziesiąt lat będziemy mogli się cieszyć w pełni ekologicznymi rejsami.

Teraz trzeba się zająć problemami społecznymi – taniej siły roboczej i przeludnienia odwiedzanych miast. Linie powinny zdywersyfikować obierane cele podróży, a prawo morskie być tak zmienione, byśmy nie mogli mówić o łamaniu praw człowieka.

No i oczywiście linie statków mają jeszcze jeden – znienawidzony przeze mnie -argument. Przekonują, że nagonka na nie jest niesłuszna i w niczym nie są gorsze niż lotnictwo, wielkie marki odzieżowe, inne dziedziny żeglugi wodnej.

Mają rację. Ale to nie znaczy, że nie należy o nich mówić.

 

I tak chcę płynąć na rejs! Co mogę zrobić?

Jeśli chcesz wypłynąć na rejs i jest to twoje wielkie marzenie, to zachęcam do podjęcia kilku kroków.

Po pierwsze zastanów się czy na pewno nie ma innych metod spędzania wakacji, które są dla Ciebie równie atrakcyjne. Być może tydzień w luksusowej agroturystyce w Umbrii ze znakomitym wyżywieniem i basenem w ogrodzie okaże się równie ciekawy? Może znajdziesz inspiracje na blogu, na którym właśnie jesteś?

Jeśli nadal wygrywa rejs, to zajrzyj na tworzony przez Friends of Earth ranking. Co roku ocenia linie i konkretne statki pod kątem gospodarowania odpadów, zanieczyszczenia środowiska, jakości wody i przejrzystości regulacji (dużym problemem jest to, że linie po prostu nie informują o wynikach swoich wewnętrznych kontroli). Co więcej możecie zobaczyć oceny konkretnych statków!

Zachęcam byście wybierali swój rejs w oparciu o ten ranking i obserwowali jego kolejne edycje w nadchodzących latach. Wybierajcie też trasy mniej uczęszczane – dobrym pomysłem jest wybór mórz, na których regulacje są szczególnie ostre – np. Bałtyk. Pamiętajcie też, by wybierać mniejsze okręty, a po przypłynięciu do miast i miasteczek róbcie zakupy i jadajcie u miejscowych, a nie w sklepach i restauracjach linii pasażerskiej.
I przede wszystkim pamiętajcie: rejsy morskie są tanie nie bez powodu. Ktoś za ten luksus musi płacić.

 

Bibliografia:

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114881,24914311,luksusowe-rejsy-niszcza-srodowisko-emituja-wiecej-tlenku-siarki.html
http://wyborcza.pl/7,155287,24862043,wakacje-w-cieniu-wycieczkowca-statki-pasazerskie-truja-na-potege.html
https://www.vox.com/the-goods/2018/11/15/18096925/cruise-environment-pollution-crime
https://www.gov.pl/web/gospodarkamorska/emisje-tlenkow-siarki-i-tlenkow-azotu
https://www.youtube.com/watch?v=0nCT8h8gO1g
https://www.youtube.com/watch?v=5x7g8dmzfj4
https://www.youtube.com/watch?v=cs5UKha9ALc
http://www.niemcy-online.pl/raporty/spoleczenstwo/wycieczka-w-cieniu-co2-1387
https://en.m.wikipedia.org/wiki/Cruise_ship_pollution_in_the_United_States#International_laws_and_regulations
https://grist.org/living/you-thought-planes-burned-a-lot-of-carbon-say-hello-to-cruise-ships/
https://avoid-crowds.com/europe-busiest-cruise-ports-in-2019/
https://story.californiasunday.com/below-deck

Exit mobile version