Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Less waste: zasady tak oczywiste, że zapominam, że ważne

Less waste to filozofia, która zyskuje coraz większą popularność. Jednak coś co często modnie brzmi, niekoniecznie jest takie nowe. Często zapominamy, że w rzeczywistości zasady less waste stosujemy od lat. Przedstawiam wam swoje działania w domu, które często przypadkiem okazują się proekologiczne.

W artykule:

Przeczytaj też: Dlaczego nie popłynęłam w luksusowy rejs? Rejsy a ekologia


Kilka dni temu przeczytałam newsletter mojej przyjaciółki, która na co dzień zaangażowana jest w promowanie idei less waste (i która postanowiła powoli rezygnować z prowadzenia bloga, nad czym bardzo ubolewam, ale rozumiem). Opisywała w nim swoje życie codzienne i rozwiązania, które przyczyniają się do redukcji śmieci w domu. W kilku punktach – zwłaszcza jednym – pomyślałam „wow! Zapominam, że to jest proeko, a przecież robię to od lat”.

Tak to jest – nie wiem jak to wygląda u was, ale ja często zapominam, że coś co mi towarzyszy na co dzień, nie jest oczywiste dla innych, a może ich bardzo ciekawić. Ot wydaje mi się, że cały świat ogląda epickie seriale i każdy na świecie wie, co to Fleabag czy The Crown.

No nie wie. Może w mojej bańce informacyjnej faktycznie sporo osób je zna, ale poza nią może być zupełnie inaczej.

Less waste – zasady, które stosuję na co dzień 

Trochę dla siebie, a trochę dla was postanowiłam spisać w punktach codzienne rzeczy, które robimy od lat, a które pomagają w ochronie środowiska. Mam nadzieję, że i was natchnę. Albo ucieszę – ucieszę, bo też to robicie i zapominacie, jakie to jest świetne.

Less waste: zasady w łazience

  1. WIELKA PIĄTKA: W łazience mam pastę do zębów, dezodorant, szampon, mydło i olej ze słodkich migdałów – i to wszystko!Poważnie, Rossmann to na mnie nie zarobi. Właściwie od zajścia w pierwszą ciążę nie kupuję kosmetyków. Przestałam je wtedy używać, by nie narażać dziecka na chemię i… po prostu nigdy do nich nie wróciłam. Więc co prawda mam jeszcze stos perfum i specyfików do malowania, ale te mają pewnie już ponad 5 lat.
    I wiecie co? Nigdy nie myślałam o tym w kategoriach less waste. Bardziej zdrowia.
    A, tego dezodorantu też mogłoby nie być. Kiedyś robiłam sama na bazie oleju kokosowego i działał bardzo fajnie. Muszę do tego wrócić.
  2. Używamy mydło w kostceI to naturalne, często szare. Choć do szamponu w kostce się jeszcze nie przekonałam.
  3. Używam wkładki i podpaski wielorazoweOk, może nie po porodzie, gdy się ze mnie lało jak z wodospadu, ale w każdej innej sytuacji stawiam na wielorazy. Mam takich wkładek 5 sztuk – po użyciu po prostu wrzucam do prania i dwa dni później znowu się widzimy.
    Przy miesiączce używałam z kolei starych wkładów do pieluch wielorazowych po Korze. O tym znakomitym wynalazku będzie niżej
  4. W apteczce mam głównie olejki eterycznePiotr się ze mnie śmieje, a ja zaczęłam używać je praktycznie codziennie. Jedną fiolkę zabrałam nawet na porodówkę – żeby było śmiesznie położna spytała czy jest nasza czy ich, bo oni olejek lawendowy też używają. 😉
    Od lat dodaję olejek z drzewa herbacianego do prania. Ostatnio w ciąży regularnie zaczęłam się kąpać w łagodnych olejkach relaksacyjnych i znakomicie zastępują mi one sole relaksacyjne. Ta lawenda ma naprawdę epickie działanie na ból pleców, a z kolei kąpiel w tymianku w dwa dni leczy Korę z kataru.

    UWAGA: olejki eteryczne są super intensywne i łatwo podrażniają skórę. Zanim je zastosujecie, poczytajcie trochę. Klaudyna Hebda wie na ten temat najwięcej.

  5. Proszek do prania i płyn do płukania ostatnio kupiłam 6 lat temuTo znaczy, że piorę w samej wodzie? No nie. Proszek robię sama wg przepisu: 2 szklanki płatków mydlanych, szklanka soli kalcynowanej i szklanka boraksu. Do tego olejek – zwykle z drzewa herbacianego, do białego prania cytrynowy. I tak lecimy od lat.
  6. Nie prasujęCzy to niemarnowanie prądu czy lenistwo? Sprytnie nazwę to ekonomią zarządzania czasem. I owszem – czasem dana koszula jest trochę zbyt pognieciona i przydałoby się jej odświeżenie (i wtedy to robię), ale w zdecydowanej większości nie widzę potrzeby, by spędzać godziny nad deską. Wystarczy po praniu dobrze strzepać i powiesić.
  7. Bardzo rzadko używam suszarki do włosówTo oczywiście wynika z tego, że jestem homestay mother (a nawet jak więcej pracowałam, to zawsze na homeoffice) i mam czas na suszenie naturalne, ale doszło do tego, że faktycznie – suszarkę używam raz na kilka miesięcy.

Less waste: zasady w kuchni

  1. W domu nie ma mięsa! I ograniczam nabiałTo pierwsze i najważniejsze. Nigdy nie przyjdzie mi do głowy, by w sklepie iść do działu mięsnego i coś tam kupić. I choć czasem jemy mięso (Piotr w gościach, Kora u dziadków, a ja chociażby w połogu przy anemii), to w domu go po prostu nie ma. A jak Piotr jakiś rok temu kupił królika, by zrobić rosół, to tak nam śmierdział, że potem musiał się zmuszać do jego zjedzenia.

    A co z nabiałem? To jest dla mnie trudniejsze – o ile nie brakuje mi mięsa (na palcach jednej ręki mogę wymienić mięsne dania, które faktycznie chętnie bym zjadła), to uwielbiam sery. Już kiedyś ich nie jadłam, ale potem przeprowadziłam się do Leszna, gdzie jest serowa lodówka moich rodziców i wszystko poszło się… Jednak w głębi serca jestem przekonana do weganizmu i daję sobie czas, by powoli do niego dążyć. Mleko zastąpiłam już całkiem mlekiem roślinnym (owsiane rules!), ser kupuję mniej więcej raz w miesiącu, a jogurty coraz częściej zamieniam na te z kokosa.

  2. Jajka kupuję na wsiZ jajek na razie nie rezygnuję, ale staramy się zawsze kupować je ze sprawdzonego źródła. Wiecie – ja mieszkam w Lesznie. 30 km stąd są największe w Europie fermy kurze i na samą myśl o tym, co tam się dzieje, mam dreszcze. Więc jajkom przemysłowym mówię wyraźne nie.
  3. Kupuję megapaki suchej żywnościNie mam w Lesznie sklepu z żywnością na wagę, więc nie mogę się pochwalić, że do takiego chodzę. Ale za to kupuję megapaki w ulubionym sklepie z Rabki-Zdrój – w Bracie (są na Allegro). Tam sprzedają kilogramowe, półkilogramowe czy dwustu-gramowe paki nasion, owoców suszonych, orzechów, kasz i ziół.

    Jestem stałą klientką od momentu zamieszkania w Rabce (5 lat temu!) i choć na początku zrobiłam kilka błędów i kupiłam za duże wory (do tej pory mam ten kilogram płesznika), to z czasem się nauczyłam kupować właściwe porcje. Wiem, że u nas schodzi bardzo dużo kurkumy, płatków owsianych, migdałów i nerkowców – nie ma sensu kupować ich w malutkich plastikowych opakowaniach w supermarketach (zwłaszcza zioła pakowane po 5 gramów).

  4. Mamy doniczki z ziołamiDo nich dopiero się przekonujemy, ale postanowiliśmy, że niektóre zioła – pietruszkę, bazylię, miętę – będziemy uprawiać. Nie do końca nam to jeszcze wychodzi, ale wierzę, że jesteśmy na dobrej drodze. Tylko kto od nas weźmie tę kolendrę, która tak się pięknie rozrasta, a której chyba jednak nie lubimy.
  5. Segreguję śmieciTo chyba oczywiste, prawda?
  6. Używam wielorazowych toreb materiałowychA warzyw i owoców nie pakuję w woreczki – chyba że mowa o czymś sypkim, jak żurawina – wtedy staram się mieć coś swojego.
  7. A wodę piję z kranuTak, mam filtr w lodówce, ale szczerze powiedziawszy poza domem też piję z kranu i się nie przejmuję.

Less waste a dzieci

Oooo, dzieci to fabryka śmieci i wie to każda dzieciata osoba. Śmieci i prania – sama obecnie puszczam jedną lub dwie pralki dziennie (nie, ręcznie prać nie będę!). Kilka rozwiązań jednak świetnie nam służy i redukuje tak śmieci, jak i koszty.

  1. Pieluchy wielorazoweMogłabym na ich temat pisać sonety. Ja po prostu nienawidzę pieluch jednorazowych. Sztuczne, plastikowe, pełne paskudnej chemii gówno (nomen omen), które kładę na skórę mojego dopiero co narodzonego dziecka, po to tylko by wyrzucać do śmieci 8 sztuk dziennie, a w dziecko ładować kolejną chemię przy walce z odparzeniami.

    No więc przy pieluchach wielorazowych tych odparzeń zwykle nie ma, więc nie tylko nie wyrzucamy pampersów – nie wyrzucamy też tubek po maściach i kremach.

    Jeśli na hasło „pieluchy wielorazowe” widzisz w głowie białą tetrę, którą trzeba składać, spinać, prać i prasować, to oczywiście można tak, ale ja robię inaczej. Obecnie na rynku jest mnóstwo fajnych pieluch, które wyglądają właśnie jak pampersy – zwyczajnie je zapinasz na pupie, a potem odpinasz i wrzucasz do pralki. I ok – pampersy są łatwiejsze (nie trzeba prać, wyrzucasz gdziekolwiek jesteś) i bardziej chłonne (zasada jest taka, że im więcej chemii tym lepsza chłonność), ale zapewniam, że przy wielorazach pracy jest naprawdę dużo mniej, niż się wydaje. Używałam przy Korze, teraz tych samych egzemplarzy używa Róża i polecam komu tylko się da.

  2. Ograniczam mokre chusteczkiZamiast nich używam waciki maczane w wodzie albo pociętą koszulkę. Mokre chusteczki używam głównie na wyjścia.
  3. Dzieci też mają jeden kosmetyk – ten sam co jaI znowu jest to olej ze słodkich migdałów. Smarują nim Korę, smaruję Różę. Czysta natura, a nie widzę minusów.
  4. Krem do pupy… zrobiłam samaZ tego przepisu – robiłam już przy pielęgnacji małej Kory i zapewniam, że jest epicki. Używam też na mróz.
  5. Ciuszki kupuję w lumpeksie50 zł za pajacyka, z którego dziecko wyrośnie za miesiąc? Poważnie?!

    Róża ma praktycznie wszystkie ciuchy z lumpeksu. Dzięki temu nie tylko mam epicki sweterek za 3 zł (z którego właśnie wyrosła, a ja płaczę), to jeszcze kupuję ciuchy ładniejsze i z lepszego materiału, niż gdybym miała kupować nowości w sklepach. Po prostu nie byłoby mnie na nie stać i ubierałabym dziecko w disneye i kwiatuszki. A tak mamy piękne wzory, dobrej jakości biobawełnę i skandynawskie kombinezony.

    Korze też staram się kupować jak najwięcej ciuchów używanych, jednak przy niej jest trudniej. Zwykle kończy się na tym, że ma używane sukienki, kurtki i bluzki, a spodnie nowe – te jednak dzieci bardzo niszczą.

    Aha, jeśli nie macie dobrych lumpeksów, to szukajcie ciuchów online. Na końcu tekstu mam ściągawkę z linkami.

  6. Zabawki kupuję na OLXie, książki na grupie na FbNie zawsze i nie wszystkie, ale często tak. W dużych pakach na OLXie czy Facebooku kupiłam kilka fajnych gier i drewnianych układanek, stojak edukacyjny czy figurki Schleich. Sprawdza się to zwłaszcza przy zabawkach dla niemowlakach – poważnie, taki sorter kształtów bawi dziecko pół roku, a potem idzie w kąt. Naprawdę można kupić używany w świetnym stanie.
  7. A potem je sprzedaję…Zarówno ciuszki, jak i książki i zabawki. Co prawda zawsze zamierzałam mieć dwójkę dzieci, więc większość rzeczy póki co czeka, aż Róża z nich skorzysta, ale te najmniejsze rozmiary już zostało wystawionych i czekają na nowych właścicieli.

Less waste zasady dla dorosłych

  1. Ciuchów to ja prawie nie kupuję…Szczerze? Szkoda mi na nie kasy
  2. A jak już to oryginalnych polskich projektantówPo pierwsze są często fajniejsze (fanfary dla koszulek Nad wyraz i kurtek Naoko), po drugie wolę wesprzeć zdolnych Polaków niż właścicieli fabryk w Bangladeszu.
  3. Moja torebka… też jest bawełnianaObecnie używana z muzeum w Hadze. Poważnie, wzory bawełnianych toreb teraz są takie piękne i tak dużo mówią o noszącej je osobie, że szkoda się bawić w bardziej zaawansowane torebki.
  4. Do sprzątania używam starych pieluch tetrowychA taki zwykły płyn do blatów robię sama – tu ponownie wchodzą olejki eteryczne
  5. Telefon wymieniam, jak się zużyjeNaprawdę ten lepszy aparat w nowym Samsungu nie robi na mnie wrażenia
  6. I w ogóle nie czaję zakupoholizmuA kiedyś czaiłam! Poważnie, Galerię Krakowską znałam na wylot. Obecnie został mi tylko książkozakupoholizm. No i może zabawkowo-edukacyjny.
  7. ChodzęDo przedszkola, do Biedronki, do rodziców, rzeczy w mieście załatwiam przy okazji spaceru z wózkiem. Póki nie miałam dzieci, samochodu nie używałam prawie wcale. Teraz już jednak dużo więcej, ale nadal dwa razy pomyślę, zanim go włączę.

Less waste w podróży (i na wyjściach)

  1. Tak, mam kubek termiczny do kawy i szklaną butelkę na wodęKto nie ma?
  2. Dzieci mają jedzenie w termosach i wielorazowych tubkachDo tych drugich robię musy owocowe i jogurty z dodatkami, w pierwszych jest owsianka czy inna kasza. Dzięki temu nie kupujemy co chwilę przekąsek w nierecyclingowanych opakowaniach (tubki jednorazowe niestety trafiają do śmieci zmieszanych). Więcej o tym, co pakuję dla dzieci, przeczytacie tutaj
  3. Wybieram pamiątki u lokalnych rzemieśnikówŻadnego made in China!
  4. Jadam w lokalnych knajpach i kawiarniachTo taka ciekawość. Skoro zwiedzam świat, to zwiedzam też nieznane mi lokale, a nie McDonalda, który na całym świecie jest podobny. No i miejsce z duszą to zawsze miejsce z duszą, a pracujący tam ludzie mogą być naprawdę ekstra.
  5. Śpię w agroturystykach, pensjonatach i mieszkaniach na wynajemPonownie – wolę pomagać małym biznesom niż wielkim molochom hotelowym, które często niszczą środowisko. One też są często dużo ciekawsze, patrzcie tylko na te, które opisałam w tekście o agroturystykach w Małopolsce.
  6. I w życiu by mi nie przyszło do głowy lecieć samolotem wewnątrz krajuSamolot z Krakowa do Gdańska, jak mamy pendolino? Really? Przekonać może chyba tylko cena, choć ja tam kocham pociągi.
  7. Nie korzystam z atrakcji ze zwierzętamiMówię stanowcze NIE papugarniom (co to za durna nowa moda?), akwariom typu Sealife, cyrkom, delfinariom, przejażdżkom na słoniach i wielbłądom w Petrze. Do zoo zaczęłam chodzić z Korą, ale zawsze czytam, jak ogród zoologiczny pomaga zwierzętom (i czy faktycznie to robi).

 

Strony niby nie o less waste, ale jednak – kilka adresów 

Exit mobile version