Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Szwedzkie wychowanie dzieci

Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie chciałby mieć dzikich dzieci, wielkiej odwagi, by trwać przy nich na co dzień, wyruszać zawsze o świcie na dwór, kogo nie gonią chęci by godzinami w styczniu tarzać się po kałużach (pod warunkiem, że nie są zamarznięte) i by jadać obiady z termosu w lesie. Większość rodziców, których znam słyszała o idei skandynawskich przedszkoli, u nas nazywanych “leśnymi”. O skandynawskim wychowaniu mówi się wiele, na lewo i prawo szastamy stereotypami, a co za tym idzie narosło też wiele mitów dotyczących północnych placówek. Kiedy przy okazji tekstu “Gdzie jest miejsce chorego dziecka” po raz kolejny zostało mi zarzucone, że co ja gadam, przecież w Szwecji to panie w przedszkolu antybioksy ładują co drugiemu w grupie, a bez kataru to nawet nie odbierają od rodziców. Musi być glut obowiązkowo, postanowiłam zgłębić temat.

I oto jest ten tekst. Przy wsparciu merytorycznym szwedzkiej ambasady w Warszawie, ku chwale prawdy!

O skandynawskim wychowaniu.

Wiadomo, na mroźnej i często deszczowej północy dzieci są przede wszystkim zahartowane. Od maleńkości śpią w wózkach na dworze, jedzą na dworze i chorują na dworze. My o skandynawskim wychowaniu czytamy właściwie co wieczór. Jak tylko zdobędziemy “Dzielną Kajsę” będziemy mieć wszystkie książki ukochanej Astrid Lindgren. Wiemy więc co robią zimą dzieci z Bullerbyn, jak ubierała się Pipi, jak ciepło jest w stolarni i znamy letnie przygody detektywa Blomkvista. Wszystko to kochamy i daje nam to cudowne wyobrażenie Szwecji, aż boimy się tam jechać, bo przecież taki dziecięcy raj istnieć nie może. Ale czy na pewno?

Pierwszą wygraną szwedzkich dzieci jest urlop szwedzkich rodziców – 480 dni na każdego malca. Tak dużo, prawie półtora roku, przysługuje razem mamie i tacie, i tylko jeśli oboje z urlopu skorzystają. Przedszkole, czyli förskola, przyjmuje dzieci w wieku 1-5 lat. To ile i czy jest płatne, zależy od paru czynników m.in. od wysokości dochodu, tego, czy rodzice w ogóle mają pracę, czy się uczą, czy są bezrobotni, lub sprawują opiekę nad młodszym rodzeństwem. W szwedzkich przedszkolach duży nacisk kładzie się na zabawę, a nie naukę. Program nauczania ma na celu zapewnienie indywidualnych potrzeb i zainteresowań dzieci.

Szwedzkie dzieci są samodzielne.

Nie ma, że ciocia pomoże. W ogóle jaka ciocia, mówi się per Ty. Pomaganie w ubieraniu się, jedzeniu, przygotowywanie pościeli do leżakowania, traktowane jest jak wyręczanie i rozpieszczanie dzieci. Nie jest dobrze postrzegane ani przez dorosłych, ani pragnącą niezależności latorośl.

Jak to jest z tym dworem?

Rozprawka z pierwszym mitem. Skandynawskie przedszkole, czyli cały dzień dzieci spędzają na dworze i tylko na leżakowaniu chowają się w nieogrzewanych pawilonach. W śpiworkach z optymalną minus siedemset. No właśnie nie. To co my nazywamy leśnym przedszkolem, to nurt w wychowaniu, również skandynawskim i nie jest prawdą, że wszystkie przedszkola w Szwecji, czy Norwegii tak wyglądają. W regularnym, “normalnym” szwedzkim przedszkolu, dzieciaki spędzają parę godzin dziennie na dworze, ale nie są tam trzymane siłą. Mało tego. W szwedzkich przedszkolach są świetnie zorganizowane sale, a dzieci mogą same decydować o tym co chcą w którym pomieszczeniu robić. Tu lepić w glinie, tu rysować, tam spać. Nie trzeba na hejnał kleić kartek i wycinać muchomorków. Trzylatki i starsi wyjeżdżają na cały dzień do lasu RAZ w tygodniu.

Nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania.

To prawda. Najprawdziwsza. Mało tego, szwedzkie dzieci wcale nie potrzebują super i hiper nowoczesnych placów zabaw ze zjeżdżalniami i sensorycznymi labiryntami. Te parę godzin dziennie spędzają na drzewach, płotach i w kałużach, a jak zgłodnieją, to przy wspólnym stole, na dworze, bez mycia rąk, zajadają posiłki. My o skandynawskim wychowaniu trochę słyszeliśmy i trochę doświadczyliśmy. W ubiegłym roku Sania chodził na zajęcia “Leśne szperaki” w Fundacji Sto Pociech na Nowym Mieście w Warszawie. Był to cudowny dla niego czas grzebania w błocie i namiastki survivalu. Ja w ogóle kocham te dworowe wychowania, ale nie zapominajmy o najważniejszym.

Jakość powietrza w Warszawie pozostawia cholernie dużo do życzenia, a oddychać w Szwecji na dworze można śmiało i to godzinami, o każdej porze roku.

A my mamy pełną rozmiarówkę ubrań na wszelkie kaprysy pogodowe.

Moje dzieci chodzą w Reimie, polecam!

W co się szwedzkie dzieci ubierają (przecież same, nie?).

Ja sama zaczynam chodzić w czapce, gdy temperatura spada do 15 stopni. Kurtce puchowej mówię helloł w pierwszych dniach listopada i aż do marca nie zastanawiam się, czy aby na pewno nie przeginam. Nasze dzieci mają kombinezony z prawdziwego puchu, Idka w wózku śpiwór z owczej wełny. Mam świadomość, że to może być trochę dużo i ciepło, ale to jest nasze polskie wychowanie. Uwielbiam “hartować” dzieci, ale nie słabizną ubioru, tylko długością czasu na dworze. A szwedzkie dzieci? Nie zawsze noszą czapki, nie często zapinają kurtki, raczej rękawiczki też nie są jakimś totalnym must have w codziennej zabawie. O skandynawskim wychowaniu mówi się, że hartuje i to prawda. Ale od maleńkości. Szwedzkie przedszkolaki chodzą regularnie na basen. Ja mam wewnętrzny opór przed zabraniem dzieci na basen zimą, no bo przecież jak się potem zaziębią, to będzie moja bardzo wielka wina, że im głów dobrze nie wysuszyłam.

Szwedzkie dzieci mają outdoorową odzież. My korzystamy ze szwedzkich kurtek Fjallraven, fińskiej Reimy i amerykańskiej Patagonii. Pokochaliśmy też zimowe kanadyjskie buty Kamik. Wolimy zainwestować w dobrą odzież na dwór, niż w garniturek na każdą (czy może żadną) okazję.

No to w końcu pani da tego antybioksa, czy pani nie da?

Generalnie szwedzkie dzieci chorują oczywiście mniej, no bo są zahartowane, dobrze odżywione i przyzwyczajone do ruchu na dworze niezależnie od pogody. Dzieci chodzą do przedszkola małymi z glutami, bo ich organizmy same się bronią przed zarazkami, więc automatycznie nie łapią każdego syfa. Jeśli w Szwecji się zachoruje, to najpierw dzwoni się do pielęgniarki, informuje o objawach i ustala domowe sposoby leczenia, jeśli się nie poprawia to lekarz wypisuje lekarstwa, które można kupić w konkretnej aptece. Nie ładuje się dzieciom na wszelki wypadek miliona syropków, paracetamoli i sprejów do nosa. Jeśli dziecko ma coś więcej niż zwykłego małego gluta, zostaje w domu. Pani w przedszkolu w Szwecji może podać dziecku lekarstwa jedynie w przypadku przewlekłych chorób, jak np. cukrzyca. Nie podaje się dzieciom lekarstw doraźnych, typu antybiotyk.

To jest też dobry moment by wrócić do tematu szwedzkich rodziców. Matka powracająca do pracy po urodzeniu dziecka może przejść na mniejszy (70-90%) etatu, do czasu gdy dziecko skończy 12 lat. Większość Szwedek lub Szwedów pracuje na niepełny etat, dopóki dzieci nie pójdą do szkoły. Pracodawcy DOCENIAJĄ, że pracownicy mają dzieci. Rozumieją, że nabywają nowych umiejętności: stabilizację czy lepszą organizację. Brzmi bajecznie? Dla mnie też!

Czy szwedzkie wychowanie może wyjść bokiem (dorosłym)?

A teraz moje ulubione. Bo niech mamusie, które tak szastają tymi dobrymi stronami, znają też złe. Dzieci wychowywane w całkowitej wolności, samodzielności i możliwości podejmowania decyzji. Podoba się? Wychowawcy wtrącają się między kłócące się dzieci dopiero gdy dochodzi do bójki. Ale nie krzykiem, nie mogą, bo w Szwecji prawa dziecka wywalczone zostały bardzo wcześnie, są rygorystyczne i to zawsze DZIECKO ma rację. Dzieci o tym wiedzą i zdarzają się sytuacje, że donoszą na rodziców/opiekunów do organu co się zaczyna na P i kończy na A, a w środku ma jeszcze O L I C i J.

Ciocie nie tulą maluchów, nie rozpracowują emocji, gdy ktoś się przewróci. Nie całują w kolanko i nie współczują. Mówią coś w stylu “wstawaj stara, nic Ci nie jest”. Dalekie to od NVC, RB, dobrze że im chociaż z BLW po drodze. 🙂 O skandynawskim wychowaniu można rozmawiać godzinami, tak samo jak o polskim, brytyjskim, czy libańskim. Nie ma co jednak popadać w skrajności, a jeśli traktować coś jak dogmat, to w całości i prawdzie, ze zrozumieniem. Bo czasem zasłyszane gdzieś pojedyncze części składowe ładnie wyglądają, ale się nie kleją naszą rzeczywistością.

Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.

Zobacz też: Najlepsze książki dla trzylatki – notowane skrupulatnie dzień po dniu przez rok!

Exit mobile version