Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Smołdziński Las: atrakcje spokojnej wsi nad morzem

Nie ukrywam, że nasza podróż wybrzeżem województwa pomorskiego to w dużej mierze poszukiwanie miejscówek spokojnych, bezstraganowych, uroczych, dzikich. Zarówno my, jak i myślę, że duża część Was, czyli naszej grupy docelowej, chętnie wybrałaby się nad morze, by pomedytować w samotności na wysokiej wydmie, nie rzucać się o świcie na plażę, by wyrwać swój metr kwadratowy parawanem, czy zjeść coś innego niż smażona flądra na papierowym talerzyku za 60 zylka. Jest to możliwe w zadziwiająco wielu miejscach, dla nas pierwszy był Smołdziński Las. Serce Słowińskiego Parku Narodowego.

Zobacz też: Pomorze Środkowe: 8 miejsc na fajne wycieczki.

Smołdziński Las.

Nie wiem co tu najbardziej fascynuje, chyba to, że szosa która prowadzi przez miejscowość jest ślepa. Kończy się w Klukach na Jeziorem Łebsko, więc cały ruch jest mocno lokalny. W miejscowości jest jeden sklep, ostatni na tej drodze, sezonowy bar. My zatrzymaliśmy się w Domu w Trawach. To coś pomiędzy agroturystyką, a pokojami do wynajęcia. Bardzo godne polecenia.

Smołdziński Las to zwykła wieś, ciągnie się wzdłuż szosy, pod koniec miejscowości odbija w lewo, w kierunku plaży. Po paruset metrach znajduje się kolejne dobro, niestety sezonowe, więc nie mieliśmy okazji spróbować, ale znajomi zapewniali nas o dobrej jakość. Trattoria Riccardo. Drugi człon to żaden pseudonim, właściciel to un italiano vero, wżeniony w polską rodzinę. Sezon startuje pod koniec kwietnia, w pozostałym czasie otwarte jest w weekendy. Smołdziński Las to zatem miejsce gdzie nie umrze się z głodu.

Czołpino.

Kończą się zabudowania, trochę łąk i pól, brama Słowińskiego Parku Narodowego. Natychmiast zmienia się krajobraz. Naszą wiosną niestety stan wód jest szalenie wysoki, podobno jest to spowodowane ubiegłorocznym latem, nagłym wybuchem pogodowym, czy ogólnie ociepleniem klimatycznym. Ten rok jest wyjątkowo podmokły. Szlak, którym mieliśmy iść właściwie stał pod wodą. Prosto szosa wiedzie do plaży. W prawo, w Czołpinie koniecznie jednak skręćcie do latarni morskiej. Właśnie wykańczane jest Muzeum Latarnictwa, szalenie imponujące z wielką kasą z UE. Mieści się w powiększonych i wyremontowanych zabudowaniach domu latarnika. Ścieżka do latarni też wybija wodą gruntową, ale da się po niej jechać wózkiem. Wokół las bardziej przypomina bagno niż klasyczne torfowisko. Jest zjawiskowo magiczne.

Latarnia morska w Czołpinie znajduje się na wielkiej wydmie (55 m.) dodanie iż jest ona piaszczysta byłoby pleonazmem. Do tego jeszcze schody, totalnie nie współpracujące z wózkiem, bo wysokie i po dwa. Więc latarnię obejrzeliśmy z dołu. Sztuka rezygnacji. Opanowana do perfekcji. Sama latarnia ma 25 metrów wysokości, do użytku została oddana w 1875 r., świeci francuskim urządzeniem optycznym.

Tego dnia mieliśmy w nogach już ponad 10 km, Sania poprosił mnie, byśmy nie szli już na plażę, tylko odpoczęli w ogrodzie. Szanuję jego dojrzałość i umiejętność określenia sił. Choć niełatwo to łyknęłam, na plaży koło Czołpina znajduje się Zatopiony Las. Pozostałości prastarej puszczy, pnie drzew o ogromnej objętości, która niegdyś znajdowała się nad samym brzegiem Bałtyku.

Wróciliśmy do naszego Domu w Trawach, w którym spaliśmy w Smołdzińskim Lesie, a kolejnego dnia poszliśmy do Kluk.

Wybrzeżem województwa pomorskiego idziemy we współpracy z PROT. Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.

Exit mobile version