Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Bistro Paprotka. Plac Europejski bez krawatu.

To nie są moje rewiry. Wróć. To nie były moje rewiry. Kiedyś mi mignął gdzieś napis KOCHAM WARSZAWĘ, myślałam że to instalacja z dziedzińca Metropolitanu. Parę tygodni temu wzięłam udział w konferencji o E-Commerce w Warsaw Spire, z fenomenalnym widokiem z 30+ piętra, oraz sączącą się u podnóży złotą godziną ostatnich upalnych dni wyjątkowego lata. Wszystko było takie europejskie – luz ludzi, przerwy w pracy, tłum szczęśliwych młodych, wkraczających w dorosłe życie. No i ten napis. Ogródki kawiarni i restauracji takich bardziej fancy niż cool. Spodnie w kancik, nie ulegające wiatrowi fryzury, nierozmazane eyelinery. I tu dla siebie miejsce znalazło Bistro Paprotka. Good for me.

Wola trochę bliższa.

Okazuje się, że dla zdalnej pracy jedna dzielnia robi się ciasna i nudna, szczególnie jeśli wozi się dziecko do przedszkola do sąsiedniej dzielnicy może ona stać się bliższa. A jeśli jeszcze przyjaciółka z top 5 ma robotę w tym lepszym mordorze, to okazuje się, że nagle Plac Europejski może zadomowić się na codziennej mapie. A co dla ludzi, którzy niezbyt czują się w ostrych nowoczesnych wnętrzach? Ja na przykład wolę żółte światło od jarzeniówek i bliższa mi paprotka niż kaktus. I mojej Katarzynie również. Więc spotkałyśmy się właśnie w Bistro Paprotka. Fajne jest to miejsc, bo tu nowoczesne wysokościowce stoją tuż przy żywej historii. Kamienicach, świadectwie dawnej Warszawy.

Bistro Paprotka.

Mieści się właśnie w kamienicy. To jeden z tych niewielkich wolskich lokali usługowych, gdzie ktoś wpadł na pomysł czegoś takiego bliskiego ludzkiej duszy. Taki duży pokój, z drewnianymi meblami, domowym jedzeniem, lustrami i kwiatkami. Ja uwielbiam knajpy w których menu jest ruchome, myślę, że to się idealnie sprawdza właśnie przy biurowcach, gdzie klient jest ciężki, powracający. Przychodząc dzień w dzień szybko by spróbował wszystkiego i poszedł dalej, a tak… Codziennie coś nowego. Tu też jest istotny aspekt świeżości dań. Gotowane od rana, sprzedaje się póki jest. Nie ma – zostają kisze, tarty i hamburgsy (wege). Bistro Paprotka, co istotne, to lokal wegański, więc jest tu dość zdrowo i alternatywnie. Ja trafiłam na lunch w zestawie zupa miso, która była delikatna i z małym wyrazem, jak to dynia. Za to drugie to był ogień. W przenośni i dosłownie. Talerz warzyw, z ryżem, tofu i sosem. Warzywa al dente w panierce z cayenne. Ale tak bez przesady. Akuracik. Do picia jest napar na ciepło, jest też kombucha i wariacje na temat mate w butelce.

Dla takich miejsc fajnie jest pracować w biurowcu, serio serio! Tu śledźcie Bistro Paprotka i codzienne menu.

Bistro mieści się na ul. Grzybowskiej 71, otwarte jest od 10.30 do 16.

Jeśli chodzi o przyjazność dzieciom – tylko dla wyluzowanych. Miejsca jest mało i nie ma łazienki. Ale można wziąć na wynos.

Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina. Gdybyście szukali pomysłów, gdzie zjeść w Warszawie, to mamy ich całą masę na blogu. Zapraszamy!

Exit mobile version