Dotarłyśmy pod Etnę – nasz ostatni sycylijski cel. Miałam mocno wbite w główkę: trzeba wejść na tę górę. Trzeba wejść na własnych nogach, stanąć na szczycie, poczuć odór siarki, wspólnie z nią podymić, a jeśli szczęście dopisze, to i zobaczyć trochę lawy wydobywającej się z krateru.
Nie licząc Alp, Etna jest najwyższym szczytem we Włoszech. Krajobraz Sycylii jest górzysty, jednak mówimy tu raczej o górkach, niż wysokich górach. Tak więc wysoka na 3345 metrów Etna jest w swoim majestacie zupełnie odosobniona. Wznosi się dumnie nad krajobrazem, a przy dobrych warunkach pogodowych swoim wzrokiem jest w stanie objąć niemal całą wyspę.
Etna jest największą atrakcją Sycylii! Zobaczcie pozostałe top 9! Klik!
Etnę można zdobyć z dwóch stron: południowej i północnej. My znalazłyśmy się na tej bardziej popularnej trasie – południowej. Większość turystów, czy to letnich czy zimowych (Etna pokryta jest stokami narciarskimi), swoją przygodę z górą rozpoczyna w Nicolosi – w raczej niepozornym miasteczku, które trudno jest nazwać turystycznym centrum.
***Tu pozwolę sobie na drobną uwagę: jeśli wybierasz się na Sycylię, a możesz sobie pozwolić na zwiedzenie tylko części wyspy, postaw na północ. Błądząc po południowych miasteczkach i miastach czy widząc je później z pokładu promu, widziałyśmy przede wszystkim brudne molochy i totalnie industrialne wykorzystanie tych ziem (czy to do celów masowej turystyki czy po prostu olbrzymich hal fabrycznych). Nijak nie przypomina to naszej pięknej wiejskiej północy.***
W Nicolosi spędziłyśmy zresztą noc. Początkowo planowałyśmy się rozbić jak zwykle na dziko, jednak z powodu wałęsających się stadami dzikich psów i ostrzeżeń policjanta, w końcu postanowiłyśmy po raz pierwszy w czasie tej podróży zapłacić za nocleg – rozbiłyśmy się na polu namiotowym w Nicolosi. Pole paskudne, za to obsługa przemiła. Po dwóch dniach mieszkania tam czułyśmy się przyjęte do rodziny, a w tutejszej restauracji byłyśmy nieustannie częstowane winem, pizzą i kawą. Rachunek ostatecznie też wyszedł niższy, niż powinien.
Wracając na szlak. Z Nicolosi do Etny jest jeszcze kilkanaście kilometrów, nie ma więc mowy o pójściu na piechotę (tzn jest, ale biorąc pod uwagę, że potem czeka Cię jeszcze ponad 1000 metrów w górę, może to być dość wyczerpujące i przy okazji nie za ciekawe – trzeba by iść po ulicy). Z miasteczka można jechać autobusem (bodajże rusza o 9.00, ale to trzeba sprawdzić) lub samochodem – w naszym przypadku oczywiście stopem. Pod Etną…. No! Zakopane to przy tym pestka. Turystyka zakwitła tu na całego. Na parkingu stoi dziesiątki autokarów i setki samochodów. Są kawiarnie, restauracje i mnóstwo sklepów z pamiątkami, które proponują nam wszelkie wyroby z lawy: kolczyki, łańcuszki, kubki, popielniczki, rzeźby czy drobne meble.
Z parkingu (1910 m) można na Etnę wjechać kolejką górską (uwaga! Kolejka do kolejki jest na parę godzin), a z górnej stacji (2500 m), a następnie jechać pod krater (2920) specjalnymi busami terenowymi. Taka przyjemność kosztuje 45 euro (kolejka 30 euro, bus 15 euro) i jest wybierana przez niemal 100 proc. Turystów.
Niemal, bo były dwie turystki, które zdecydowały się Etnę “zdobyć”. Nie było to niewykonalne. Autobusy w końcu musiały jakoś na ten szczyt wjeżdżać, była więc wytyczona całkiem niezła droga. A. wybrała właśnie ją. Ja się puściłam po stoku narciarskim, przez co było stromiej, ale w moim przekonaniu ciekawiej. Wejście na szczyt zajęło nam ok. 4-5 godzin, w tym godzinę spędziłyśmy pijąc piwo na górnej stacji. Zejście to kolejne dwie godzinki. Ostatecznie na kemping przybyłyśmy wieczorem. Absolutnie wykończone.
Słowo o samej Etnie: Jest to prawdopodobnie najbrzydsza góra świata. Najbrzydsza, ale jednocześnie taka, którą trzeba raz w życiu zobaczyć. Nie ma na niej żadnego życia. Stoki pokrywa zastygła lawa i pył wulkaniczny. Zaraz pod nimi… leży śnieg. Całe pokłady śniegu, początkowo kilkadziesiąt centymetrów, w końcu kilka metrów (na szczycie krajobraz zmienił się całkowicie – wchodziłyśmy na czarną brudną górę, a zdobyłyśmy ośnieżone szczyty). Może byłam naiwna, może nieprzygotowana, może po prostu nie pomyślałam, ale naprawdę nie spodziewałam się takich widoków. Niby wiedziałam, że wchodzę na wulkan, ale sądziłam, że będzie to wulkan niewiele różniący się od zwykłej góry (przynajmniej do pewnego momentu). A. porównała Etnę do śmietniska. Coś w tym jest. Trudno nie porównywać pyłu wulkanicznego z pospolitym kurzem. No ale ostatecznie uważam, że warto. Nawet pomimo tego, że nie plumkała.
Wyjaśnienie: plumkanie Etny, oficjalnie nazwane erupcją, nie jest niczym przerażającym. Ma miejsce raz na kilka dni i mogę sobie tylko wyobrażać, jak cudownym widowiskiem musi być. Lawa zazwyczaj wydobywa się tylko tam, gdzie i tak turyści nie mają prawa wstępu. Także, mimo że może to się wydawać dziwne: bardzo żałuję, że nie doświadczyłyśmy małej erupcji wulkanu. Może innym razem.
Chcesz poczytać więcej o Sycylii? Tutaj znajdziesz listę artykułów, które napisałam na jej temat.
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂