Dzisiejsza notka będzie mniej przewodnikowa, a bardziej relacyjno-sprawozdaniowa. Kilka(dziesiąt) zdań o tym, jak opuściłyśmy Sycylię:
Czas niepostrzeżenie pędzi i zmusza nas do decyzji: pora opuścić sycylijską wyspę i powoli zmierzać w stronę domu. Nie wiemy ile nam to zajmie. Być może nawet trzy, cztery dni. Może gdzieś utkniemy, coś zwiedzimy, gdzieś zostaniemy na noc – niewiadomo.
Pożegnałyśmy się z załogą kempingu i przez jednego z pracowników zostałyśmy podwiezione na skraj miasteczka. Stamtąd zabrał nas mówiący po francusku nauczyciel matematyki, który zaimponował nam znajomością filmów Kieślowskiego i muzyki Pendereckiego.
Następnie z przedmieść Katanii zostałyśmy podwiezione do portu w Mesynie… i tu zaczęły się schody.
Wchodzimy na przystań i zewsząd atakują nas napisy, że prom obsługuje tylko pasażerów zmotoryzowanych. Wchodzimy. Po drodze na statek co jakieś 5 metrów ustawione są znaki informujące o zakazie ruchu pieszych. Idziemy dalej. W końcu dochodzimy do kasy. Rozglądamy się za jakimś ratunkiem. Jest! Stoi tam i jakby zaprasza nas do skorzystania: olbrzymi autokar z wycieczką młodzieży w wieku gimnazjalnym. Podchodzimy do kierowcy:
-Dzień dobry. Czy możemy wejść do autobusu by przejechać do Włoch kontynentalnych?
Odsyła nas do przewodniczki. Przewodniczka niechętna, ale odsyła do opiekuna wycieczki. A opiekun:
-Jak najbardziej, zapraszamy! Ty, młody (tu zwraca się do siedzącego sobie spokojnie, bogu ducha winnego chłopca) ustąp paniom miejsca.
Opiekun pokazuje młodym gest klaskania w dłonie. Weszłyśmy na pokład niczym bohaterki. Oklaski, gwizdy i krzyki. Skandowanie: Po-lo-nia! Po-lo-nia!, a chwilę potem Cra-co-via! Cra-co-via! Wszyscy wiwatowali i jakby gratulowali nam tego, co właśnie dokonałyśmy, a z czego my zdałyśmy sobie sprawę chwilę później: przepłynęłyśmy promem na gapę.
WŁOCHY! Przed nami 1500 km Włoch kontynentalnych. Początki były niemrawe: 5 km, 10 km, 40 km – każdy zjeżdżał do najbliższego miasteczka.
Ale wiecie? Miałyśmy szczęście. Miałyśmy niesamowite szczęście, które trochę też zwalę na nasz spryt i stopowe doświadczenie ;).
Stojąc na stacji benzynowej kogo przede wszystkim byście prosili o podwiezienie? Dobre opcje są dwie.
Pierwsza to tirowcy – ci jadą daleko i chętnie przyjmą towarzystwo, żeby z kimś pogadać.
Druga to podróżnicy, którzy was rozumieją, bo sami swego czasu tak jeździli, lub podziwiają chęć poznawania świata. W tym przypadku postawiłyśmy na nich.
Podeszłam do mężczyzny stojącego przy turystycznym busie. Zagadałam czy nie jedzie na północ. Jedzie. Razem z ukochaną pokazali mi włoską mapę, opowiedzieli gdzie jadą (a jechali do Ankony – 850 km w stronę Polski), gdzie zamierzają nocować i co chcą po drodze zobaczyć. I tak spędziliśmy ze sobą kolejne półtora dnia.
Andrea i Serena to para, która zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu w trakcie naszej wycieczki. Wracali z tygodniowego zwiedzania Sycylii. Zawsze podróżują busem, który przerobili na minicamper. W czasie swoich wyjazdów śpią, jedzą i żyją w samochodzie. Nocują na dziko – gdzieś na poboczach drogi. Andrea w młodości podróżował autostopem.
Kto mógł nas lepiej zrozumieć niż oni?
Nocowaliśmy nad Morzem Jońskim – my rozbiłyśmy namiot na plaży, oni zaparkowali zaraz obok. Spędziliśmy przesympatyczny wielojęzyczny wieczór (Serena mówi po angielsku, Andrea po francusku, między sobą porozumiewali się po włosku, a my sobie tłumaczyłyśmy ich francuski/włoski na polski) przy ostatnim w tej podróży spaghetti i sycylijskich serach. Rano kilka shotów espresso i w dalszą drogę. Celem było miasteczko, o którym nigdy wcześniej nie słyszałyśmy: Trani. Trani będzie bohaterem kolejnej włoskiej notki.
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂