Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Wypis z dziennika autostopowego

Dzisiejsza notka będzie mniej przewodnikowa, a bardziej relacyjno-sprawozdaniowa. Kilka(dziesiąt) zdań o tym, jak opuściłyśmy Sycylię:

trasa pokonana od godz. 11.00 trzydziestego kwietnia do 19.00 pierwszego maja. Potem już tylko śmignięcie tirami do Polski

Czas niepostrzeżenie pędzi i zmusza nas do decyzji: pora opuścić sycylijską wyspę i powoli zmierzać w stronę domu. Nie wiemy ile nam to zajmie. Być może nawet trzy, cztery dni. Może gdzieś utkniemy, coś zwiedzimy, gdzieś zostaniemy na noc – niewiadomo.

Pożegnałyśmy się z załogą kempingu i przez jednego z pracowników zostałyśmy podwiezione na skraj miasteczka. Stamtąd zabrał nas mówiący po francusku nauczyciel matematyki, który zaimponował nam znajomością filmów Kieślowskiego i muzyki Pendereckiego.

Następnie z przedmieść Katanii zostałyśmy podwiezione do portu w Mesynie… i tu zaczęły się schody.

Wchodzimy na przystań i zewsząd atakują nas napisy, że prom obsługuje tylko pasażerów zmotoryzowanych. Wchodzimy. Po drodze na statek co jakieś 5 metrów ustawione są znaki informujące o zakazie ruchu pieszych. Idziemy dalej. W końcu dochodzimy do kasy. Rozglądamy się za jakimś ratunkiem. Jest! Stoi tam i jakby zaprasza nas do skorzystania: olbrzymi autokar z wycieczką młodzieży w wieku gimnazjalnym. Podchodzimy do kierowcy:

-Dzień dobry. Czy możemy wejść do autobusu by przejechać do Włoch kontynentalnych?
Odsyła nas do przewodniczki. Przewodniczka niechętna, ale odsyła do opiekuna wycieczki. A opiekun:
-Jak najbardziej, zapraszamy! Ty, młody (tu zwraca się do siedzącego sobie spokojnie, bogu ducha winnego chłopca) ustąp paniom miejsca.

Opiekun pokazuje młodym gest klaskania w dłonie. Weszłyśmy na pokład niczym bohaterki. Oklaski, gwizdy i krzyki. Skandowanie: Po-lo-nia! Po-lo-nia!, a chwilę potem Cra-co-via! Cra-co-via! Wszyscy wiwatowali i jakby gratulowali nam tego, co właśnie dokonałyśmy, a z czego my zdałyśmy sobie sprawę chwilę później: przepłynęłyśmy promem na gapę.

Sycylia

 

Włochy

WŁOCHY! Przed nami 1500 km Włoch kontynentalnych. Początki były niemrawe: 5 km, 10 km, 40 km – każdy zjeżdżał do najbliższego miasteczka.

Ale wiecie? Miałyśmy szczęście. Miałyśmy niesamowite szczęście, które trochę też zwalę na nasz spryt i stopowe doświadczenie ;).

Stojąc na stacji benzynowej kogo przede wszystkim byście prosili o podwiezienie? Dobre opcje są dwie.

Pierwsza to tirowcy – ci jadą daleko i chętnie przyjmą towarzystwo, żeby z kimś pogadać.

Druga to podróżnicy, którzy was rozumieją, bo sami swego czasu tak jeździli, lub podziwiają chęć poznawania świata. W tym przypadku postawiłyśmy na nich.

Podeszłam do mężczyzny stojącego przy turystycznym busie. Zagadałam czy nie jedzie na północ. Jedzie. Razem z ukochaną pokazali mi włoską mapę, opowiedzieli gdzie jadą (a jechali do Ankony – 850 km w stronę Polski), gdzie zamierzają nocować i co chcą po drodze zobaczyć. I tak spędziliśmy ze sobą kolejne półtora dnia.

Kolacja z Sereną i Andreą

Andrea i Serena to para, która zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu w trakcie naszej wycieczki. Wracali z tygodniowego zwiedzania Sycylii. Zawsze podróżują busem, który przerobili na minicamper. W czasie swoich wyjazdów śpią, jedzą i żyją w samochodzie. Nocują na dziko – gdzieś na poboczach drogi. Andrea w młodości podróżował autostopem.
Kto mógł nas lepiej zrozumieć niż oni?

Baza noclegowa nad Morzem Jońskim

Nocowaliśmy nad Morzem Jońskim – my rozbiłyśmy namiot na plaży, oni zaparkowali zaraz obok. Spędziliśmy przesympatyczny wielojęzyczny wieczór (Serena mówi po angielsku, Andrea po francusku, między sobą porozumiewali się po włosku, a my sobie tłumaczyłyśmy ich francuski/włoski na polski) przy ostatnim w tej podróży spaghetti i sycylijskich serach. Rano kilka shotów espresso i w dalszą drogę. Celem było miasteczko, o którym nigdy wcześniej nie słyszałyśmy: Trani.  Trani będzie bohaterem kolejnej włoskiej notki.

Po raz kolejny: takie widoki to tylko z namiotu!

Exit mobile version