Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Morze, morze… No to w góry!

A może raczej górskie tereny. Ostatniego dnia naszej sardyńskiej wycieczki postanowiliśmy podarować sobie morze (zwłaszcza że pogoda niedopisywała) i wybrać się głębiej w sardyński ląd. Cel: Gallura.

Gallura to północno-wschodni region wyspy, rozpoczynający się zaraz przy naszej bazie wypadowej – Isola Rossa. Pojechaliśmy tam głównie z powodu festynu o którym przeczytaliśmy na ulotce.

Sardynia jest znana ze swoich festynów. Właściwnie nie sposób być na wyspie i uznać, że nie da się na żaden trafić. Zawsze coś się dzieje – czy to ważniejszego (zdaje się, że najciekawszy byłby pierwszy maja, który na wyspie jest świętem bardziej religijnym niż państwomym) czy malutkiego.

Ten na który trafiliśmy to świętowanie urodzin wioski Trinita d’Agultu. W ciągu dnia można było poobserwować tradycyjne metody wyrabiania chleba i serów, a wieczorem na przykościelnym placu miała miejsce inscenizacja tradycyjnego wesela. Niby nic a cieszy 🙂

Ruszyliśmy dalej do… W sumie do nikąd drogą do Tempio. Ot tak przed siebie. Wśród dolin, skał i coraz pokaźniejszych gór. W pewnym momencie, pośrodku niczego gwałtownie zatrzymaliśmy samochód. Musieliśmy! Znaleźliśmy się przy punkcie widokowym z olśniewającym widokiem na dolinę rodem z Gwiezdnych Wojen. Wszędzie tylko skały, skały i skały, a my ponad nimi. Co więcej była tu niewielka kawiarenka oferująca wyśmienite sardyńskie piwo. Takie knajpki z widokiem to ja rozumiem.

Po godzinie czy dwóch wypadało powoli się ruszyć dalej. Kolejnym punktem trasy okazało się Aggius.

Po raz kolejny piszę o włoskim średniowiecznym miasteczku. Czy tradycyjnie będę narzekać na hordy turystów? Na szczęście nie tym razem. Włoska ziemia ze skrajności wpada w skrajność i stwierdza, że skoro tak narzekam, to tym razem zaoferuje mi coś z innej beczki: Aggius. Czyli miasteczko w którym spotkałam 2 (słownie dwie) osoby!

Cudowne! Idealne! Absolutnie wyrwane z innej ery. Aggius w całości wybudowane jest z kamienia i zachowuje jednolitą architekturę południowego odludzia. Nie wiem ile osób tam mieszka – Aggius zdawało się zupełnie opuszczone, choć jednocześnie czyste i zadbane. W miasteczku mieści się świetne, nowoczesne muzeum etnograficzne, kilka kościółków, wąskie uliczki i słodkie domki. Cudeńko warte każdej wycieczki!

Z Aggius przejechaliśmy się jeszcze trochę dalej do większego i bardziej znanego Tempio. Ale wiecie co? Nie warto. To niby największe miasto w okolicy względnie przypomina Aggius, ale przez to że jest większe, traci swój urok, chcąc nie chcąc zachowując gwar średniego miasta. Jeśli nie jest wam po drodze – nie radzę. Lepiej zatrzymajcie się na dłużej w poprzednich mieścinach i pochodźcie po skałach. To wam radzę ja!

To już ostatni tekst o przemierzaniu sardyńskich ziem. Tradycyjnie napiszę jeszcze jeden o kuchni i trzeba będzie opuścić tę przepiękną wyspę i przenieść się gdzieś dalej. Proponuję Gruzję. Ja juz w niej jestem. Was zapraszam za kilka dni.

Exit mobile version