Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Back to PRL

Wjeżdżamy do Erywania. Po jednej stronie bloki, po drugiej stronie bloki, a w oddali dumnie strzegąca miasta Matka Armenia. Miecz dzierżony silnym, wcale nie takim damskim ramieniem mówi wyraźnie: z nami jest siła, z nami jest potęga, jesteśmy z niej dumni, nikt nam nie powie inaczej.

Erywań jest jednym z tych miast stworzonych na planie miasta idealnego. W tym przypadku idealnego miasta socrealistycznego. Stare, bo kilkudziesięcioletnie, miasto otula okazałe rondo. Przez środek biegnie kilka wielopasmowych dróg. Pomiędzy poszczególnymi pasami ciągną się zielone planty na których gdzieniegdzie wzniesiono pomnik pana, który z pewnością cierpiał na przerost dumy i ambicji.

Wkraczam na główny plac miejski. Okazała fontanna zajmuje jego większą część. Nic nie szkodzi – i tak zostało kilka hektarów wolnej przestrzeni. Monumentalność monumentalna monumentalizmem przytłacza.

Wokół ministerstwa, urzędy, muzea. Nad masywnymi bramami dumnie widnieje nieśmiertelny emblemat z sierpem i młotem. Przed wejściem stojący na baczność strażnicy z karabinami. W końcu klasę trzeba mieć.

Auta? No ok. Znajdzie się kilka dwudziestopierwszowiecznych dziwactw. Ale należą one do mniejszości. Na ulicach królują lady, luazy i inne zazy. Tu i ówdzie przejedzie jakiś moskiewicz czy wołga. Jeśli został wyprodukowany w latach osiemdziesiątych, należy go uznać młodym. Wesoło popiskują na alejach raz na jakiś czas purkając rurą wydechową, zostawiając za sobą gęsty, szary dym, który w temperaturze 40 stopni w cieniu skutecznie zasłania miasto.

A ludzie? Jak socrealistyczne miasto to chyba jakiś strajk by się przydał, co? Proszę bardzo! Przed ministerstwem transportu kolejka jak w tłusty czwartek po pączki. Na placu przed katedrą ludzie skandują na ulicy. Po chodnikach walają się kartki z wydrukowaną setką i ormiańskimi szlaczkami. Ten sam tekst znajdziemy przyczepiony do każdej marszrutki i co drugiego auta. Protestują wszyscy. Młodzi i starzy. Kobiety i dzieci. I tak przez dzień, dwa, cztery tygodnie! Wszyscy protestują przeciwko podwyższeniu cen za przejazdy autobusowe, które nagle ze stu dram mają skoczyć do stu pięćdziesięciu. Ale nie z mieszkańcami Erywania te numery! Oni nie dadzą sobie w kaszę dmuchać i dalej będą wręczać kierowcy jedną, wartą 70 groszy monetę.

Jednocześnie europejskość Erywania kwitnie, co widać zwłaszcza na ulicy. Praktycznie w każdym bloku-kamienicy mamy dwie restauracje i trzy kawiarnie, każda dumnie wspiera zachodnią markę: Starbucks, Donuts czy KFC. Zaraz obok sklepy Burberry, Diora i Chanel.

To się nazywa postmodernizm. To jest dopiero mieszanka wybuchowa. Takie rzeczy to już tylko w Armenii.   

Exit mobile version