Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Ani – Miasto ormiańskich duchów

Gdzieś w odległej Anatolii, na samej granicy z Armenią, z dala od jakiegokolwiek ruchu drogowego czyli mniej więcej na końcu świata znajduje się olbrzymia metropolia – Ani. Miasto obdarzone potężnymi murami rozciąga się na olbrzymiej powierzchni i było niegdyś zamieszkane przez niemal dwieście tysięcy ludzi. Jego kulturowa potęga w średniowieczu była tak znacząca, że miasto z powodzeniem mogło rywalizować z takimi metropoliami jak Konstantynopol czy Bagdad.

Pod koniec X wieku Ani zostało formalną stolicą jednego z najpotężniejszych imperiów tej części globu. Armenia w owych czasach sięgała trzech mórz i zajmowała większą część Syrii, Azerbejdżanu, Gruzji i, przede wszystkim, wschodniej Turcji.

Ani jako główne miasto ormiańskiego państwa sprawowało kontrolę nad handlem w regionie, oraz było stolicą ortodoksyjnego Kościoła Ormian. Nazywane było miastem czterdziestu bram lub miastem 1001 kościołów. W jego obrębie mieszkało 12 biskupów, 40 mnichów i 500 księży. Stawiano tu olbrzymie świątynie i pisano księgi. Ani rosło w siłę.

Można by przypuszczać, że słyszeliście o Ani wiele razy. Że uczyliście się o nim w szkole na lekcjach historii. To w końcu jedno z najistotniejszych chrześcijańskich miast średniowiecza.

Nic wam to nie mówi? Nigdy nie słyszeliście, żeby w północno-wschodniej Turcji istniało tak wspaniałe miasto? Cóż, jest ku temu powód. W Ani od 300 lat nie mieszkała żywa dusza.

Miasto oddalone jest o jakąś godzinę drogi od Karsu. Przez tę godzinę minęliśmy może dwa samochody. Każdy pokonany kilometr oddalał nas od współczesności i przybliżał do wieków średnich. Minęliśmy po drodze mongolskie hordy, gruzińskie szyki królowej Tamary i Seldżuckich Turków. Dotarliśmy w głąb złotych wieków Ormian. Spojrzeliśmy na ich potęgę. Na usytuowanie miasta. Klasztor na górskim półwyspie i olbrzymią katedrę. Na cytadeli powitał nas król Gagik. I nagle pyk! Wyrósł przed nami meczet. I wszystko przepadło.

Ani jest miastem duchów. Metaforą całej Armenii. Najwięcej Ormian uciekło z niego już w XIV wieku. Później przyszły czasy osiedlenia się tu Turków, ale było to już raczej niewielkie miasteczko. I na nie zresztą przyszła pora. W XVIII wieku dotarły tu wędrowne klany Kurdów i zamordowały większość mieszkańców. Ani umarło. Martwe pozostaje.

Jeśli kiedyś będziecie w okolicy – a myśląc “okolica” mam na myśli również Gruzję, z Borjomi jest już całkiem blisko – koniecznie wybierzcie się do Ani. Jak już stoczycie walkę z nietoperzami, porozmawiacie z pasącymi się w kościele krowami i uda wam się nie połamać nóg w jednej dziur w podłodze meczetu, wdrapcie się na sam szczyt cytadeli. Spójrzcie dookoła siebie. Spójrzcie za rzekę, gdzie mieści się dzisiejsza Armenia, i w drugą stronę gdzie rozciąga się wielka Turcja. Wciągnijcie głęboko powietrze i posłuchajcie opowieści duchów. Posłuchajcie pieśni o Ani.

Jedziecie do Turcji? Poczytajcie więcej moich postów o tym fascynującym kraju. Wszystkie znajdziecie tutaj.

Exit mobile version