Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Nemrut – Największa atrakcja Wschodniej Turcji (?)

Przyznam się wam do czegoś, za co większość podróżujących (z moimi rodzicami włącznie, a może przede wszystkim) by mnie zlinczowała. Nie jeżdżę na wycieczki przygotowana. O rejonie w który się wybieram, wiem tyle ile można przeczytać w byle jakim magazynie podróżniczym. Gdy jechałyśmy do Turcji, to po prostu wpisałam w googla „the best of Turkey” i tam skupiłam się na Turcji wschodniej. Wiedziałam, że chcę do Ani (ale myślałam, że to miasto nadal żyje), wiedziałam, że chcę do Dogubeyazit (ale sądziłam, że większa tam egzotyka), wpisałam sobie kilka innych miejscowości (ale znałam je z jednego zdjęcia). Dodatkowo miałyśmy plan trasy siostry Pauliny i w dużej mierze się na niej opierałyśmy. Do tego doszły kolorowe strony z Lonely Planet: top 25 Turcji i trasa została opracowana.

Nie do końca wynika to z lenistwa. Zależność jest mniej więcej taka sama, jak z pakowaniem się i przygotowaniem do wyjazdu: im więcej jeździcie, tym mniej czasu wam to zajmuje. Dla mnie pakowanie to kwestia 15 minut i znajomi, którzy mnie pytają na kilka dni przed wycieczką czy jestem już spakowana, zwyczajnie mnie rozśmieszają. Podobnie jak mama, która przychodzi do mojego pokoju i pyta czy ja się choć trochę cieszę na ten wyjazd. No cieszę się, ale on jest dopiero za 5 dni. Na razie jeszcze o nim nie myślę.

To samo z opracowywaniem trasy i znajomością regionu. Przejrzę listę UNESCO, zapoznam się z trzema listami TOP ATTRACTIONS, ale to by było na tyle. Wychodzę z założenia, że nie dowiem się, co tak naprawdę chcę zobaczyć, zanim tego nie zobaczę. Polegam bardziej na opiniach spotkanych na trasie podróżników i miejscowych, niż na opisie w książce, jeszcze bez obrazków. Poza tym, powiedzmy to sobie wyraźnie: nie mam na to czasu. W ostatnim roku 140 dni spędziłam na podróżowaniu. Musiałabym mieć jeszcze dwa życia by móc poświęcić drugie tyle na zbieraniu informacji.

W wycieczce po Turcji Wschodniej tylko jeden punkt był dla mnie naprawdę obowiązkowy, znany od lat i nie do przegapienia: Góra Nemrut.

Zacznę od kilku porad praktycznych:

  1. Są dwie góry Nemrut. Jedna – wartości przeze mnie nieznanej – znajduje się przy samym jeziorze Van. Druga, to właśnie ta z kamiennymi głowami, ta z listy UNESCO. Ona znajduje się na zachód od Diyarbakir i to właśnie do niej zmierzacie.
  2. Jeśli, podobnie jak my, jeździcie autostopem, to dojazd na Nemrut możecie mieć utrudniony. Dojeżdżają tu już tylko turyści, a i ich nie jest zbyt wielu, a większość przyjeżdża autobusami. Być może jest to ten moment, kiedy można by wykupić wycieczkę . Autobusy odjeżdżają z pobliskiej Kahty .
  3. Nemrut jest znany przede wszystkich ze wschodów i zachodów słońca i to w tych godzinach przyjeżdża tu najwięcej turystów. Ubierzcie się bardzo, bardzo ciepło (mniej więcej tak, jak w środku zimy).

Nam się udało. Poznani w Diyarbakir znajomi stwierdzili, że bardzo chętnie się przejadą z nami. Mieliśmy tam dojechać na zachód słońca, przenocować, iść na wschód słońca i ruszyć w dalszą drogę. Tak też mniej więcej zrobiliśmy.

Przyjechaliśmy dość późno. Przerażona, że nie zdążymy (słońce schodziło coraz niżej) biegłam na szczyt, słysząc potem od znajomego Turka, że muszę sporo uprawiać treking (mhm, akurat). Trasa była raczej pusta i niedługa. W końcu doszłam do wymarzonego miejsca a tam… Dziesiątki japońskich turystów i płotek oddzielający mnie od słynnych antycznych głów. A głowy dodatkowo ścieśnione przy sobie i mniej więcej trzy razy niższe (i pięć razy mniej), niż to sobie wyobrażałam. JEDYNE miejsce na naszej tureckiej trasie, o którym wiedziałam coś więcej przed wyjazdem. JEDYNE na które czekałam i co do którego miałam jakieś oczekiwania. No i jedyne na którym się zawiodłam.

Na całej górze są dwa niewielkie miejsca, oddzielone od odwiedzających ogrodzeniem, w których zgromadzone zostały słynne boskie głowy. Zostały tak umieszczone, żeby jedno z nich było miejscówką do oglądania zachodu słońca, a drugie do wschodu.

Pierwszy pomysł był taki, że będziemy spać na górze w namiocie. Bez szans. Za zimno, za mocny wiatr. Drugi pomysł, to w bazie pod dachem (też za zimno). W końcu udało nam się wyprosić u właścicieli tutejszej restauracji, byśmy mogły spać u nich na ławce.

Wschód był o piątej rano. Dzielnie wybrałam się z powrotem na szczyt, gdzie przewiało mnie za wszystkie czasy. Ale powiem wam, że tak jak zachód nie miał z romantycznością nic wspólnego, tak wschód to już zupełnie inna historia. Trwał o wiele dłużej, światło zmieniało się powoli, z minuty na minutę, oświetlając okoliczne wzgórza. Tak jak same posągi zawiodły mnie niesamowicie, tak okolica jest przepiękna. Chciałoby się urządzić tu parodniowy treking.

Oprócz tego ludzi było odrobinę mniej niż na zachodzie i byli jakby cichsi, bardziej melancholijni. W końcu mieli dzisiaj pobudkę o 3 w nocy. Pokaźna ich część pewnie przeklinała pomysł przyjechania na wschód słońca. Ja też trochę przeklinałam. Głównie to, że nie miałam na sobie czapki, która osłoniłaby uszy. Ale jednak aż tylu wschodów słońca się w życiu nie widziało. Chyba jednak warto było tu przyjechać, ale… To nie jest najpiękniejsze, najbardziej powalające miejsce w Turcji.

P.S.

Tym, którym się coś nie zgadza i uważają, że postradałam rozum i na zdjęciach Nemrut wygląda cudownie, oznajmiam: Tak! Nie wiem, jak to działa, ale Nemrut jest niezwykle fotogeniczny i na zdjęciach naprawdę wygląda lepiej niż w rzeczywistości!

Jedziecie do Turcji? Poczytajcie więcej moich postów o tym fascynującym kraju. Wszystkie znajdziecie tutaj.

Exit mobile version