Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Kapadocja, odsłona pierwsza: w ludziach

 

Paula: Kurcze, myślałam, że ta Kapadocja będzie taka strasznie turystyczna. Tyle ludzi o niej mówi, że aż mi się odechciewało tu przyjeżdżać. Aż mi głupio przyznać sama przed sobą, że się w niej tak zakochałam.

Kapadocja. Dla wielu turystów jest najbardziej oddalonym na wschód miejscem w Turcji. Na planach zorganizowanych wycieczek jest punktem, do którego się jedzie wiele godzin bez przerwy, a ich uczestnicy obawiają się, że znajdą się za daleko na wschodzie i że będzie niebezpiecznie. Względnie są podekscytowani, że znajdą się na dalekim wschodzie.

Piszę to trochę ze złośliwością, ale ta złośliwość dotyczy też siebie samej. To mój trzeci pobyt w Turcji. Pierwszy miał miejsce pięć lat temu i była to zwykła wycieczka objazdowa: tydzień zwiedzania+tydzień pobytu na riwierze, all inclusive. Pamiętam, że czytałam Ulissesa, pamiętam że Pamukkale mnie zawiodło i pamiętam, że dzielnica sułtańska w Stambule olśniła. Kapadocję pamiętałam bardzo pobieżnie. Jakieś skałki, jakieś podziemne miasto i… w zasadzie tyle.

Tym razem z Paulą spędziłyśmy tu cztery dni, po ponad miesiącu podróżowania nastąpiło zmęczenie materiału i nasz pobyt tu był bardziej leniwy, niż aktywny. Udało nam się trochę pochodzić, ale godziny mijały raczej na czytaniu książek i poznawaniu ludzi. No właśnie ludzi. Kapadocja tym razem, to byli dla mnie przede wszystkim ludzie.

O BARBARZE:

Zaczęło się od samego wjazdu. Zatrzymałyśmy się w jednym z setek tutejszych pensjonatów, w Kemal Guest House. Właścicielką jest Barbara, Holenderka, która pierwszy raz przyjechała do Kapadocji jako młoda dziewczyna i niemal natychmiast się w niej zakochała. Przy którymś z kolei pobycie, poznała Kemala i zakochała się także w mężczyźnie. Ostatecznie została tu na stałe i razem założyli pensjonat.

Jest coś w tym, że cudze chwalimy, swego nie znamy. Rodowici mieszkańcy Kapadocji patrzą na zachód i marzą o wyprowadzeniu się do Niemiec, albo chociaż do Stambułu. W tym samym czasie Barbara jest pewna, że odnalazła tutaj swój raj na ziemi. Godzinami przesiaduje w urządzonym przez siebie ogrodzie i czyta w nim książki. Ma swoje ukochane koty i jest zdeklarowaną zwolenniczką ekologii, przez co każda puszka w pensjonacie jest recyklingowana. W Kapadocji przeszła chyba każdy milimetr kwadratowy:

Chodzi o to, że tu jest tak pięknie, jak w Wielkim Kanionie w USA, ale tutaj te skały nie są od Ciebie oddalone. Tu można je dotknąć, przytulić się do nich, obejść każdą z nich. I tu wciąż nie ma dużo turystów. Owszem Goreme jest pełne backpackerów, ale większość przyjeżdża tu na jeden dzień. Jak się przejdzie jedną z dolin, napotka się najwyżej pięciu innych piechurów. Tu wciąż jeszcze można oddychać!

Przy okazji: wybór jej pensjonatu, to był strzał w dziesiątkę! To jasne, że klimat miejsca tworzą właściciele. Barbara i jej pracownicy przyjaźnie podchodzą do wszystkich gości, wspaniale gotują i naprawdę wiedzą o regionie wszystko.

O ROMIE

Zamieszkał w Różowej Dolinie, kupił tam spory obszar ziemi, wraz ze znajdującymi się na niej skałami i gołębnikami i urządził sobie mieszkanie w jednym z nich.

Gołębniki (pigeon houses) to w Kapadocji znak rozpoznawalny. W tutejszych skałach ludzie hodowali gołębie, które były źródłem pożywienia i nawozu. Dziś są najbardziej okazałym na świecie przykładem gołębników.

Nasz Rom, którego imienia niestety nie pomnę, urządził kawiarnię na swojej części ziemi, zaraz przy jednym z głównych szlaków pieszych spacerów. Z zawodu jest artystą rzeźbiarzem, zdeklarowanym hipisem i osobą wiernie kultywującą tradycję cygańskiej kuchni. Zapytałam czy wszyscy członkowie jego rodziny żyją w tak niekonwencjonalny sposób: nie. On jest jedyny. Jego artystyczna dusza i romska krew stworzyły mieszankę wybuchową i powstał pustelnik na kapadockim szlaku. 

O IRANKACH

Kapadocja jest miejscem backpackerskim. Bardzo! Goreme tonie w hostelach, stoiskach z etniczną biżuterią i typowych rozszerzanych spodniach. Na miejscu są też obowiązkowe kawiarnie w amerykańskim stylu i ogólnie dostępne wifi. Pojawiają się gitary, bębny i plecaki, plecaki, plecaki. Goreme to bliskowschodnia mekka backpackerów (Turecki Bangkok, chciałoby się powiedzieć). Tutaj poznałyśmy nasze Perski.

No co tu mówić: byłyśmy z Paulą pod wrażeniem. Dziewczyny pochodzą z Teheranu, skończyły architekturę wnętrz i w irańskiej stolicy prowadzą sklep z wyrabianą przez nie biżuterią. Jedna z nich jest mężatką, druga trzydziestokilkuletnią, mieszkającą sama singielką. Chciałabym podkreślić: dziewczyny pochodzą z Iranu.

Anousheh (singielka) opowiada o Iranie. Kiedy się ją słucha, człowiek się zastanawia, jak ona się uchowała. A raczej jak powstała! Nie dość, że mieszka sama (skandal na skalę całego Teheranu! Anousheh zna jeszcze tylko jedną dziewczynę, która sobie na to pozwoliła), to jeszcze podróżuje autostopem, a jak tylko opuszcza granice Iranu, z głębokim oddechem ściąga hidżab i odsłania ramiona.

Od kilku lat podróżuje przez kilka miesięcy w roku, przy czym sypia pod namiotem, w jaskiniach i przez Couchsurfing. Gotuje sobie sama. Odwiedza festiwale muzyczne, poznaje miejscowe bohemy i pije z backpackerami. Tym razem postanowiła zabrać ze sobą swoją przyjaciółkę i współwłaścicielkę sklepu: Azadeh. Zamknęły swój przybytek na kłódkę. Wzięły trochę biżuterii i materiałów, z których mogłyby robić więcej i postanowiły ją sprzedawać na drodze. Jak powiedziała Anousheh:

Większość życia spałam w wygodnym łóżku, no to teraz mogę przez pół roku spać na ziemi.

Westchnęłam na te słowa: muszę się wam przyznać, że ja może miękkości łóżka aż tak nie potrzebuję, ale za to spanie na dziko w namiocie cały czas wywołuje u mnie niepokój, że lada moment będziemy miały bardzo nieproszonego gościa.

Kiedy poznałyśmy się, laski były od miesiąca w drodze. Wczoraj pojawiła się na facebooku informacja, że opuszczają Stambuł. To znaczy, że żyją, a ich sklep jest wciąż zamknięty.

Nie zrozumcie mnie źle: Kapadocja jest wyjątkowa, jest wspaniała i jest miejscem, które musicie zobaczyć, bo niewiele takich miejsc jest tak blisko nas. Do Stambułu łatwo dostaniecie się tanimi lotami, a stamtąd jest masa świetnych połączeń autobusowych. To że pisałam o ludziach, a nie o regionie, nie umniejsza jego cudowności. Zresztą o cudowności już w następnej notce. Zdradzę, że… LECIAŁAM BALONEM!

Jedziecie do Turcji? Poczytajcie więcej moich postów o tym fascynującym kraju. Wszystkie znajdziecie tutaj.

Exit mobile version