Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Wyznania podróżoholiczki, czyli co w podróżowaniu zmieni Cię na gorsze

Przeglądając wczoraj RSS-y, po raz n-ty w życiu trafiłam na artykuł o tym, jak podróżowanie zmieni Cię na lepsze. Tym razem był to tekst z tupnięciem, z którego aż kipiała lepszość osób podróżujących, nad tymi, którzy niekoniecznie to robią. W punktach po kolei było wymienione, co podróże w Tobie zmienią. Jak nauczą Cię organizacji, odwagi, samodzielności. Jak przez to będziesz bardziej otwarty na nowości, jak poćwiczysz swoje zdolności komunikacyjne i jak pokażesz innym, że masz pasję. Ostatnio nawet czytałam tekst o tym, dlaczego rzucenie pracy i długa podróż będzie najlepszą decyzją w Twojej karierze i dlaczego dostaniesz potem pracę lepszą, niż miałeś do tej pory.

Jeszcze półtora roku temu czytałam takie teksty z zachwytem. Zgadzałam się niemal z każdym punktem. Gdzieś na twardym dysku pewnie do dziś zalega stos podróżniczych cytatów, o tym, że podróżowanie jest jedyną rzeczą, którą kupujesz, a która Cię wzbogaca.

Niesamowite, jak się zmieniłam.

Nie o to chodzi, żeby wymieniać teraz z nazw podróżników i blogerów, od których na kilometr kipi ich fajnością. Pozwolę sobie jednak być trochę uszczypliwa, a uszczypliwość ta dotyczy pewnie i mnie samej, bo krytykując zachowanie ludzi podróżujących, krytykuję też siebie. Schemat zmian osobowości podróżników widzę mniej więcej tak:

  1. głupio mi, że nie jestem tak fajny/fajna, za jakiego chciałbym/chciałabym uchodzić
  2. spędziłem/spędziłam 5 miesięcy w Azji, objechałem/objechałam Amerykę Południową, mam poczytnego bloga/stronę, moje slajdowisko odniosło sukces. Ludzie mnie słuchają, a moja wartość wzrosła niewspółmiernie do dokonań.

Tak, to jest właśnie to, co podróżowanie przynosi ci, a przez co będziesz gorszy, niż byłeś przed wyjazdem: pychę.

Trudno w nią nie popaść. Nagle okazuje się, że ludzie słuchają cię częściej i uważniej, niż wcześniej. Wystarczy, że niby przypadkiem wspomnisz o tym, jak załatwiałeś wizę do Chin (przypadek z dzisiaj), od razu Twoja pozycja w rozmowie wzrasta. Co mi tam dziś powiedziano? Że taka młoda, a tyle świata zwiedziła. Że taką ma wiedzę. Od razu zostałam zasypana pytaniami przyrodniczo-geograficznymi. Faktycznie, na niektóre z nich znałam odpowiedzi, ale chwilę potem rozmowa przeszła na Izrael i dopiero, po kilku minutach byłam w stanie powiedzieć, że w sumie nie wiem, bo mnie tam nie było. Współrozmówcy nie mogli wyjść ze zdziwienia.

Słuchają Cię. O, a jak to działa na płeć przeciwną… Mam wrażenie, że w przeciągu ostatniego roku, większość facetów z którym się choć przez moment spotykałam (a przyznaję, że trochę ich było), zainteresowało się mną ze względu na podróżowanie. Jakie to łatwe! Tu wspomnisz o przejechaniu Turcji na stopa, tu dodasz, jak wygląda wycieczka po dżungli w Malezji. Skrytykujesz przy tym turystykę masową i z pogardą dodasz, że oczywiście, że się nie boisz. Drogie panie: mężczyźni są wasi. Jeszcze pół godziny temu myśleli, że wam zaimponują swoim chodzeniem zimą po górach i stopem do Chorwacji. Ty niby mimochodem, z uśmiechem dodasz, tak – też tak miałam w Armenii i przejmujesz pałeczkę.

Tak. Podróżnicy to dupki. Z pogardą będą się wypowiadać o Twoich wakacjach w Hurgadzie i będą szukać sobie podobnych, tych lepszych ludzi, którzy potrafią znaleźć tani bilet lotniczy i czytają Lonely Planet po angielsku. Większość znajomych mają zresztą z drogi, względnie z internetowych portali i spotkań podróżniczych. Większość ma poglądy lewicowe (znajomy ostatnio spadł z krzesła, gdy usłyszał, że ze mną to tak nie do końca) i są proekologiczni (przynajmniej w teorii. Sprawdźcie ich kosze na śmieci czy aby na pewno te plastiki są zrecyklingowane).

Powtórzę wam często mówiony przeze mnie tekst. Naturalnie non stop słyszę, że jestem niesamowicie odważna i pełna pasji, że mi się tak chce jeździć bez względu na wszystko. Od jakiegoś czasu odpowiadam, że wcale nie do końca. To w dużej mierze zależy od osoby. Mi spakowanie się do plecaka zajmuje 15 minut, a do samolotu wchodzę tak, jak inni do samochodu. W zdecydowanej większości podróż jest łatwa i przyjemna, jedynie czasami trafiają się problemy. Dla mnie o wiele odważniejsze jest wyjście za mąż. Decyzja by spędzić z jednym człowiekiem całe życie, zamieszkanie w jednym, nie zmieniającym się miejscu i dwadzieścia kilka dni urlopu rocznie. To jest odwaga! A co z potrzebą zmian, przygód i niebezpieczeństwem nudy? Ja skaczę z kwiatka na kwiatek i mam tu na myśli tak ludzi, jak i kraje. Wszędzie jestem nieznana, wszędzie mogę przybierać inną osobowość. A wyjazd zamyka sprawę. What happens in Italy, stays in Italy. Zamień Italy na pasujące miasto/kraj/kontynent.

Więc: podziwiam odwagę wzięcia ślubu i wykrzykuję, że samotny wyjazd do Tajlandii to przy tym pikuś.

Dla mnie wyjazdy są łatwiejsze od siedzenia w domu, bo nie doznaję na nich nudy. Nawet jeśli zdarzy się coś niefajnego, to przynajmniej coś się dzieje. Jest cel. Jest wyzwanie. A wreszcie, jest rosnące poczucie własnej wartości i opowieść dla znajomych czy na bloga. A tak bym pewnie chodziła w domu z kąta w kąt i męczyła się nieumiejętnością spokojnego siedzenia. To by pewnie prowadziło do szaleństwa. W porównaniu z tym,mój wyjazd do faceta w Stanach to nic odważnego.

Być może do punktów przemian podróżników, trzeba dodać ten trzeci

  1. pokora

Uczy podróżowanie pokory w końcu, mam nadzieję. Przykład ze Stambułu. Hostel backpackerski, dla większości to najbardziej egzotyczne miasto na ich szlaku. Australijczycy, Amerykanie, Skandynawie – są zachwyceni orientem i z zapałem w recepcji wykupują zorganizowane wycieczki do dzikiej Kapadocji. Mi się chce śmiać (to jeszcze pokorne nie jest), bo to najbardziej europejskie miejsce, w którym jesteśmy od miesiąca. Ale kurcze, siadam z tymi ludźmi, piję z nimi piwo i jest mi tak przyjemnie, że najchętniej bym pojechała z nimi na te zorganizowane tańce derwiszy czy rejs po Morzu Egejskim. Masówka? Tak! Backpackerstwo jest masówką jak diabli. Może nie spod znaku najpopularniejszych biur podróży, ale zginąć tam trudno. Jest więcej zabawy. To na pewno.

Albo cała ta ekologiczność i rozważne podróżowanie, którymi się tak przejmujemy. Masowa turystyka niszczy kultury narodowe. Jasne. Ale nie wierzę, że ja ze swoimi odsłoniętymi ramionami we wschodniej Turcji pomogłam tamtejszym kobietom. Zamiast przekonać je, że też tak mogą (nie mogą. To nie takie proste), spowodowałam pewnie frustrację wśród ich mężów, którzy przynieśli ją potem do domów. A w Chinach? Nie dość, że dałam zarobić państwu, które wiele lat temu obiecałam sobie bojkotować (aha), to jeszcze latałam w nim samolotem dwa razy w tygodniu. A wiadomo przecież, że to właśnie ruch samolotów jest ekologiczną zmorą. Po co to wszystko? Żeby przeżyć egoistyczną przygodę? No tak. Dokładnie po to.

Przy okazji, skoro już wspomniałam o bluzkach na ramiączkach. Drogie panie: przestrzegajmy zasad skromności w krajach muzułmańskich, bardzo was proszę. Pewnie pierwsze pięć razy będzie wam przyjemnie, gdy otrzymacie tyle komplementów i zaproszeń na kolację. Ale to nikomu nie przyniesie nic dobrego. Wam się może coś stać, bo ktoś nie zrozumie, że wasz ubiór nie jest zachętą do seksu. Jeśli był: coś się może stać kolejnym paniom, bo autochtoni już się przyzwyczają, że z Europejkami można swobodnie. Coś się może stać paniom muzułmankom, które albo zostaną zdradzone, albo na nich wyładuje się frustracja podnieconych seksualnie i niespełnionych mężów, braci, kuzynów. Globalizacja idzie za szybko! Ci ludzie nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Raz widzą jedno, raz drugie. Tu im mówią tak, tu inaczej. Szaleństwo podane na talerzu.

Proszę was, skromniej! Skromniej koleżanki, wchodzące w strojach kąpielowych z plaż do muzułmańskich miasteczek. Skromniej koledzy i koleżanki podróżujący. Jasne, że jesteśmy fajni, że jeździmy. Ale fajni nie znaczy najlepsi. A jeśli nawet najlepsi, bo przecież to się może zdarzyć, to chodźcie, poćwiczmy zainteresowanie tymi, którzy są najlepsi w innych dziedzinach. Hmm?

Exit mobile version