Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

O tym jak szukałam walentynki w Paryżu, albo jak Francja zostaje francuska

 

Zastanawiałam się, jaką notką was poczęstować w walentynki. Po dłuższym namyśle postanowiłam cofnąć się w czasie, do dni gdy jeszcze nie robiłam zdjęć, a moim największym marzeniem było zamieszkanie w Paryżu.

Godziny potrafiłam spędzać nad albumami ze zdjęciami z miasta świateł i biografiami artystów z Montmartru. Wyobrażenia były romantyczne: bohema, kabarety, kawiarnie, przesiadywanie w barach do rana. Intelektualizm i sztuka. Tam, na schodach do Sacre Coeur miałam napisać pierwszą powieść. Tam miałam się zakochać i tam w końcu chciałam zostać na stałe.

Marzenie spełniłam. Cztery lata temu wyjechałam na Erasmusa do jednego z najbardziej romantycznego miasta świata.

Spędziłam tam rok. Między innymi walentynki. Wbrew planów zakochania się, byłam wtedy singielką – kina i kawiarnie nie były mi w ten dzień pisane. Za to miałam gościa. Przyjechał do mnie kumpel z Poznania.

Nasza relacja zawsze była aromantyczna, wobec czego ze śmiechem przyjęliśmy do wiadomości, że spędzimy ze sobą walentynki. I to gdzie? W Paryżu!

Ile europejskich… ba, światowych par planuje być tego wieczora z lampką wina pod Wieżą Eiffela. My wstaliśmy rano, zjedliśmy na śniadanie bagietkę i zaśmiewając się pojechaliśmy na Montemartre. Wychodząc ze stacji metra przy Moulin Rouge zaczęłam się rozglądać. Czego szukałam? Kwiatów, serduszek, misiów i całujących się par. Szukałam walentynek, których się spodziewałam.

I co? I nic! Zaglądam do barów. Pustki! Wchodzę swoją ulubioną ulicą na górę Montmartre, dochodzę na Place du Tertre. Nikogo! Zaganiacze zaganiają nas do kawiarń i drogich restauracji, a my nieczule przechodzimy obok. Interes się nie kręci w środku zimy. 14 luty? A kto by się przejmował.

Żadnych śladów? Owszem jeden. Na ziemi znaleźliśmy samotną różę! A więc jednak! Honor amerykańskiej globalizacji odzyskany! Ktoś z kimś się spotkał (względnie został wystawiony. No, kwiatek mógł też wypaść sprzedawcy, ale o tym ciii).

Bartek szarmancko podniósł kwiatek i włożył mi w dłoń. Kolejną godzinę dumnie truptałam po mieście, będąc jedyną kobietą we Francji, która dostała dziś różę. Ba, nie tylko! Po zwiedzeniu muzem Daliego i wskazaniu Bartkowi wszystkich ważnych kabaretów, i sexshopów regionu, pojechaliśmy na kolację na St Michel. Włoska restauracja! A co!

Włosi lepiej znają się na achach i ochach niż Francuzi. Pizzeria świeciła pustkami, ale właściciel zachował uśmiech na twarzy. Mammamia i primadonna rozprysły wokół nas. Na stole pojawiło się wino, a zaraz po nim pizze. Dwie, duże, ładne, w tym jedna… w kształcie serca!

Panie i panowie, koleżanki i koledzy, zakochani. Jest szansa! Szansa w otwartych granicach i masowych migracjach. Może się udać. Może za parę lat na Champs Elysee zawisną balony. Może okna będą przystrojone sercami. Może ogarniemy najromantyczniejsze miasto Europy i w tłumie innych, nam podobnych będziemy trzymać się za rękę i tańczyć na moście. A hotele przygotują specjalne, walentynkowe pakiety ze zniżką do SPA. 10% dla każdej pary.

Może w końcu Paryż przestanie uważać się za najlepsze miasto świata. Może w końcu wpuści KFC i McDonaldy (Starbucksów już jest sporo). Może wspólnymi siłami zmienimy je w stolicę na miarę XXI wieku!

A Meksykanin na schodach Montmartru zaśpiewa pięknie „New York, New York”.

wykorzystane zdjęcia (te czarno-białe) są autorstwa ukochanego przeze mnie Henriego-Cartiera Bressona. Zdjęcie ostatnie stworzył edgarweber, a zostało ono udostępnione na flickru (CC)

Exit mobile version