Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Petra jednym z siedmiu cudów świata? Zdecydowanie tak!

 

Znacie to poczucie zawodu, kiedy nasłuchacie się od wszystkich dookoła, jakie to miejsce do którego się wybieracie, jest fantastyczne? Od tygodni cieszycie się na wycieczkę, oglądacie zdjęcia, czytacie artykuły – wasz świat się skurczył do zbliżającego się wyjazdu, cel waszego istnienia, to te nadchodzące dni. Już za miesiąc, tydzień, dzień macie się znaleźć w raju.

I bańka pryska. Przyjeżdżacie na miejsce: do tego najpiękniejszego miasta, najbardziej imprezowej okolicy, czy raju zakupów. Mieliście zobaczyć jedyny w swoim rodzaju kościół, pospacerować po idealnej promenadzie i zjeść słynny na cały świat tort. A tu się okazuje, że owszem: ładnie, miło i smaczno, no ale… bez przesady! Kolejna rzecz na świecie, która okazała się być przereklamowana.

Zdarzyło mi się to wielokrotnie. I z przerażeniem, że historia znowu się powtórzy wjeżdżałam do Petry.

TEJ PETRY!

No tak. Z czym przed wyjazdem mi się kojarzyła Jordania? Z Petrą. Co zostało wpisane na nową listę siedmiu cudów świata? Petra. Co jest ostatnio jednym z najpiękniejszych, najbardziej majestatycznych obrazków, który jak nic nadaje się na zdjęcie do kalendarza czy na tapetę Windowsa? Skarbiec w Petrze. 

Petra, Petra, Petra… Jak tu się nie bać zawodu? Przecież mówimy o czymś, co zostało okrzyknięte cudem. I to co? Jedna pocztówkowa fasada, gdzieś wśród skał. Rozczarowanie murowane.

Byłam, widziałam, spędziłam tam prawie cały dzień. I wiecie co? Petra jest cudem!

Czym w ogóle jest Petra?

Pozostałością olbrzymiego, mogącego niegdyś liczyć nawet 30 000 mieszkańców, miasta. Zamieszkiwali je Nabatejczycy – tajemniczy lud pustynny, który w VI wieku przed naszą erą przybył z południa Półwyspu Arabskiego. Przez stulecia żyli jako nomadzi, ale w II wieku przed naszą erą byli już na tyle skupioną społecznością, że zamieszkiwali przede wszystkim miasta. Petra była ich stolicą.

Niezdobytą. I nie ma się co dziwić. Miasto otoczone jest skałami, a jedynym wjazdem jest wąski kanion, w niektórych momentach mający zaledwie dwa metry szerokości. Ale po kolei, tak jak ja to widziałam.

Po kupieniu biletu (uwaga: 200 zł!) i wkroczeniu na teren Petry, przez kilkanaście minut idę drogą, a z jednej i z drugiej strony otaczają mnie niewielkie, ale jednak interesujące grobowce. Grobowiec nabatejski wygląda trochę jak starożytna świątynia, z pewnością mają w sobie coś egipskiego.

Te na wejściu, to dopiero preludium do tych, czekających mnie za wąwozem – rewelacyjnie kolorowym, magicznym przejściem do bajkowej krainy.

Kolejne półgodziny powolnego spaceru i wyłania się ona! Słynny, przepiękny Skarbiec Petry.

Skarbiec, a tak naprawdę grobowiec, nad którego tympanonem zamieszczona została amfora, która rzekomo jest wypełniona złotem. Czy to prawda? Nie wiadomo. Wielu próbowało ją strącić i to właśnie stąd gdzieniegdzie widać ślady po bombardowaniu grobowca. Ale jak widać nabatejska magia broniła nie tylko miasta, do dziś chroni ciągle nieruszony skarb.

Ciach, ciach, ciach – kilka fotek strzelonych i co? Można wracać? Pewnie gdyby jakiemuś przewodnikowi się spieszyło, mógłby tak wmówić swoim turystom. Na szczęście my się nie daliśmy i ruszyliśmy dalej. Bo skarbiec to dopiero początek! My ledwo co wkraczamy do potężnego miasta, którego pozostałości mają ponad 2000 lat. I co widzimy? Znane rzymskie amfiteatry i pałace, dziesiątki beduińskich namiotów z pamiątkami (owszem), pyszną beduińską herbatą i zabójczo przystojnymi panami Beduinami. No i kolejne grobowce.

Jeden przy drugim, ciągną się kilometrami, aż do tego nazwanego Monasterem św. Katarzyny, który być może jest jeszcze piękniejszy, niż słynny skarbiec, a do którego warto się wybrać, ze względu na malowniczą górską drogę. Buty trekkingowe obowiązkowe!

Byłam tam 8 godzin. Mało! Nie byłam na zachodzie słońca, a podobno jest olśniewający (trudno temu nie wierzyć). A najbardziej szokuje informacja, że Petra, którą oglądamy, to zaledwie niewielka część istniejącego niegdyś miasta.

Dochodzę do kolejnego grobowca. Patrzę na kanion w dole. Zdaje się, że całe miasto mam jak na dłoni. A jego jest i było więcej, i więcej i jeszcze przez setki lat będzie smakowitym kąskiem dla archeologów.

O Petrze można by pisać całe strony. Można by zwiedzać ją całymi dniami. Zwiedzanie Petry opisała między innymi Ewa z Daleko niedaleko. Jej też wyrwał się okrzyk zachwytu na widok słynnego skarbca. Tak więc zachęcam: Oglądajcie sobie zdjęcia, wpisujcie ją na swoją bucket list, a ja na koniec sprzedam wam jeszcze dwie ciekawostki:

  1. O życiu w Petrze powstała bardzo fajna książka Żona Beduina. O Holenderce, która przyjechała zwiedzić nabatejskie miasto i zakochana już tu została. Do tej pory prowadzi swoje stoisko, na którym można nabyć jej książkę z autografem.
  2. W Petrze kręcona była jedna scena Indiany Jonesa i ostatniej krucjaty. Wynajęcie tego miejsca na zdjęcia filmowe kosztowało 15 milionów dolarów (!). Zdjęcia trwały 20 minut.

 

Exit mobile version