Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Fragmenty z kazachskich dróg: autostop

I. Z rodzinką do kanionu

Po przebudzeniu na pustyni zwijamy namiot. Wkładamy na plecy swoje kilkanaście kilo i zdeterminowani idziemy przed siebie. Co kilkaset metrów oglądamy się na główną drogę. Niech ktoś w końcu pojedzie! Jak pojedzie, to na pewno podwiezie, przecież nie byłby taki.

Nadjeżdża samochód, którego nie powstydziłby się zachodnioeuropejski bogacz. Wewnątrz pięcioosobowa rodzina, córki siadają sobie na kolanach, by zrobić nam miejsce. Dojeżdżamy do bramki, a syn wybiega kupić bilety do parku.

-Ile jesteśmy winni? – pytamy.

-Nic. Płaci się za samochód, nie od osoby – kłamie chłopak.

Zapraszają nas na śniadanie nad kanionem. Siadamy na kocu i zajadamy się pomidorami, jajkami, nadziewanymi bakłażanami. Kilka godzin później chcemy odwdzięczyć się piwem nad rzeką. Nie trafiamy – rodzina religijna, niepijąca. Nie przeszkadza im jednak ani nasze popijanie, ani podcałowywanie się do zdjęcia. Po kilku godzinach odwożą nas do głównej drogi, pakują cały prowiant, wręczają nam go i życzą wspaniałego pobytu w Kazachstanie.

 

II. Autostop za koniec świata

Autostop łapiemy w 10 minut. Młody chłopak, w ledwo trzymającym się kupy pojeździe, zatrzymuje się na poboczu i łamanym rosyjskim pyta, gdzie jedziemy. Jak najdalej? Świetnie. On też.

Kolejne 100 kilometrów pokonujemy w pięćdziesiąt minut. Wokół krajobrazy udowadniają, że Kazachstan jest przepiękny, a szybkość jazdy sprawia, że i różnorodny. Kierowca jedzie 160, 180, 200 km na godzinę. Wjeżdżamy coraz bardziej w góry, droga robi się serpentynowata – on nie zwalnia. Ulicę przechodzą stada krów i owiec. Ale kierowca jest ostrożny – redukuje prędkość do 150 na godzinę. Pocieszam się, że wiezie ze sobą dziecko – chyba wie, co robi. Piotr nie jest taki pewny i każe mi zapiąć pasy.

Próbuje go zagadać, zasugerować, by trochę zwolnił.

-Nie mówię po rosyjsku – odpowiada bez cienia uśmiechu.

Maszyna trzęsie się na wszystkie strony, silnik zaraz wybuchnie. Kolejne miejscowości mijamy, jak z bicza trzasł. W końcu stajemy w Kainar

-Tu koniec – tłumaczy Kazach. – Dziengi, dziengi!

-Dziengi? Pieniądze?! Przecież nie było o nich mowy – dziwimy się.

-A jak inaczej? – oburza się nasz przyjaciel. – 5000 tenge!

Zszokowani zapłaciliśmy 3000 i patrzyliśmy za odjeżdżającym. Cóż, biedniejsi, ale ciągle żywi.

 

III. Zrobisz ze mnie Greka?

Stoimy na olbrzymim rondzie w Koktal już 10 minut. W tym czasie nie przejechał żaden samochód. Pustynne słońce praży nas na chrupko, w myślach się zastanawiam, na ile starczy nam wody. Pasterz pilnujący tu kóz podchodzi do nas spokojnie. Pyta o to i tamto i opowiada.

-A dzisiaj tu była jedna Kanadyjka. Na rowerze! I to sama, wyobrażacie sobie?

-Ja to tu z Grecji przyjechałem. 45 lat już będzie. Była nas cała grupa. Inni wyjechali, ale ja się ożeniłem i zostałem. I dobrze zrobiłem, no nie? Wszak w Grecji teraz kryzys i taka bieda.

Spojrzeliśmy na jego podarte spodnie i dwudziestoletnią koszulę. W oddali jego chuda szkapa skubała resztki pustynnej trawy i wygląda na to, że nic więcej dziś nie dostanie. No dobrze, jak w Grecji bieda to bieda.

Po godzinie złapaliśmy samochód. Mieliśmy szczęście! Wziął nas pierwszy przejeżdżający.

 IV. Wojskowy z chińskiego targu

Kierowca był wojskowym. Jego żona handlarką. Wracali właśnie z Chin, z przygranicznego targu, gdzie sprzedawali kazachskie dobra. Oczywiście nie wrócili z pustymi rękoma – nowy nabytek sprzedadzą u siebie, 600 km od granicy.

Przejeżdżając przez tereny parku narodowego Ałtyn Emel, mijamy się z karawanami czołgów. Po prawej od drogi widzimy wybuchy. Kilkadziesiąt samochodów wojskowych jedzie po piasku.

-W życiu nie widziałam takiej armii! To zawsze tak wygląda?

-Od półtora roku właściwie cały czas. Wiecie – od kryzysu na Ukrainie.

Milkniemy na chwilę, wahając się czy możemy zadać kolejne pytanie. Nie musimy ze sobą rozmawiać, żeby wiedzieć, że interesuje nas teraz to samo. W końcu nie wytrzymujemy – jak można nie spytać?

-A szykujecie się przeciwko komu?

-Tego nie wie nikt. Rząd każe, to robimy ćwiczenia. Ale kilku naszych już zostało wysłanych.

 

V. Z duńskimi dziadkami

-Co za pytanie? Pewnie, że możecie z nami jechać! Mamy jeszcze miejsce w autobusie!

Duńscy emeryci to jedyna zorganizowana wycieczka, jaką spotykamy w Kazachstanie. Grupa dobrych znajomych – w zeszłym roku była w Uzbekistanie, dwa lata temu w Turkmenistanie. Przewodzi im kopenhaski pisarz podróżniczy. Odwiedził już Kazachstan kiedyś, w czasach ZSRR. Na pustyni Ałtyn Emel jest pierwszy raz.

Najbardziej wygadany facet jest słowianofilem. Miał żonę Czeszkę. Szybko zorientowaliśmy się, że możemy ze sobą gadać bez ogródek.

-Jako Polacy macie doświadczenie w kwestii papieskiej! Co myślicie o nowym papieżu?

-Polska i Irlandia to najbardziej niezrozumiałe kraje Europy! No ale Irlandia teraz zagłosowała za małżeństwami jednopłciowymi, więc zostawili was samych.

-Jako Polacy pewnie kochacie Putina jeszcze bardziej niż my – uśmieszek na twarzy nie daje wątpić w jego ironię. – On i te jego bałtyckie plany! Ale nie przejmujcie się. Dania wysłała już statki.

 
 
VI. Izmail był pierwszym synem!

-Izmail był pierwszym synem Abrahama. Tym ważniejszym. To jego Bóg wybrał, by zapoczątkował nowy ród. Wszyscy muzułmanie się od niego wywodzą.

Przesympatyczni kierowcy mercedesa powoli starają się nawrócić Piotra. Nie spodziewają się, że rozmawiają z magistrem religioznawstwa. On też nie pali się do przyznawania się do tego faktu. Podziwiam. Ja – gdybym mówiła po rosyjsku – już dawno bym ostro dyskutowała.

-Ale o co chodzi z tą Astaną? Po co Nazarbajew przeniósł tam stolicę? – Piotr sprowadza rozmowę na inny temat.

-A to był akurat jego najlepszy ruch! Widzicie, gdyby tego nie zrobił, całą północ kraju zamieszkiwałaby ludność pochodzenia rosyjskiego. Od Karagandy w górę! Jak myślicie, co Putin by z tym zrobił? A no to, co robi na Ukrainie.

Po wspólnym posiłku i przerwie na modlitwę wysadzili nas na kontroli granicznej pomiędzy oblastami i nakazali strażnikowi się nami zająć. Dobrzy byli z nich ludzie.

VII. Rajska dolina wśród zielska

Boris był kierowcą ciężarówki i pół-Kazakiem, pół-Rosjaninem. Mimo całego życia spędzonego w tym samym południowokazachskim mieście, po kazachsku nie mówił. Żonę kochał bardzo – była Rosjanką. Miał też małego synka, którego zdążyłam obejrzeć na osiemdziesięciu zdjęciach.

Borisa nie obchodzi, że tenge jest słabe. Nic na tym nie traci.

Boris jest pewny, że graniczące z Kazachstanem Chiny to mały kraj.

Boris zdziwił się, gdy powiedzieliśmy, że Tien Szan ma szczyty osiągające 7500 metrów. Spytał przy okazji, jaka jest najwyższa góra świata.

Ale Boris za to świetnie opowiedział nam o dolinie rzeki Czu.

-Na pewno o niej słyszeliście. Tu przyjeżdżali wszyscy hipisi z ZSRR. Nie tylko ZSRR! Z Ameryki, Anglii, nawet z Japonii!

-Rajska dolina! – doznałam olśnienia.

-Dokładnie! Dookoła 32 tysiące kilometrów kwadratowych marihuany. Wiecie, próbują tępić ten chwast. Stale go koszą, zatruwają ziemię, nawet Amerykanie tu przyjechali, by go zniszczyć! Nie ma mowy. Ciągle się odradza. Stale są tu patrole. Policja jeździ co chwilę, ale nietrudno coś sobie zerwać. O! Patrzcie! Tam są z latarkami, oczywiste jest, czego szukają. Najwyżej dadzą glinom w łapę.

Nic nie widzimy. O godzinie dwudziestej trzeciej jest tu ciemno jak w piekle. Boris opowiada jednak tak barwnie, że nie musimy widzieć oczyma, by dokładnie wiedzieć, jak wygląda krajobraz wokół nas.

Z Piotrem znowu mamy jedną, tę samą myśl, której nie musimy artykułować. Jakby tak poprosić Borisa, by nas wysadził. Nawet nie by palić, ale by połazić po największym na świecie polu konopi.

Ten jednak zawiózł nas do samego Tarazu. Kupił najlepsze arbuzy i melony, po czym wsadził do taksówki, którą oczywiście opłacił.

-Innej możliwości nie ma! Jesteście moimi gośćmi!

VIII. Barany!

-Po godzinie czekania na wylotówce z bałchaskiego kurortu, w końcu zatrzymał się jakiś młody ruski chłopek.

-A co robicie w życiu?

-Ja jestem rzeźbiarzem, Agnieszka dziennikarką – Piotr powiedział zdanie, które słyszałam w tej podróży już ze sto razy. Chłopak obrócił się zaskoczony. Będzie miał o czym opowiadać.

-Spotykacie Kazachów? Barany!

Milkniemy, no i co tu odpowiedzieć.

-Jełopy totalne, powystrzelać ich wszystkich. Nic tylko psują te ziemie. Barany!

Na przednim lusterku powiewa gieorgijewskaja – pomarańczowo-czarna wstążka, rosyjski symbol zwycięstwa. Niegdyś w II wojnie światowej, dziś raczej we wschodniej Ukrainie. Nasz kolega kontynuuje swoją przemowę.

-Nawet umyć się nie potrafią kretyni. Nic dobrze nie zrobią. Zabierają nam pracę, mieszają kobiety z błotem. Dzikusy!

Powiedzieć coś? Zostać wysadzonym w środku niczego i czekać kolejną godzinę na podwózkę czy zachować dwuznaczne milczenie i poczekać jeszcze to pięć minut. Na szczęście to tylko 15 kilometrów.

Przeczytaliście część pierwszą “Fragmentów z kazachskich dróg”. Wkrótce pojawi się część druga – “z innych środków transportu”. Jeśli nie chcecie ich przegapić, to dołączcie do czytelników bloga na Facebooku. A jeśli interesują was inne kazachskie teksty, to zajrzyjcie tutaj.

Exit mobile version