Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Mieszkałam w czarnej dzielnicy Paryża

Dwa dni temu Francja wybrała nowego prezydenta. Wybrała, a ja odetchnęłam z ulgą. W jakiś sposób miałam poczucie, że wybiera mój kraj. Może nie ten najważniejszy, ale jeden z ważniejszych. I chociaż nie miałam prawa głosu, to od tygodni obserwowałam z zaciekawieniem, jak to się wszystko potoczy.

Wszyscy moi francuscy znajomi są zadowoleni z wyboru. Wcale mnie to nie dziwi. Zdziwiło za to, ilu znajomych z Polski uważa ten wybór za porażkę. Raz, z powodu niechlubnych słów Macrona o sankcjach na Polskę i postawienia Kaczyńskiego w jednym rzędzie z Putinem (zupełnie jakby Le Pen była wielką przyjaciółką Polski). A dwa, z powodu proimigracyjnej polityki nowego prezydenta. O tym ostatnim chciałam trochę napisać. Choć nie o samym prezydencie i nie o jego czy moich poglądach na imigrację.

Dlaczego o Francji?

Chyba tylko raz wspomniałam na blogu o tym, że przez rok mieszkałam w Paryżu. W wieku dwudziestu lat, na cztery lata przed założeniem bloga, pojechałam do Francji na Erasmusa. Zdecydowałam się studiować literaturę współczesną na Uniwersytecie Paris-Est Marne-la-Vallée – placówce położonej bliżej Disneylandu niż samego centrum Paryża.

Miałam do wyboru też teatrologię na Sorbonie. Z jednej strony żałuję swojego wyboru – byłam oddalona od samego serca Paryża i tak naprawdę bywałam w nim 2 razy w tygodniu. Ale z drugiej… poznałam Paryż zupełnie inny. Być może ten prawdziwy.

Mieszkałam w Torcy. Ale gdzie jest Torcy?

Być może zdziwi was, jak powiem, że Paryż to bardzo małe miasto. Zajmuje zaledwie 100 km kwadratowych (dla porównania Warszawa rozciąga się na powierzchni 500 km kwadratowych). Gdzie jest haczyk? Większość osób, które uznajemy za mieszkańców Paryża, w rzeczywistości mieszka w miastach-dzielnicach przylegających do stolicy Francji. Są to tak zwane „Nowe miasta” i mieszka w nich ponad 10 milionów osób (w samym Paryżu 2 miliony)!

[wp_geo_map]

Na wschodzie od Paryża znajduje się „nowe miasto” Marne-la-Vallée. To zbitek malutkich wiosek, które przekształciły się w ohydne blokowiska, sztucznych stawów, parków, centrów handlowych i – o dziwo – potężnych łąk i rezerwatów przyrody. Wielu z was tu było! W Marne-la-Vallée znajduje się Disneyland (ostatnia stacja podmiejskiej kolejki RER A). Dla poszukiwaczy perełek spoza szlaku polecę zamek w Champs-Sur-Marne z przepięknym ogrodem, w którym będziecie sami ze sobą. Brak turystów gwarantowany, a zamek przy samym metrze!

zdj. z Wikipedii

Samo Marne-la-Vallée to taki dziwny konstrukt, że w nim znajduje się 27 miejscowości. I tak mamy wyżej wspomniane Champs-Sur-Marne z dostojnym pałacem, Lognes niegdyś nazwane pierwszym azjatyckim miastem Europy (ponad 40% mieszkańców ma swoje korzenie we francuskich koloniach Indochin) czy moje Torcy – miasteczko, w którym dużo, jak nie większość mieszkańców pochodzi z Afryki.

Dlaczego właśnie tutaj?

No ale… dlaczego mieszkałam właśnie w Torcy? Nie dlatego, że oglądałam podparyskie mieszkania nieopodal uniwersytetu i właśnie Torcy mi się diabelnie spodobało. Szczerze powiedziawszy Torcy wygląda identycznie jak Lognes czy Noisiel. Zwyczajnie to w Torcy mój uniwersytet ma akademik i tak się złożyło, że jego przede wszystkim udostępnia studentom z Erasmusa. Świetnie zresztą położony! Do stacji kolejowej miałam minutę na piechotę, do restauracji dwie minuty, do kina trzy minuty, paryska piekarnia (musi być!) po drugiej stronie deptaku, a supermarket miałam we własnym budynku.

zdj. Wikipedia, w tle napisu “Torcy” mój akademik

Na parterze w mieszkaniu na końcu korytarzu ze swoją żoną i niezidentyfikowaną liczbą dzieciaków mieszkał sympatyczny czarnoskóry dozorca. Nigdy nie przyjął europejskiej mody – chodził w długich luźnych afrykańskich sukniach. Niestety dziś nie pamiętam (i wstydzę się tego) z jakiego pochodził kraju i czy urodził się już we Francji czy przybył do niej jako dorosły facet. Raczej to drugie, bo jego francuski był tylko niewiele lepszy od mojego. Dozorcy nie widziało się często – miałam to szczęście, że niewiele mi się w pokoju psuło. Łagodnym okiem patrzył na codzienne imprezy na korytarzach i o ile nie były zarzygane i nie odbywały się pod jego drzwiami – nic sobie z nich nie robił.

Ale pamiętam, że nie był pierwszym czarnoskórym, którego widziałam w tej okolicy. Już idąc do budynku po raz pierwszy, gdy towarzyszyli mi rodzice z moimi bagażami, minęłam grupę mężczyzn przesiadujących w ulicznym barze – trochę przy stolikach, trochę bardziej na chodniku. Co wtedy poczułam? Jak się odniosłam do tego – chcąc nie chcąc zupełnie nowego dla dziewiętnastoletniej Polki – sąsiedztwa?

Z tego co pamiętam, było mi ono zupełnie obojętne.

Życie w Torcy i okolicach

Panów w barze mijałam codziennie. Gdy nosiłam mini czasem słyszałam za sobą drobne zaczepki, ale nie różniły się one niczym od tych słyszanych w Polsce, gdy przechodzi się przy ławce pod blokiem. Po kilku tygodniach czy miesiącach zaczęliśmy się ze sobą witać. Nigdy nie doszło do głębszej wymiany zdań, ale „Bonjour, ça va?” stało się codziennością.

Mniej spokojny był mój tata. Pamiętam, że kilkukrotnie w ciągu roku zapytał, jak mi się mieszka w czarnej dzielnicy. Czy widzę na ulicy jakieś sprzeczki? Bójki? Gdzieś wyczytał, że to między innymi w Torcy imigranci podpalali samochody w 2005 roku w czasie zamieszek paryskich (ja tam mieszkałam w 2008). Nigdy nie znalazłam potwierdzenia tych słów.

Więc jak mi się tam mieszkało? Dokładnie tak samo, jak na jakimkolwiek blokowisku w Polsce. Czy czułam się w takim razie zagrożona? Ani razu. A jako studentka wracałam do akademika w bardzo różnych porach. Czy w ciągu roku widziałam chociaż jedną niepokojącą sytuację? Nie przypominam sobie. A czy korzystałam z niepopularnej dziś wielokulturowości? Tak! Na przeciwko miałam sklep z żywnością egzotyczną prowadzoną przez Libankę, kilka kroków dalej bar sushi. A w odległości dłuższego spaceru spory wietnamski market, który miał tę niezwykłą zaletę, że był jedynym otwartym w niedzielę sklepem w okolicy. Przy okazji wprowadziłam do kuchni wiele azjatyckich specjałów, o których wcześniej nawet nie śniłam. A kulturalnie? Czy było niezwykle inspirująco i ciekawie? Czy codziennie chodziłam na wystawy i wydarzenia międzykulturutowe? Nie. 

Aha i raz umówiłam się na randkę z Francuzem kongijskiego pochodzenia. Było sympatycznie. Nie zaiskrzyło. (nie, nie z tym ze zdjęcia ;))

Gdyby Le Pen wygrała, przywróciłaby Francję Francuzom(?)

Dziś czytam w internecie komentarze o oddaniu Francji muzułmanom i spisaniu tego kraju na straty. Zastanawiam się, jak bardzo piszący to ludzie muszą nie znać tego kraju.

Czy we Francji jest wielka migracja spoza Francji. Tak!

Ponad 20% oficjalnych mieszkańców metropolii paryskiej urodziło się poza Francją. Dużo? To słuchajcie tego: Ponad 40% dwudziestolatków ma przynajmniej jednego rodzica spoza Francji, a 20% z samej Afryki północnej. I to nie jest wynik od zeszłego roku. Zauważcie, że nawet słowem nie mówię o Bliskim Wschodzie. To jest migracja, która rozpoczęła się kilkadziesiąt lat wcześniej, głównie w latach sześćdziesiątych. Migranci w większości pochodzą z krajów będących francuskimi koloniami: Algierii, Tunezji, Maroka, Mali czy Konga. Oprócz tego z Indochin i francuskich wysp u wybrzeży Ameryki. Migracja jest bezpośrednim następstwem kolonizacji.

Dlatego, jak słyszę o przywróceniu Francji Francuzom, to zastanawiam się głównie nad tym, jakby to miało być zrobione? Nagle trzeba by wyrzucić z kraju połowę obywateli? Zabronić się rozmnażać osobom etnicznie niefrancuskim? Zabronić wyznawania innych od katolickiej religii (w ateistycznej Francji może być z tym mega trudno)? Nawet jeśli Francja miałaby zamknąć się na nową imigrację, to przecież i tak jest jednym z najbardziej różnorodnych etnicznie państw w Europie. A Paryż to już w ogóle!

zdj. Pixabay

Dlaczego nie dziwi mnie wynik wyborów?

Niech statystyka odpowie sama. 40% dwudziestolatków ma korzenie pozafrancuskie. Ich francuskie matki czy ojcowie kiedyś zakochali się w imigrantach – oni też nie mogą więc być przeciwni wielokulturowości kraju. Każdy mieszkaniec większego miasta, który ma mniej niż 40 lat, ma w swoim najbliższym otoczeniu znajomych o kolorze skóry odbiegającym od „rdzennie francuskiego”. Spotkał ich na podwórku, w szkole, na uniwersytecie. Bawił się z nimi w piaskownicy, chodził na randki, pracował w biurze.

Więcej: spójrzmy na najnowszą kulturę Francji, zwłaszcza tę atrakcyjną dla młodych. Świetny francuski rap, najlepszy w Paryżu street art (z moim ulubionym JR-em na czele) i nietuzinkowa literatura ostatnich dwudziestu lat. Pozwolę sobie wysunąć tezę, że wszystko co najciekawsze we francuskiej powieści, wychodzi ostatnio od imigrantów. Sięgnijcie tylko po Alaina Mabanckou czy Leilę Marouane (powieść o przewrotnym tytule „Życie seksualne muzułmanina w Paryżu”).

zdj. Denis Bocquet / flickr.com

Dodając dwa do dwóch, byłabym bardzo zdziwiona, gdyby Le Pen wygrała. Również biorąc pod uwagę zamachy.

Żeby nie było czarno-biało

Tekst jest o tym, że w Paryżu jest dobrze. Że dobrze mieszka się w kolorowych podparyskich dzielnicach i że zupełnie nie obchodziło mnie, jaki kolor skóry mieli moi sąsiedzi i jaką wyznawali religię. Ale żeby nikt mnie nie posądził o naiwne fanfary muszę dodać: oczywiście, że nie wszystko we Francji w polityce migracyjnej się udaje.

Czy tworzą się czarne getta? Tak. Czy są okolice, gdzie biały człowiek się nie zapuszcza? Oczywiście. Czy czarny i biały mają takie same warunki na start? Czy w każdej jednej firmie mogą liczyć na obiektywność w wyborze dobrej osoby do pracy – hahaha.

Naturalnie nierówności społeczne kształtują się wokół tematów: kolor skóry, bieda, różnice kulturowe i utrudniona edukacja, religia. Francja na pewno nie wypracowała utopijnego modelu polityki migracyjnej.

Nie wszyscy imigranci chcą się też włączać we francuskie społeczeństwo. Kurcze, nawet na wyspach stereotypowy pan Janusz nie uczy się angielskiego. Czy naprawdę dziwi nas więc, że imigranci (jakiegokolwiek pochodzenia) nie uczą się francuskiego we Francji? Oczywiście socjalka w kraju jest bardzo wysoka i często skutkuje olewaniem pracy. I oczywiście są osoby, które głęboko gdzieś mają francuską kulturę i fakt, że przyjechali w gości. Trzymają się tylko ze sobą, bawią ze sobą, jadają, grają i uczą się po swojemu, a potem narzekają na odrzucenie (i tu znowu – jakiegokolwiek pochodzenia).

Paryżanie, zwłaszcza ci starsi, znani są z rasizmu i choć opinia ta oczywiście jest stereotypowa, to jednak niejednokrotnie spotkałam się z pogardą względem niefrancuzów – tak w stosunku do czarnoskórych, jak i do mnie, jako osoby z Europy wschodniej.

Oczywiście, że wiem też o zamachach. I oczywiście znam pochodzenie zamachowców z ostatnich dwóch lat. Sama zresztą nie uchroniłam się od strachu. Gdy w październiku zeszłego roku odwiedziłam Paryż, czułam niepokój. Tylko pierwszego dnia, ale jednak – czułam. Nie powinnam. Mój francuski kolega może mnie nie wyśmiał, ale uznał to za dziwne i ciekawe.

A tak przy okazji: największy przyrost imigrantów do Francji wcale dziś nie jest z Afryki czy z Bliskiego Wschodu. Każdego roku połowa nowych mieszkańców Francji przyjeżdża z… Europy wschodniej.

 

Francjo, ja ci życzę bardzo dobrze! I 30% przewaga Macrona w wyborach mnie nie dziwi.

P.S. Gdy mieszkałam w Paryżu temat uchodźców z Syrii jeszcze nie istniał. W ciągu ostatniej wizyty w Paryżu, gdy mieszkałam u przyjaciela (ponownie zresztą w bardzo wielokulturowo-hipsterskiej okolicy), również nie spotkałam się z tematem. Celowo więc nie odnoszę się do tego, gdyż zwyczajnie – nic pozytywnego czy negatywnego na ten temat nie wiem. A jeśli chcecie poczytać czy w Paryżu jest bezpiecznie, zajrzyjcie na Ethno-Passion.

Exit mobile version