Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Morysin – zupełnie niespodziewany, totalnie dziki Wilanów

Przez pierwsze sześć lat życia mieszkałam w Konstancinie, a potem na Ursynowie. Gdy niedziela była bardzo słoneczna, lub przyjeżdżali do nas goście z zagranicy, lub innego miasta, spędzaliśmy ją w Wilanowie. Od wielkiego dzwona w Żelazowej Woli. Zawsze wi(e)działam, że po drugiej stronie jeziorka przy doskonale zorganizowanym ogrodzie, jest dzicz. Nie ciągnęło mnie tam, nawet jak pływaliśmy łódkami – panowie rybacy i stereotyp, że oni tam nie na rybkę, a na piwka, skutecznie mnie zniechęcił. Jednak gdy już jako blogerka studiowałam mapę stolicy, okazało się, że to Morysin, rezerwat przyrody, że są ruiny i właściwie to trochę mniej zarządzana Arkadia. Zobacz też: Plaża na Zawadach w Wilanowie

Jak dotrzeć na Morysin

Opowiem tą historię, bo był to dla mnie ważne. Do Morysina nie ma kładki z pałacu, trzeba udać się na ulicę Vogla i stamtąd odbić polną drogą na północ (jest mały parking) zaraz za jeziorkiem Wilanowskim. Pieszo się da, ale jest to mało przyjemne. Autobusem da się (163, 164), ale z Żoliborza to wyprawa prawie z nocowaniem. No rozsądek podpowiada, że tylko samochód. A ponieważ ja właśnie zaczynam jeździć, to od dwóch miesięcy kręciłam się wokół tematu. Mało tego, już dawno przeczytaliśmy świetną muzealną publikację “Cztery pory roku w rezerwacie przyrody Morysin” (tylko 20 dziko!), więc już nawet dzieci były nakręcone. Auto kupiłam dwa miesiące temu i długo jeździłam tylko w towarzystwie drugiego kierowcy. Teraz na feriach świątecznych miałam eskortę – mama śledziła mnie koło w koło. Ale od wczoraj jestem już samodzielnym kierowcą. I padło właśnie na Morysin, więc się uplasował w księdze symbolicznych wydarzeń.

Morysin – historia

Początkowo Morysin był królewskim zwierzyńcem. Ma ku temu idealne warunki – jest z trzech stron otoczony wodą – jeziorkiem Wilanowskim, rzeką Wilanówką oraz kanałem Sobieskiego. Ten teren to starorzecza Wisły z bardzo żyznymi łąkami. Choć Stanisław Kostka Potocki zorganizował tu park romantyczny i nazwał zdrobnieniem imienia swojego wnuka Maurycego (zwanego Morysiem), to wciąż ma on zupełnie dziki i tajemniczy charakter.
To co mocno zachwyca, to widok na pałac w Wilanowie, Pompownię (ceglany budynek nad brzegiem, to pompowano wodę z jeziora do ogrodowych fontann) oraz Altanę Chińską. Z parkingu idziemy polną drogą. Rezerwat przyrody Morysin jest na północnym krańcu połaci ziemi okrążonej przez wodę. Jeśli odbijemy w drogę między polami, dojdziemy do zabytkowej bramy, którą niegdyś wkraczano do Morysina (dziś jest jedynie symboliczna).

Rezerwat Przyrody Morysin

Morysin to las łęgowy, czyli taki, który rośnie nad rzeką, na terenie zalewowym. Rosną tu drzewa, którym nie przeszkadza okresowe zalewanie – topole, wiązy, jesiony. Odkąd w XIX i XX wieku na szeroką skalę prowadzono prace irygacyjne, Wisła przestała wylewać, a las w Morysinie zaczął tracić swój łęgowy charakter.

Morysin to też zabytki. Są tu:

Dom Stróża. Został wybudowany w XIX wieku, jest na planie prostokąta. Do dnia dzisiejszego zachowała się jedynie wieża, do której przylegała brama prowadząca do parku. Wiemy, że przed wejściem znajdował się zadaszony ganek, domek otaczała pergola o ceglanych słupach. Budynek zaprojektował Franciszek Maria Lanci, musiało tam być przepięknie.
Gajówka to drewniany dom, na wysokiej, kamiennej podmurówce, również projektu Lanci, ma ponad 170 lat i przypomina górską chatę. Niegdyś stał na rozległej polanie. Pałac letni był centrum działalności Morysina, służył Potockim do odpoczynku oraz okazjonalnych przyjęć. Wybudowany na niewielkim wzniesieniu, jego wygląd inspirowany był rzymską świątynią. Za projekt odpowiedzialny był Stanisław Kostka oraz Piotr Aigner.
Teoretycznie w granicach rezerwatu znajdują się też most rzymski i pomnik bitwy Raszyńskiej, ale znajdują się one po drugiej stronie jeziora, w pałacowych ogrodach. (Zdjęcia zrobiłam przy okazji innej wycieczki). Morysin jest ostoją dla wielu dzikich zwierząt. Mieszkają tu sarny, dziki, lisy, borsuki, bobry, wiewiórki, liczne gryzonie i ptaki. Ja zawsze powtarzam dzieciom, że stare powiedzonka, że w lesie można się wykrzyczeć, nie mają za bardzo racji bytu. To miejsce życia zwierząt i jesteśmy tu dla cichej obserwacji. A bezkarnie wrzeszczeń mogą na plaży czy w sali zabaw. Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina. Zobacz też propozycje, gdzie iść na spacer w Warszawie 
Exit mobile version