Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Druskienniki – atrakcje dla dzieci

Nasza rodzina zawsze uwielbiała podróżować powoli, nawet jak nie było na świecie Sańki. Nasze wyjazdy to było nieśpieszne chodzenie, poznawanie, smakowanie. Przed podróżą czytamy, zbieramy informacje, zapisujemy, ale na miejscu nie spinamy się, by realizować plan. Co wyjdzie to wyjdzie, do każdego miejsca na świecie można kiedyś wrócić po więcej. Podróż do Druskiennik była zupełnie wyjątkowa. Zrealizowaliśmy projekt “dziecko w Druskiennikach”. Z moimi babcią i mamą, przyjaciółką mamy, bez Eduarda. Panie miały zabiegi w sanatorium, my z Sanią trochę chodziliśmy własnymi drogami. Złote dziecko fascynowało wszystko. Chodziliśmy po lasach, zbieraliśmy szyszki, kuliśmy się igiełkami z sosen, rysowaliśmy patykami po ścieżkach, liczyliśmy motyle, przedrzeźnialiśmy żaby, zawracaliśmy Niemen kijem, odpoczywaliśmy na ławeczkach, jedliśmy lody na obiad (a obiad na podwieczorek), podsłuchiwaliśmy ptaki, karmiliśmy je bublikami, hasaliśmy po placach zabaw.
Więc jakie są atrakcje dla dzieci w Druskiennikach?
Zobacz też: Historia uzdrowiska w Druskiennikach.

Muzea i dziecko w Druskiennikach.

Przede wszystkim chodzić po lesie. Sania już jest odwózkowany, więc wszystko trzeba było „robić” jego tempem. Wprawdzie wzięliśmy rower, ale nie uśmiechało mi się bieganie za nim po mieście, tym bardziej, że zależało mi, by posmakował natury. O las w Druskiennikach nie jest trudno. Najlepiej zacząć od muzeum Girios Aidas (Echo Leśne). Las tam jest bardzo dobrze dzieciom wytłumaczony. Można też nabyć kolorowankę z ptakami i, jeśli ktoś lubi, dużo gadżetów leśnych. Jest plac zabaw.

W okolicy Druskiennik jest też Park Grūtas, na terenie którego znajduje się radziecki park rozrywki.

Co jeszcze?

Jeśli dziecko ogarnia już życie codzienne ciekawe również może być Muzeum Ciurlionisa, które przypomina skansen. Są chaty, podwórko z drzewkami, rekonstrukcja dawnego życia („o mamo, jak oni nie spadali z takich wąskich łóżek”).

\\

Spacery.

Sprawdziliśmy ścieżkę cmentarną, która oprócz spraw mogiłowych, wiedzie przez las, nad jeziorami i to właśnie ten moment na żaby i motyle, ławeczki, oswajanie małego mieszczucha z pająkami i owadami, pikniki.

W samym mieście ukochanym miejscem Saszy stał się skwer przy skrzyżowaniu Čiurlionio gatve i Vyauto gatve. Pomarańczowa nawierzchnia idealnie się nadawała do rysowania patykiem.

Nie dało się również przejść obojętnie przez skrzyżowanie Čiurlionio gatve i Krėvės gatve, gdzie usytuowana została fontanna z dostępem. Wybija wodę po wielkiej kuli, można zmieniać jej bieg, chlapać się, zatykać.

Ptaki.

Są wszędzie. Jazgoczą dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na co drugim drzewie jest zamontowana budka. Kwadransami można obserwować. Trafiła nam się raz kawka, która zanosiła zdobyczne kąski do gniazda dla młodych. Uciecha potomstwa była przegłośna. Innym razem pewien osobnik uczył się latać (już miałam dzwonić na patrol ekologiczny, bo myślałam że ma połamane skrzydła).

Dziecko w Druskiennikach temat ulubiony – place zabaw.

Dość tradycyjne spędzanie czasu, które cieszy, nawet jeśli dziecko jest bardzo ciekawe świata i lubi nowe przygody.

Najbardziej okazały wybieg jest w Parku Kultury Fizycznej i Klimatoterapii, u końca Turistų gatve. Wszystko w piasku, wszystko na swoim miejscu. Jest huśtawka, karuzela, domek, zjeżdżalnie i drabinki, ławki dla rodziców i publiczna toaleta obok.

Drugi plac zabaw znajduje się przy głównym deptaku miasta, Vilniaus alėja, przy skrzyżowaniu z Kudirkos gatve. Miejsce bardziej sprawnościowe, z dużym domkiem, raczej dla starszaków, które są w stanie tam wejść samodzielnie. W bardzo bliskiej okolicy znajduje się jedyna godna polecenia restauracjo-kawiarnia Toli Toli (Vilniaus al. 8).

 

Trzeci zlokalizowany przez nas padok, w lesie, zdobi ujście Rotniczanki do Niemna. Jest bardzo prosty, wszystkie urządzenia drewniane, nic skomplikowanego i nowoczesnego (co się jak dla mnie chwali).

Rejs statkiem.

Jest opcja popłynięcia statkiem wycieczkowym z Druskiennik do Liszkawy (wypływa z przystani o 14.30, rejs w obie strony z postojem w L. trwa trzy godziny, 11 euro za osobę). My jednak zostawiliśmy tą atrakcję na ostatni dzień, a kurs okazał się być akurat wtedy zarezerwowany. Nie mogłam się jednak poddać, bo obiecałam Sania wycieczkę po rzece, więc choćby na rower wodny, ale na coś musieliśmy wejść. Znalazłam przemiłego pana, który organizował małą łódką krótsze rejsy (godzina na wodzie, 8 euro za osobę). Popłynęliśmy w okolicę Wyspy Miłości, Sania był bardzo szczęśliwy, bo na chwilę mógł zostać sternikiem. Bardziej podobała mi się ta opcja (mniejszego statku), bo to jednak mały biznes, a duży operator nawet nie raczył poinformować o odwołanym rejsie.

Toli Toli.

Jeśli wychowuje się dziecko tak, że lepiej wie co to hummus niż surówka z selera to można mieć problem z wyżywieniem go w sanatoryjnym kurorcie na Litwie. Gdyby nie Toli Toli (Vilniaus al. 8) to Sania prawdopodobnie przez cały tydzień jadłby tylko lody i bubliki. W Toli Toli jest raj. Chodziliśmy tam codziennie (a nawet częściej), zajadaliśmy falafle, szakszuki, grillowanego indyka z ekofarmy, piliśmy dobrą kawę (nie lavazzę, tylko speciality!) no i tłoczone soki. I oczywiście lody też.

Nasza recenzja Toli Toli dostępna pod linkiem.

Sobota na deptaku.

Okazało się jednak, że nic a nic nie przebiło soboty na deptaku i tańców regionalnych. Nie wiem jak bardzo cyklicznie odbywa się taka impreza, ale Sania oszalał z radości, nawet na lody nie chciał iść.

Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.

Zobacz też inne teksty o atrakcjach w Druskiennikach.

Exit mobile version