Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Muzeum Kolejnictwa w Warszawie.

W majowy poranek planowaliśmy z Saszką wyruszyć do zoo, ale prognozy nie były zbyt łaskawe, więc wsiedliśmy w tramwaj, który dowiózł nas do Muzeum Kolejnictwa w Warszawie. Choć wychowałam się w stolicy nigdy tu nie trafiłam, zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Muzea w Warszawie są bardzo różne. Niektóre są nowe i wspaniałe (jak Muzeum Historii Żydów Polskich), inne odnowione i idące w dobrym kierunku (Etnograficzne), a inne trącą myszką. Niestety właśnie taką myszkę odwiedziliśmy dziś.

Wchodzimy!

Weszliśmy jak zawsze z uśmiechem i w pozytywnych nastrojach. (Sania przed chwilą przesyłał całusy wszystkim wolskim menelom w tramwaju). Pani na kasie wystawała z nosa wielka mucha. Chciałam wybadać sytuację, zapytać o podstawowe sprawy: toaletę i przewijak, długość zwiedzania ekspozycji, jakieś atrakcje dla dzieci. Do każdej wybełkotanej odpowiedzi gratis dostałam westchnięcie.
Wchodzimy (wózek można zostawić w portierni). Tuż przy wejściu na „galerię” siedzi pani, znów w wieku eme, z telefonem przy uchu i rozprawia z jakąś kumą o tym co Małgosia powinna jeszcze prześwietlić. Znowu nie mogłam sobie pogadać.

Zwiedzamy!

Sala wystawowa to naćkane regały miniatur różnych lokomotyw i wagonów. Jest kolejka elektryczna (wreszcie coś imponującego), ale ponieważ mjuzeum pachnie peerelem to żeby zobaczyć jak pociąg sunie przez mini wiadukty trzeba wrzucić piątaka. Trudno, innym razem synu. Nie żebym była sknerą, ale jakieś zasady trzeba mieć.
Poszliśmy na sławny peron.
Zaraz przy drzwiach przywitał nas kiczowaty pociążek dla dziatwy, za dwa złote przejażdżka. Sania posiedział, nieświadom, że mogłoby nim pohuśtać.
Zaparkowany na stacji tabor zrobił wrażenie. Najbardziej tabliczka, że tu oto stoi zaparkowana salonka Bieruta. Już szukam klamki, a tu kartka, „z uwagi na zmienne warunki pogodowe wagon niedostępny dla zwiedzających”. Hm, od zewnątrz też ładny, a i przez okno można zajrzeć (dobrze że jeszcze się nie zorientowali, że promienie słoneczne można szkodzić skórzanym obiciom mebli).
Za peronem, na bocznicy stoją loko, do niektórych można wsiąść (nie są oznakowane, tylko prowadzą do nich schodki). Wszędzie tabliczki, że „wchodzenie na tabor grozi śmiercią”, więc robimy to na własną, znaczy się matki, odpowiedzialność. Sania nie czuł muzealnego dyskomfortu i w lokomotywie kręcił za wszystkie wahadła, klamki i śrubki. Podobało mu się, a przecież o to chodziło, więc w sumie było w porządku.
Zjedliśmy na peronie po kanapce i wróciliśmy do domu, tym razem obiema liniami metra, by powiało nowoczesnością.

Muzeum Kolejnictwa w Warszawie.

ul. Towarowa 1
Cena: 12zł normalny, 6zł normalny, dzieci do jakiegoś wieku wchodzą za darmo (pani nie odpowiedziała na pytanie o liczbę). W poniedziałki darmo.
Toaleta: wchodzi się przez „werandę” na peronie, w lewo za szatnią. Jak się nie musi lepiej nie iść, dziecko lepiej przewinąć na ławce.
Czas zwiedzania: ok półtorej godziny.
Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina

Jeśli lubicie chodzić z dziećmi po muzeach (a jak nie lubicie, to polubcie, to super opcja na spędzenie czasu!) to zajrzyjcie do naszego działu z atrakcjami dla dzieci w Warszawie.

Exit mobile version