Spis treści
- 10. Dhermi – wioska na wzgórzu bez turystów
- 9. Stare miasto Himare
- 8. Tirana i jej kreatywność
- 7. Droga SH 75 i gorące źródła Permetu
- 6. Riwiera Albańska – piękny nadmorski roadtrip
- 5. Kanion Gjipes i plaża Djare
- 4. Słynna Gjirokastra, która miała się tu nie znaleźć
- 3. Półwysep Rodonit – Albania w miniaturze
- 2. Berat – miasto nie z tego świata
- 1. Teth i Góry Przeklęte
- Czego nie warto zobaczyć w Albanii?
Albania jest państwem wielkości województwa wielkopolskiego. Ale jeśli byście chcieli przejechać z Teth na północy kraju do Leskovik przy granicy z Grecją, zajęłoby wam to ponad 7 godzin.
W obu tych miejscach są piękne drogi widokowe i majestatyczne góry. W oba w Albanii warto jechać.
Podobnie jak w dziesiątki innych atrakcji w Albanii, do których dojedziecie wąskimi, krętymi, często szutrowymi drogami.
Spędziliśmy tu 17 dni, a widzieliśmy może połowę tego, co chcieliśmy zwiedzić. Co prawda podróżowaliśmy z dziećmi i staraliśmy się, by w jednym miejscu zostawać na dwie lub trzy noce, ale tak naprawdę nawet bez dzieci powinniśmy tak robić. W końcu w podróżowaniu nie chodzi o zaliczanie miast: godzina na jedno, tylko na ich kosztowaniu i odkrywaniu okolic.
Moja lista największych atrakcji Albanii nie jest kompletna. Opiera się tylko na naszych doświadczeniach. Nie ma tu Jeziora Koman, nad którym padało, gdy mieliśmy tam jechać. Nie ma Valbone, kanionu Osuni, zatoki Grama ani starożytnego miasta Buntrit.
Jednak wierzę, że nawet tak niedoskonała lista 10 największych atrakcji Albanii pomoże wam w planowaniu albańskiej podróży. Warto! Nawet bardzo!
W artykule:
- atrakcje Albanii, które warto zobaczyć
- najpiękniejsze miejsca w Albanii
- miejsca, których nie warto odwiedzać w Albanii
Zobacz też: Grecja z dzieckiem. Najlepsze miejsce na rodzinne wakacje. Przegląd kierunków.
10. Dhermi – wioska na wzgórzu bez turystów
Zacznę chronologicznie, czyli miejsca które odwiedziliśmy na samym początku pobytu w Albanii. Konkretnie mowa o miasteczku Dhermi, położonym na Riwierze Albańskiej pomiędzy Wlorą i Sarandą.
Dhermi składa się z dwóch części – tej turystycznej położonej nad samym morzem. Ta część jest nowa. Są tam hotele, restauracje, sklepiki turystyczne i oczywiście plaże. Podobno jest to bardzo modne miejsce na imprezy młodych tirańczyków.
A z kolei Dhermi właściwe wcale nie jest tak blisko morza. Dojście tu na piechotę z plaży zajęłoby ponad pół godziny. Niby nie dużo, ale jest to prawdziwie górski trekking.
No i to drugie Dhermi jest przepiękne! Białe miasteczko na wzgórzu, trochę przypominające Grecję czy Apulię. Pomiędzy małymi domkami są placyki, kwietniki i liczne schody.
I co najciekawsze – nie ma tam śladu komercji.
Nie mówię nawet o tym, że nie ma tandetnych sklepów z pamiątkami czy tłumu turystów. Nie! Ja tam spacerowałam całkiem sama. A komercji nie ma do tego stopnia, że mimo iż chętnie wypiłabym kawę na jednym z tych malowniczych placyków, to nie było mi to dane. Zwyczajnie tych kawiarń tam nie było.
Miasteczko było zupełnie wymarłe! I jest to dla mnie zagadka, bo duże albańskiej kurorty: Vlora, Saranda i Durres są setki razy mniej atrakcyjne. To tak jakby na Sycylii turyści zostawili Taorminę w spokoju i tłoczyli się w Katanii. No nie! To jest po prostu nie do pomyślenia.
Nocleg: Przez trzy dni spaliśmy w agroturystyce Milos Apartments na obrzeżach Himare i stąd poznawaliśmy okolicę. Opis noclegu niżej.
9. Stare miasto Himare
Zaledwie kilkanaście kilometrów na południe od Dhermi znajduje się Himare. Tutaj sytuacja kształtuje się podobnie: nowe miasto znajduje się zaraz na nadbrzeżu, natomiast stare jest oddalone o ponad dwa kilometry (znowu: bardzo wymagający spacer).
Tylko że tym razem mieszkańcy rozgościli się w nowej części i to tutaj powstało centrum miasta ze sklepami i bankami i restauracjami – bynajmniej nie pod turystów.
Stare miasto Himare jest prawie niezamieszkane. Za to tutaj spotkaliśmy kilku turystów.
To za sprawą znajdujących się tutaj ruin zamku, z których rozciąga się przepiękny widok. Nieśmiało rozsiadły się tu nawet dwie kawiarnie, choć nie wyobrażajcie sobie w nich niewiadomo jakich luksusów (raczej najtańsze plastikowe fotele ogrodowe i kawa rozpuszczalna).
Nie znaczy to jednak, że zamek w Himare jest skażony komercją. Przeciwnie. Po ruinach spacerują kozy, gdzieś tam mogliśmy przywitać się z krową, no i oczywiście biegały liczne psy, co w Albanii jest najnormalniejsze na świecie.
Nie dość że widoki stąd są piękne, to same ruiny i wchodzące w nie pozostałości zabudowań mieszkalnych są bardzo urokliwe. Zwłaszcza, że byliśmy tu wiosną, gdy wszystko pięknie kwitło.
Nocleg: Spaliśmy w Milos Apartments – małym mieszkanku na terenie większego domu rodzinnego. Do dyspozycji mieliśmy swój taras, kuchnię i połączoną z nią sypialnię.
Ale przede wszystkim gospodarze – starsze małżeństwo – byli najbardziej gościnnymi ludźmi, jakich spotkaliśmy przez 17 dni w Albanii! Codziennie częstowali nas darami z ogrodu, wypiekami, słodkim gliko (owoce w syropie). Piotrek znikał na coś mocniejszego z gospodarzem, a dzieci dostawały coraz to nowe jajka od kur gospodarzy. Wspaniałe przyjęcie i polecam każdemu. Jedyny minus to to, że pomiędzy sypialnią i kuchnią nie ma ściany, tylko zasłona.
UWAGA! -> Cenisz moje artykuły? Linki do noclegów podane na blogu to linki affiliacyjne. Jeśli zarezerwujesz przez nie nocleg (ten recenzowany przeze mnie, lub jakikolwiek inny), to dostanę z tego kilka % prowizji. Ty zapłacisz dokładnie tyle samo, ile byś płacił/a przez główny link Bookingu!
8. Tirana i jej kreatywność
Ktoś mówił, że Tirana nie jest warta odwiedzenia?
Mnóstwo osób tak mówi! Z moim Piotrem włącznie.
A mi się bardzo podobało! Oczywiście nie zabytki i widoczki, bo tych prawie tam nie ma, ale atmosfera!
Są tu dziesiątki – może nawet setki – pięknych designerskich restauracji i kawiarń. Jest zadbany targ i przemyślane jego otoczenie. Jest kilka interesująco zaplanowanych przestrzeni, jak słynna Piramida i trochę sztuczny, ale jednak urokliwy Stary Bazar.
Bardzo duże brawa za sztukę w przestrzeni. Mnóstwo tu murali, wlepek i małych dodatków, typu pomalowane skrzynki na prąd.
Duże miasta niestety trudno się zwiedza z dziećmi. Jednak na szczęście znalazł się fajny plac zabaw i pizza. No i piramida i niezwykle fotogeniczna Reja, czyli chmura. Ta ostatnia robi wrażenie na zdjęciach, choć na żywo nie specjalnie ;).
Z muzeów zwiedziliśmy BunkArt2 – jeden z największych bunkrów w kraju, który służył na potrzeby rządu. Wystawa robi duże wrażenie!
Nocleg: spaliśmy w Durres, z którego jedzie się tu godzinę. Byliśmy w Hotelu Espania przy samej plaży. Z plusów: właściciel jest przesympatyczny. Niepytany pozwolił nam zachować pokój do wieczora. Plaża też w tej okolicy była bardzo fajna, śniadanie smaczne. No ale niestety Internetu, który miał być w pokoju nie było. Choć w sumie nie był to problem, bo mieliśmy wykupioną albańską kartę SIM.
7. Droga SH 75 i gorące źródła Permetu
Albania znana jest z przepięknych widokowych dróg. Jedną z nich jest droga SH75 na południu Albanii, która zresztą prowadzi zaraz przy granicy z Grecją.
To nie jest na wybrzeżu, nie przy turystycznej Gjirokastrze, ale jeszcze w kolejnej dolinie między górami …
Jest przepięknie! Każdy zakręt oferuje nam nowe widoki, a aparat praktycznie nie wychodzi mi z rąk. Dodatkowo ruchu samochodowego tu praktycznie nie ma, więc spokojnie sobie jechaliśmy z prędkością 20 km na godzinę i podziwialiśmy okolicę.
Bardzo dobrze się też czuliśmy w gorących źródłach Permetu. Te „gorące” są trochę przesadzone. One są ciepłe, ale po godzinie Kora była jednak mocno zmarznięta. Jednak okolica z mostem i wąwozem, którym można się przejść jest super urokliwa. My niestety nie ruszyliśmy w jego głąb z powodu choroby Róży (miała zapalenie ucha – w Permecie odwiedziliśmy szpital).
Nocleg: zatrzymaliśmy się na trzy dni w Permecie w mieszkaniu w samym centrum miasteczka. Było to najmniej turystyczne z odwiedzanych przez nas miejsc i najbardziej odczuliśmy słynne „dziury w ulicach”. Mieszkanie było fajne – w dobrej cenie i dość duże. Niestety bez ogrodu i dość ciemne. Z plusów: główna ulica, a także bardzo fajna rodzinna restauracja była dosłownie minutę od nas (pinezka na mapach tutaj).
6. Riwiera Albańska – piękny nadmorski roadtrip
Druga widokowa trasa to absolutnie boska droga SH8 z Wlory do Sarandy, a w szczególności jej północna część do Himare.
Prowadzi ona przez Przełęcz Llogara, a widoki z niej są absolutnie wyjątkowe. Co więcej – bardzo różnorodne!
W najwyższej części czujemy się trochę jak w austriackich Alpach. A potem zjeżdżamy serpentyną do Dhermi, a widoki są piękniejsze za każdym zakrętem. Mijamy kanion Gjipes (o nim za chwilę) i jego czerwone ziemie w okolicy. Widzimy miasteczka na wzgórzach, a za Himare Porto Palermo.
Jeśli jedziecie z lotniska w Tiranie do Sarandy, to bardzo zachęcam, by w jedną stronę jechać SH8. Tak – będziecie mieć dużo dłużej. Ale ile wspaniałych miejsc zobaczycie!
Nocleg we Wlorze: Tu nam się trafił rewelacyjny hotel – jeden z najlepszych na wyjeździe. Widoki z restauracji na całą Wlorę z góry, dobra kuchnia, świetne śniadanie, mały plac zabaw i basen. A apartament wygodny i dwupokojowy. Bardzo polecamy Aerial hotel.
5. Kanion Gjipes i plaża Djare
No właśnie, a co z tym kanionem?
Kanion Gjipes ma to do siebie, że dochodzi do samego morza. A w miejscu w którym się z nim styka jest dzika plaża. Uznawana za jedną z najpiękniejszych w Albanii!
Nasz wyjazd nie był super plażowy, ale jednak byliśmy na co najmniej dziewięciu. Ta jest naszym numerem jeden. Nie da się na nią dojechać samochodem, więc czeka nas spacer, który można spokojnie nazwać trekkingiem.
Opcje macie dwie. Albo jedziecie drogą do końca, płacicie za parking i idziecie w miarę płaską drogą wzdłuż nadbrzeża – jest to bardzo urokliwy spacer.
Albo parkujecie wcześniej obok gaju oliwnego i idziecie ścieżką wzdłuż kaniony i po drodze odwiedzacie punkty widokowe. I to jest fantastyczny szlak! My akurat zrobiliśmy je oba – na plażę szliśmy tym wzdłuż kanionu, potem wracałam sama po auto i poszłam po rodzinkę już z dolnego parkingu. To był bardzo bardzo fajny dzień plażowy.
A – mimo że plaża jest dzika i przez cały dzień było na niej może 40 osób, to znalazło się miejsce na małą „kawiarnię”. Nie przestaje mnie zadziwiać, że Albańczycy robią kawiarnie wszędzie gdzie się da – nawet jeśli przez cały dzień mają sprzedać dwie kawy.
4. Słynna Gjirokastra, która miała się tu nie znaleźć
W Albanii są dwa zabytkowe miasta umieszczone na liście UNESCO Gjirokastra i Berat. Mi dużo bardziej spodobał się ten drugi i długo nie zamierzałam umieścić tu Gjirokastry.
Ale to by było nie fair. Jak najbardziej miasto zasługuje na zaliczenie go w poczet najpiękniejszych miejsc w Albanii. Zabytkowa część jest bardzo duża i spacerując po niej ma się wrażenie błądzenia po labiryncie.
Wspaniałe jest zwiedzanie zabytkowych bogatych domów.
A co mi się nie podoba? Główna ulica, którą wchodzimy do zabytkowej części miasta i która jest straganem z pamiątkami. I nie licząc Kruji było to najbardziej skomercjalizowane miejsce w Albanii.
Ale jeśli chcecie zobaczyć tylko jedno z tych dwóch miast, to jednak Berat.
Nocleg: W Gjirokastrze nie spaliśmy. Przyjechaliśmy tu z Himare i wieczorem byliśmy już w Permecie. Oba noclegi zostały opisane już wyżej.
3. Półwysep Rodonit – Albania w miniaturze
Ale dobrze, że tu trafiliśmy!
Rodonit to cudownie piękny, malutki fragment wybrzeża albańskiego, który z Piotrem nazwaliśmy Albanią w miniaturze.
Po pierwsze – drogi które tu prowadzą są w tragicznym stanie.
Po drugie – jest tu kilkadziesiąt bunkrów. Łącznie z tym, że w jednym z nich jest restauracja.
Oczywiście jest też mnóstwo psów.
Śmieci rzucone byle gdzie.
A poza tym: rewelacyjna przyroda: plaża, klif, szlak wymagający pewnego podejścia, a także średniowieczny kościółek i ruiny nadmorskiego zamku.
Spędziliśmy tu cały dzień (z dojazdem z Durres, który z powodu stanu drogi wcale nie jest szybki) i szalenie nam się podobało.
Nocleg: Spaliśmy z Durresm, a nocleg opisałam wyżej przy opisie Tirany.
2. Berat – miasto nie z tego świata
No i mój miejski faworyt i miasto, w którym czułam się absolutnie rewelacyjnie, a wieczorami zostawiałam rodzinę w mieszkaniu, by móc jeszcze trochę się powałęsać samotnie.
Berat to przepiękne ottomańskie miasto położone na dwóch brzegach rzeki Osumi. Z obu stron znajdują się cudowne zabytkowe uliczki z domami jak z bajki.
Nie brzydziej jest w zamku, który góruje nad miastem. Podobnie jak w Himere, zamek to nie tylko twierdza, ale tam również jest jakby osobna dzielnica miasta.
No i w końcu nowoczesny deptak/bulwar nad rzeką, na którym ja się czułam, jakbym była nad morzem. I choć najlepszy obiad jedliśmy w zamku, to tu regularnie chodziłam na kawę. Barman już się uśmiechał na mój widok – przez trzy dni stałam się stałą klientką.
Jeśli jesteście samochodem, to koniecznie odwiedźcie winnice w okolicy Beratu. Przyjęliśmy fajną taktykę, że w jednej winnicy pije jeden dorosły. Dzięki temu spróbowaliśmy więcej. Bardzo miło nas przyjęto w Kantinie Pupa (tak!) i to ją polecamy.
Nocleg: Spaliśmy w Apartment Koka. Bardzo fajny! Z tarasu mieliśmy widok na stare miasto, co było prawdziwą ucztą. Równie dobrze mogłabym siedzieć na nim cały pobyt i byłabym szczęśliwa. Choć warunki wewnątrz takie sobie, to kto w takich okolicznościach siedziałby w środku 😉
1. Teth i Góry Przeklęte
No i w końcu nasz numer jeden, czyli wioska Teth i Góry Przeklęte.
Tu już jest zupełnie inna atmosfera niż gdziekolwiek indziej w Albanii. W Teth – wiosce, a nie miasteczku – w prawie każdym domu jest pensjonat. Ale nie ma to nic wspólnego z Zakopanem czy innymi górskimi turystycznymi miejscowościami. W Teth jest w stu procentach idylicznie!
Kotlina w której się znajduje jest przepiękna, a widok na nią ma wpływ niemal terapeutyczny. Otaczające ją góry są majestatyczne i przepiękne. Szlaki (no dobra, zrobiliśmy jeden – do tzw Blue Eye) ciekawe.
A do tego coś było w naszym pensjonacie – jego łóżkach czy może pościeli (albo obu), że wyspałam się tutaj najlepiej od lat. Budziłam się bardzo szczęśliwa!
Nocleg: Teth jest drogie. Mimo że wybraliśmy jeden z najtańszych pensjonatów, to i tak płaciliśmy więcej niż w innych częściach Albanii. Ale za to trafiliśmy znakomicie. Z Gjin Thana mieliśmy piękny widok na kotlinę i otaczającą je góry. Śniadania jedliśmy w przyjemnej altanie z widokiem.
Czego nie warto zobaczyć w Albanii?
- Saranda – zupełnie mi się nie podoba i jest strasznie zatłoczona
- Shengjin – spędziliśmy tu dwa dni i to największy błąd tej wycieczki. Plaża paskudna. Choć z drugiej strony jedzenie najlepsze, więc można tu tylko zjechać w drodze na północ (restauracja rybna na Google oznaczona jako Fish Shengjin)
- Kruja – największa komercha z jaką się zetkęliśmy w Albanii, do której było z powodu korków bardzo trudno dojechać. Co więcej myślę że te korki to constans, bo zwyczajnie brakuje tam obwodnicy.
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂