Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Piwo i majtki w Kurdystanie

Nie mam zdjęć z Van. Ani jednego. Co więcej, nie mogę nawet powiedzieć, że naprawdę odwiedziłam to miasto. Owszem, przyjechałam do niego około godziny szesnastej i przeszłam się jedną z głównych ulic. Zwróciłyśmy uwagę na to, że miasto musi być bogate. Bogate i olbrzymie. Na ulicach ciężko się było przecisnąć wśród tłumów, kolejki do bankomatów sięgały kilkunastu osób, a w oknach wystawowych lśniło złoto. Jednak to tyle, co wiem o centrum. Stamtąd pojechałyśmy do mieszkania naszej couchsurfingowej gospodyni, Banu, ogarnęłyśmy się tam z kurzu, zjadłyśmy obiad, a wieczorem pojechaliśmy w czwórkę (z chłopakiem Banu) do oddalonego od miasta baru, gdzie wypiliśmy po kilka piw.

Nie ma sensu opowiadać wam wobec tego o mieście, którego nie widziałam. Jest to jednak świetna okazja, żeby wspomnieć co nieco o zwyczajach panujących w Kurdystanie. Interesujące nas tematy to alkohol i kobiety.

Banu jest inteligentną młodą kobietą, pochodzącą z Izmir, na zachodzie kraju. Jest lekarką i w Van pełni obowiązkowy, płatny staż. Młodzi lekarze po ukończeniu studiów wysyłani do wybranego przez państwo tureckie miasta, gdzie przez półtora roku muszą sprawować „służbę medyczną”. Kilku naszych znajomych trafiło do Ardahanu przy granicy z Gruzją, Banu trafiła do Van, a inny poznany przez autostop kolega, trafił do Kapadocji.

Nienawidzili tego! Wszystkie wymienione tu osoby (nota bene, niemal połowa poznanych przez nas w Turcji osób to lekarze) dorastały, a następnie studiowały na zachodzie kraju czyli w miastach, nierzadko bardziej liberalnych obyczajowo niż Polska. Ze swojego nieskrępowanego surową obyczajowością życia, trafili do krainy muzułmańskiego konserwatyzmu. Skończyły się imprezy, skończyło się chodzenie po pubach, skończyła się wolność seksualna. Pomimo czterdziestostopniowego upału Banu wychodziła do miasta w długiej spódnicy, mimo że w swoim rodzinnym mieście całe życie nosiła krótkie szorty. Jechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów do baru, ponieważ było to jedyne miejsce w okolicy, gdzie podawali alkohol.

Zauważyłam, że jednak nie może być tu tak źle. Nam Van wydało się miejscem dość liberalnym, w porównaniu z dopiero co opuszczonym Dogubeyazit.

Tak się składa, że ponad połowa mojego pobytu w Turcji przypadła na ramadan, a więc Turcy nie jedli, nie pili, oraz zachowywali wstrzemięźliwość seksualną od wschodu do zachodu słońca. Poruszając się w kierunku zachodnim, z dnia na dzień obserwowałyśmy, jak te zakazy się poluzowują. W Dogubeyazit w czasie dnia nie zobaczyłyśmy w mieście ani jednej osoby, która by coś jadła w restauracji. Ci, którzy nie przestrzegali religijnych nakazów, kryli się na zapleczu sklepów, a piwo w tych dniach przykryte było w lodówce gazetami. Wszyscy wiedzieli, że ono tam jest, ale jednak pozostawało zakryte.

Z kolei w Van spotkałyśmy się z Banu w Burger Kingu, który był przepełniony gośćmi.

-Tak, ale jest to jedyne takie miejsce w mieście. – wyprostowała nas lekarka. – Tam chodzą studenci i biznesmeni. Wszędzie indziej jest pusto.

/Westchnęłam nad krajem, gdzie liberalna inteligencja spotyka się w Burger Kingu./

Zmieniając temat, a jednak pozostając przy konserwatyzmie, opowiedziałam Banu, o zakupach, które z miernym skutkiem zrobiłam w Dogubeyazit. Otóż zauważyłam tam, że z mojego plecaka zniknął woreczek z bielizną. Śmiejąc się, że to na pewno nasi koledzy z Ardahanu, w wyniku przymusowej czystości seksualnej, postanowili go ukraść, nie miałam innego wyjścia, jak iść na zakupy.

Czy wiecie, że kupienie majtek może stanowić problem? I nie to, że byłam wybredna. Owszem, celowałam w niewielkie, szybkoschnące stringi, no ale byłam w stanie zgodzić się też na zwykłe figi.

Ale gdzie tam! W mieście było kilkanaście sklepów z bielizną, jednak wszędzie dostępne były jedynie staniki, kalesony, piżamy i majtki w rozmiarach bardzodziecięcych. To że nigdzie nie było stringów potrafiłam jeszcze zrozumieć. Ale to, że tylko w jednym sklepie znalazłam figi, już nie. I to gdzieżby tam jakieś koronki, ozdóbki i jedwabie. Nie, mowa o normalnych, bawełnianych figach z paski, kropki czy motylki. Wzór, który ostatnio wybrałabym w gimnazjum. Nie miałam wyjścia. Kupiłam. Wątpię czy po tej wycieczce jeszcze kiedyś je założę.

-W Van pewnie nie miałabym takiego problemu – ośmieliłam się zaryzykować stwierdzenie.

-Miałabyś – odpowiedziała moja lekarka.

Badając miejscowe kobiety, Banu stała się etnologiem kurdyjskiego stroju. Otóż, jak się dowiedziałam, kobiety w tym rejonie nie noszą majtek.

-Jak to?

-Albo mają kalesony, albo – co równie częste, zwłaszcza u starszych kobiet i dzieci – pod swoją długą spódnicą nie mają żadnej bielizny. Te ubrane od stóp po czubek głowy kobiety, okazały się jednak mieć na sobie jedną szmatkę mniej niż Europejka.

W zamian za historię o majtkach, Banu uraczyła mnie opowieścią o tym, jak kilka miesięcy temu chciała sobie kupić stanik. Trzeba to oddać kurdyjskim kobietom, że mają piersi dość pokaźne. Ale – o zgrozo – skutkuje to produkcją i sprzedażą wszystkich staników w jednym, tym samym, zdecydowanie zbyt dużym rozmiarze. Już wcześniej zresztą zauważyłam, że tandetnie zrobione staniki, o miseczce z fiszbinami rozmiaru D wystawiane są w sklepach, tak że jedne wchodzą w drugie, zupełnie jakby były plastikowymi kubeczkami.

-No i po kilku dniach poszukiwań, zostałam bez stanika – powiedziała młoda, mieszkająca w kilkusettysięcznym mieście, niezależna kobieta. – Jeszcze tylko 5 miesięcy.

Potem może zmienić miejsce pracy. Iść na zakupy i, trzymając za rękę chłopaka, napić się piwa.

Jedziecie do Turcji? Poczytajcie więcej moich postów o tym fascynującym kraju. Wszystkie znajdziecie tutaj.

Exit mobile version