Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Dogubeyazit – o najniebezpieczniejszym mieście w Turcji

O królu, ocknij się, jeśli śnisz! Jesteś oddalony od swego kraju o dobry rok
drogi, a to, że przebyłeś tę odległość w przeciągu dwu i pół dnia, stało się tylko dlatego, że to miasto było zaczarowane!

Księga Tysiąca i Jednej Nocy

Kiedy mówiłyśmy znajomym Turkom, że jedziemy do Dogubeyazit, reagowali zazwyczaj przerażeniem. Niektórzy wprost zakazywali nam tam jechać. Inni dziwili się i zalecali ostrożność. Gdy powiedziałyśmy o Dogubeyazit poznanemu na couchsurfingu koledze – Turkowi, jego twarz zmieniła barwę, oczy się rozszerzyły, a usta poleciły, żebyśmy uważały. Opowiedział nam, jak to zjechał całą Turcję i Dogubeyazit było jedynym miejscem w którym czuł się niepewnie. Gdy chciałyśmy tam jechać wieczorem, odradził nam, mówiąc żebyśmy nie pojawiały się tam po zmroku. W końcu stwierdził, że może jednak nie będzie tak źle. My przecież nie jesteśmy Turkami.

Kiedy mówimy o Wschodniej Turcji musi się koniecznie pojawić jedno słowo: Kurdowie. Lud liczący 25 milionów osób, z czego 12 milionów zamieszkuje Turcję. Zamieszkują tak zwany Kurdystan, czyli “geokulturalny region” obejmujący wschodnią Anatolię, oraz północne obszary Syrii, Iraku i Iranu. Obszar, który wielu widziałoby jako osobne państwo. I byłoby to państwo olbrzymie.

Począwszy od lat osiemdziesiątych Kurdowie w Turcji intensywnie walczą o autonomię. W wyniku obopólnej nienawiści wynikającej z jednej strony z tureckiego rasizmu, a z drugiej z kurdyjskich działań terrorystycznych, Turcy bali się zapuszczać na wschodnie tereny swojego kraju, a z kolei Kurdowie podsycali swoją niechęć do Turków i emigrując w okolice Stambułu, tworzyli tam swoje własne zamknięte osady. Do niedawna nie było im można posługiwać się swoim językiem, a nawet gdy ten zakaz został zniesiony, używanie go groziło atakiem nieprzewidywalnych osobników, których można uznać za turecki odpowiednik dresów. Z drugiej strony gdy tylko jakiś Turek ośmieliłby się pojawić na Wschodzie, a zwłaszcza w Dogubeyazit, musiał się liczyć z tym, że natychmiast zostanie zaatakowany, jako wróg publiczny numer jeden.

W konsekwencji Dogubeyazit cieszy się sławą najniebezpieczniejszego miasta Turcji.

Trzeba przyznać, że do ładnych ono nie należy. Po tych wszystkich opowieściach, daleko mi było do poczucia komfortu i bezpieczeństwa. Zwłaszcza, że sami Kurdowie zdawali się mieć o swoim mieście podobne zdanie. Niemal natychmiast zatrzymał się przy nas starszy mężczyzna i zaniepokojony zaproponował podwiezienie do hotelu.

I został zdjęty czar z ludzi i z miasta.

Chwilę po zakwaterowaniu wyszłyśmy na piękne patio, gdzie mieściła się hotelowa restauracja i gdzie właściciel zaprosił nas na całą serię herbat. To musiała być magiczna herbata. W Dogubeyazit mieści się pałac z Tysiąca i Jednej Nocy i chyba właśnie z niego spływa na okolicę jakaś niesamowita atmosfera. Przysiadło się do nas kilku mężczyzn, w tym miejscowy artysta-fotograf. Kilkoma niezrozumiałymi przez nas zaklęciami odsłonili chmury i naszym oczom ukazała się główna atrakcja okolicy. Góra, którą nie dane nam było widzieć w Armenii, majestatyczny i piękny Ararat.

Usłyszeliśmy historię o Dogubeyazit. Faktycznie w przeszłości było tu niewesoło, o czym świadczą pozostałości w formie ogrodzonych murami osiedli i wież warownych z murami kolczastymi. Faktycznie miasto do olśniewających nie należy i nie może się pochwalić bogactwem, jak inne okoliczne metropolie – ono po prostu tą metropolią nie jest. Jednak jego niechlubna historia należy do przeszłości. Od czasów podpisania porozumień z tureckim rządem, Kurdowie zaprzestali walk, a tak Turcy, jak i turyści zaczęli się przekonywać, że może i 10% Kurdów chce niepodległości, ale pozostałe 90% jest zadowolone ze swojej przynależności do państwa tureckiego. Co więcej, przeciętny mieszkaniec Dogubeyazit zamiast o wojnie, myśli raczej o tym, jak dumny jest z turystycznego rozkwitu swojego miasta i obecności w nim turystów, a więc przecież gości.

Miasto może i nie jest piękne. Ale za to chwali się kolorowym bazarem. Chwali się główną, przepełnioną restauracjami i kawiarniami ulicą, która wieczorem tętni, dla nas egzotycznym, życiem. Nasi znajomi żartobliwie nazwali ją “Ma(i)n street”. Główną ulicą, na której jedynym widokiem są pijący herbatę mężczyźni.

Posłuchałyśmy o tym, jak się wchodzi na święty Ararat. Górę, o której tutejsi mieszkańcy uczyli się w szkole, że jest najwyższą górą Europy i po Mt. Evereście drugą na świecie. Obie się w nim zakochałyśmy. Nie było nam dane go zdobywać tym razem, nawet nie wybrałyśmy się na treking po jego niższych partiach, ale jest on powodem, dla którego sądzimy, że nie był to nasz ostatni pobyt w Dogubeyazit.

Gdy wstałyśmy o świcie, nasze kroki skierowały się do drugiej – po Araracie – atrakcji okolicy. Pałacu Ishak Pasha. Ale o tym będzie w kolejnym tekście.

Jedziecie do Turcji? Poczytajcie więcej moich postów o tym fascynującym kraju. Wszystkie znajdziecie tutaj.

Exit mobile version