Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Jak dwa dni zwiedzałam Ustroń, choć miałam go przebiec

Z czym wam się kojarzy Ustroń? Tłumy spacerujących rodzin z wrzeszczącymi dzieciakami? Paskudne wieżowce, które psują krajobrazy? Czy może zabita dziurami wiocha, z której należy jak najszybciej uciec kolejką na Czantorię i dalej w góry? Okazuje się, że położony w Beskidzie Śląskim Ustroń potrafił mnie pochłonąć na półtora dnia. Przeczytajcie o niesamowitych atrakcjach tego popularnego uzdrowiska.

Nie do końca wierzyłam, że będę na tyle silna, by zwlec się o 5.30 z łóżka i zaspanym krokiem doczłapać się na dworzec. A jednak – nie doceniałam się. Gdzieś po drodze zaczepiana przez pijaną młodzież i drzemiących na schodach galerii bezdomnych, doszłam do dworca autobusowego i przez Katowice pojechałam do Ustronia.

Ustroń to pierwszy punkt na trasie Głównego Szlaku Beskidzkiego, który obiecałam sobie w roku 2015 przejść od początku do końca. To mój pierwszy raz w miasteczku. Owszem bywałam kilkukrotnie w Wiśle w czasach podstawówki i trochę pochodziłam po okolicznych wzgórzach, ale Ustroń pozostawał nieznany.

Ci którzy mnie znają, wiedzą, że nie funkcjonuję bez porannego kubka zielonej herbaty. Jak tylko wyszłam z busu zaczęłam więc szukać kawiarni. Plan był prosty: 1) informacja turystyczna i jakaś mapka okolicy+plan miasteczka, 2) herbata w kawiarni 3) szybkie przebiegnięcie się po miasteczku i na szlak – pierwszym szczytem miała być Równica. Zaraz potem Czantoria.

Na papierze wyglądało to szybko, łatwo i przyjemnie. Jakże więc się zdziwiłam, gdy zostałam w Ustroniu na półtora dnia, a Czantorię to mogłam sobie pooglądać z dołu.

Historia Ustronia sięga początków XIV wieku, jednak z punktu widzenia współczesnej kultury miasteczka znaczenie miał przede wszystkim wiek XVIII – wtedy to na terenie miejscowości odkryto rudę żelaza i postawiono tu pierwsze piece hutnicze. Zaraz potem odkryto lecznicze właściwości żużli wielkopiecowych, co pociągnęło za sobą powstanie tu uzdrowiska. I tak jak ustrońską Kuźnię zamknięto w 2008 roku, tak uzdrowisko ma się świetnie i nie zapowiada się, by to się miało zmienić.

 

Mural w Ustroniu, czyli delicje dla polonistki

Po wyjściu z busa podreptałam w kierunku Rynku**, gdzie mieści się informacja turystyczna, a zaraz potem – dzięki nabytej tu mapce – odkryłam, że na ścianach biblioteki miejskiej znajduje się mural***, który koniecznie muszę zobaczyć. Nie było to trudne! Biblioteka jest zaledwie kilka kroków dalej, na ul. A. Brody. Mural mieści się razem na siedmiu ścianach i ma około 500 metrów kwadratowych! Jest znakomity! Przedstawia wnętrza bibliotek w Edynburgu i Dublinie. Na malunku został umieszczony między innymi portret ustrońskiego bibliofila – Jana Wantuły. No bajka!

 

Park zdrojowy i pijalnia wód w Ustroniu, a więc oddychamy! Oddychamy!

Zostawiłam za sobą uroczy, choć malutki Rynek i poszłam w stronę mostku, przeprowadzającego mnie na drugą stronę Wisły. Po lewej stronie minęłam drewnianą zagrodę**, rekonstrukcję tych, które istniały tutaj w XIX wieku. W okolicy stało też kilka budek sprzedających dżemy, sery i regionalne wędliny. A za mostkiem… inny świat.

Nagle z małego uroczego miasteczka trafiłam do post-socrealistycznego uzdrowiska. Niska urocza zabudowa zmienia się w słynne ustrońskie trójkątne bloki, a zamiast rokokowych kościołów mamy neo…drewnianą (wybaczycie mi taki neologizm?) świątynię z XXI wieku.

Po drugiej stronie ulicy Senatoryjnej znajduje się park zdrojowy i był to pierwszy raz, gdy tego dnia zeszłam ze szlaku. Do chwili przekroczenia progu pijalni wód*** sądziłam, że będę tego dnia nocować w schronisku na Wielkiej Czantorii czy może nawet na Stożku. Teraz wiedziałam, że jest to niemożliwe. Uśmiechnięte słońce wpadało przez przeszklone ściany nowoczesnego domu zdrojowego, a ja zrelaksowana piłam kolejny kubeczek wody solankowej. Odechciało mi się wszystkiego – poczułam się jak na wakacjach. W tym samym czasie studiowałam plan Ustronia i wiedziałam – kolejny dzień poświęcę na zwiedzanie miasteczka.

W przeciwieństwie do innych odwiedzanych przeze mnie domów zdrojowych, na przykład tego w Długopolu-Zdrój, ten został otwarty zaledwie kilka lat temu i jest znakomitym przykładem architektury nowoczesnej. Znajduje się w przyjemnie zaprojektowanym parku. Jedyny minus jest taki, że pracownicy domu zdrojowego zabraniają przelewania wody ze źródła Zygmunt do butelki, a więc wszystkie cztery kubeczki pochłonęłam na miejscu. 

Równica – miejsce religii czy parków rozrywki?

Gdy będziecie wchodzić czerwonym szlakiem z centrum na Równicę, a po drodze miniecie już przepiękny bukowy las, dojdziecie w końcu do magicznego miejsca, zwanego kamiennym ołtarzem.

Podobnie jak w innych okolicznych miejscowościach, również w Ustroniu w XVII wieku żyło sporo osób wyznania ewangelickiego. W okresie kontrreformacji wszystkie kościoły ewangelickie zostały odebrane i przemienione na świątynie katolickie. Ewangelicy przenieśli swoje modły do lasów. Leśne kościoły powstały na Czantorii, w Bielsku-Białej czy w Wiśle Bukowej, ale najbardziej znany był właśnie tutaj, na zboczach Równicy. Ołtarz kamienny służył odprawianiu nabożeństwa przez ponad 60 lat.

Usiadłam na jednej ławce i patrzyłam na ołtarz. Wokół mnie było jeszcze sporo śniegu, a w oddali – akurat na szlaku – pasł się młody jelonek.

Magicznie, prawda? Cóż… nie do końca

Bo oto panie i panowie wchodzimy na szczyt góry! Przed nami słynne schronisko, a zaraz obok droga asfaltowa. Po drugiej stronie szosy Park Extreme, w którym możecie do woli połazić po parku linowym lub skorzystać z toru saneczkowego. A nieco wyżej pensjonat z restauracją. Pierwszy szczyt na czerwonym szlaku okazał się świątynią komercji.

W schronisku na Równicy serwują zielone piwo. Konkretnie jest to piwo z syropem miętowym. W życiu nie pomyślałabym o takim połączeniu!

 

20 km po Ustroniu, czyli jak ubrałam klapki turystki

Tak jak pierwszego dnia zachwycało mnie w Ustroniu wszystko – znakomita większość drugiego okazała się stratą czasu. Z Ustronia Polany, gdzie spędziłam noc i gdzie znajduje się kolejka linowa na Czantorię, zdecydowałam się pójść na piechotę szumnie nazwanym „nadwiślańskim bulwarem”** do centrum. Po mniej więcej godzinie powolnego wałęsania się doszłam do przepełnionego mamami z dziećmi parku z amfiteatrem* i mieszczącego się zaraz obok Muzeum Ustrońskiego*. Muzeum znajduje się na śląskim Szlaku Zabytków, ale niestety okazało się stratą czasu. Posiada właściwie jedną niewielką izbę traktującą o historii hutnictwa w regionie i coś co szumnie zostało nazwane skansenem. Największe wrażenie tak naprawdę robią obiekty wystawione przed wejściem.

Muzeum było pierwszym zawodem tego dnia. Miałam nadzieję, że wynagrodzi mi go najstarszy kościół miasta, położony daleko za centrum Kościół św. Anny**. I przez daleko mam na myśli to, że od miejsca, w którym spałam, oddalony jest o 10 km.

Szłam, szłam szłam – chciało mi się pić, znalazłam supermarket i dalej szłam i w końcu – przede mną, na końcu świata stał ładny drewniany kościółek z XVIII wieku – niestety zamknięty. Zdołałam spojrzeć na budynek, zajrzeć przez kraty do środka i to było na tyle. Zwiedzanie mogłam sobie wybić z głowy.

 

Inne: W Ustroniu znajduje się także kilka innych atrakcji przyciągających rodziny z dziećmi. Jest tu Leśny Park Niespodzianek, baseny czy wspomniany już wyżej Extreme Park. Znajdziemy tu też parę kawiarń, z których polecam zwłaszcza kawiarnię Oaza przy stacji kolejowej w centrum. Wystrój średni, ale fantastyczne ciasto wraz z zieloną herbatą kosztowało mnie 7 zł i rozpływało się w ustach.

Dojazd: Z większej części Polski prawdopodobnie najłatwiej dostać się do Katowic, z których regularnie odjeżdżają busy do Cieszyna. Złapanie jednego z nich nie powinno stanowić problemu. Ja pojechałam busem firmy Drabas UWAGA! W Katowicach nie ruszają z dworca autobusowego, a kilkadziesiąt metrów dalej, spod cukierni Silesia na ul. Piotra Skargi. Połączenia znajdziecie na www.e-podroznik.pl.

Podobał Ci się ten tekst? Może dołączysz do stałych czytelników na Facebooku? Inspirujemy się nawzajem, organizujemy konkursy i świetnie się razem bawimy.

Exit mobile version