Zapada zmrok. Świecące nad Kretą słońce powoli układa się do snu, malując wyspę milionem odcieni czerwieni. Na dworze króla Minosa panuje codzienna wrzawa. Król, nie bacząc na hałasy, idzie dostojnie do sali jadalnianej. Drepczący przy władcy architekt Dedal dyskutuje z nim o planach labiryntu, a podążający za nimi Ikar puszcza oko do jednej ze służek. Za nimi maszerują kreteńscy dostojnicy. Wkrótce wszyscy zasiądą do stołu.
Niewolnicy wnoszą na tacach potrawy. Dedal oblizuje wargi. Kuchnia Krety jest wyborna. W całym cywilizowanym świecie cieszy się lekkością i wyśmienitym smakiem. Powiadają, że swoją długowieczność mieszkańcy wyspy zawdzięczają właśnie jej. Pomidory pochodzą z okolicznych wzgórz. Gaje oliwne roztaczają się wszędzie wokół Knossos. Soczyste pomarańcze rosną trochę dalej na wschód i przywożone są wozami przez tamtejszych rolników. Ryby i ślimaki zostały złowione zaledwie 10 kilometrów stąd, na północnym brzegu wyspy. A wybitną jagnięcinę przywieźli tu pasterze z głębi wyspy. Wkrótce stół ugina się od przysmaków, a Minos przy kolejnym kieliszku wina omawia szczegóły zamknięcia Minotaura. Raj trwa.
Przeczytaj też: Grecja z dzieckiem. Przegląd kierunków.
Kuchnia Krety po tysiącleciach
4000 lat później opuściłam pokład samolotu i podstawionym busem z Iraklionu pojechałam do Archanes – miasteczka mieszczącego się zaledwie 7 km od minojskiego pałacu w Knossos. Ledwo zrzuciłam z siebie plecak, zostałam zabrana do najstarszej restauracji w okolicy.
Usiedliśmy przy długim stole, a gospodarz ochoczo postawił na nim karafki wina. Chwilę później przed nami pojawiły się dziesiątki małych talerzyków. To słynne meze – zakąski, z których tu, na kreteńskiej prowincji, składa się większość posiłków.
Talerzyków było kilkadziesiąt. Co chwilę dochodziły nowe. Na nich po kolei odkrywałam typowe dla wyspy dania – tzatzyki, czyli grecki jogurt z ogórkiem, czosnkiem i oliwą, pasta z fasoli, buraki, suszone pomidory, sałatka grecka (horiatiki), oliwki, ryby w panierce, placuszki z cukinii i frytki. Pojawiły się też miejscowe specjały: dolma, czyli gołąbki w liściach winogron i mój ulubiony dakos – specjalnie wypiekany chleb z pomidorami, serami i przyprawami. Jak tłumaczyła mi siedząca naprzeciwko, mieszkająca od dwudziestu lat w Archanes, Polka:
-Jeszcze niedawno mięso jadało się tu raz na tydzień. Należało do luksusów.
Dziś jest może i tańsze, ale w kuchni nadal dominują warzywa i ślimaki. Chwyciłam swój kieliszek rakiji i wzniosłam kolejny toast. Kolejne kilka dni miały mi wytłumaczyć ten stół. Danie za daniem, składnik po składniku będą szukane na wyspie. I – o ile szczęście dopisze – przywieziemy je do domu.
Zobacz też: Cypr samochodem. Plan zwiedzania w 9 dni pisany jeszcze na Cyprze
Składnik 1: oliwki i oliwa z oliwek z Krety
Po obfitym śniadaniu, które dla mnie składało się głównie z sera polanego miodem (uwielbiam ten zestaw), pojechaliśmy na wieś. Kilka kilometrów od naszego pensjonatu, w wiosce Ruses, znajdują się gaje oliwne, w których dokładnie o tej porze roku miejscowi rolnicy harują, jak mrówki. Powitani zostaliśmy plastikowymi kubkami z frappe – grecką kawą na zimno. To nic innego, jak rozpuszczalna kawa z cukrem, zalana mineralką. Kształt kubków pomaga w jej odpowiednim wstrząśnięciu, dzięki czemu wytwarza się kawowa pianka. W tej wersji dla mnie paskudna, ale mleczną z lodem pijam w domu od wielu lat.
Długo mogłabym o frappe pisać. Na pewno trzeba jej spróbować w kawiarniach. Być może powinniście choć raz spróbować też tej ze sklepu. Tanie to jak barszcz, a dostępne w każdym supermarkecie. Wróćmy jednak do gaju, bo zaczynamy zbiory.
Pod drzewami oliwnymi rozłożono siatki. Na oczy założono specjalne gogle, a w dłonie wręczono coś w rodzaju kosiarki. Tylko to jest zbieraczka oliwek. Przykładając ją do drzew strącam dziesiątki i setki oliwek, które wpadają prosto na siatkę. Po uporaniu się z drzewkiem wstępnie oczyszczamy zbiory z gałązek, a oliwki przesypujemy do worka.
Z jednego drzewa mamy od 50 do 70 kilogramów oliwek. Z 5 kilogramów oliwek mamy 1 kilogram oliwy. Żeby ją otrzymać jedziemy do tłoczni oliwy.
Weźcie do ręki swoją kuchenną oliwę. Jest może z Krety? Świetnie. Co jeszcze o niej wiemy? Jest rok produkcji, albo nazwa producenta? Nie? Prawdopodobnie pochodzi z przemysłowej przetwórni. Tu oliwki zwożone są z całej okolicy. Niezależnie od tego z jakich pochodzą wzgórz, przy jakich drzewach rosną i z jakiego pochodzą gatunku – trafiają do jednej prasownicy. Maszyny ryczą, a oliwa spływa strumieniami.
I papierosy! Wszędzie papierosy. W ustach każdego pracownika, który stoi nad naszymi oliwkami. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, prawda? Oliwa kupiona w supermarkecie w Polsce do tej pory smakowała mi bardziej.
Na szczęście są też inne przetwórnie. Jedziemy trochę dalej i trafiamy na przyjemny domek w środku oliwnego gaju. Właściciele z przyjaciółmi siedzą na werandzie i jedzą lunch. To siedziba Koronekes – ekologicznej, chętnie nagradzanej tłoczni oliwy. Gospodarz z zapałem opowiada nam o swoich zbiorach. Drzewa oliwne nie mogą znajdować się w odosobnionych gajach, otoczone przez ten sam gatunek drzew. W okolicy musi zostać zachowana bioróżnorodność. Oliwki tłoczone są zawsze tego samego dnia, co zostały zebrane. Przy prasie stoją pracownicy, którzy ręcznie oczyszczają zbiory, by na pewno nie przedostał się żaden niepotrzebny śmieć czy zgniły owoc. Gdzie indziej czuć wyraźny zapach cytrusów. Ta partia idzie na na oliwę owocową.
-Jak kupować oliwę? – spytałam. Najlepiej w puszcze, ewentualnie w ciemnej butelce. Extra virgin lub pierwszego tłoczenia. I ważne, by na butelce była data produkcji i nazwa producenta. Wtedy wiemy, że nie mamy do czynienia z nic niewartą masówką.
Składnik 2: chleb do dakos
Dakos! D-A-K-O-S. Na Krecie mogę jeść tylko to. Znakomite chrupkie pieczywo, świetnie doprawione pomidory z serem. Trochę jak bruschetta, a jednak zupełnie co innego. Paximathia, czyli specjalny chlebek wyrabiany jest tu w wiejskich piekarniach to dla dakosu świętość. Zjecie go tylko na nim. Nie szukajcie więc podróbek w supermarketach i nie dajcie się nabrać na mrożoną bylejakość. Idźcie do piekarni i poproście o swój chlebek.
Składnik 3: owcze sery z Krety
Jedziemy w góry. Tam, w parku narodowym Psiloritis jesteśmy umówieni z mieszkającym w odosobnieniu pasterzem, księdzem i ojcem pięciu uroczych córek. Spędzamy dzień na farmie, doglądając kóz i owiec i kosztując przygotowywanych przez owczarza serów. Specjalizuje się w trzech rodzajach: kefalotyri z owczego mleka, mizithra i anthotyros z mleka tak kóz, jak i owiec.
Od tego ostatniego nie mogą mnie oderwać. Wyrobiony tego samego dnia, lekki jak ricotta, był wybitny.
A na Sycylii jadłam świeżą ricottę! Poczytasz o tym tutaj. Klik!
Składnik 4: pomarańcze
Piękny jest listopad na Krecie. Jednego dnia w gaju oliwnym, drugiego jedziemy w krainę pomarańczy. To Fodele – miasteczko, w którym podobno urodził się El Greco. Drzewa uginają się od pomarańczy. Uśmiechnięta właścicielka obdarowuje nas dorodnymi sztukami. W pobliskiej restauracji próbujemy wyrabianych na miejscu pomarańczowych cukierków i znakomitych nalewek pomarańczowych.
Składnik 5: zioła
Poznany w Archanes Dimitrios jest szefem kuchni w swojej własnej restauracji Kritamon. Codziennie przed otwarciem lokalu idzie w góry. Wraz ze swoim psem zbierają najlepsze zioła i trawy, które kucharz później wykorzystuje w kuchni. Restauracja znana jest na całej wyspie, wszystko wskazuje na to, że niedługo zostanie odznaczona Michelina. Dimitrios idzie na spacer. Mięta, bazylia, oregano, szałwia, tymianek – nazwy można by mnożyć – wszystkie znajduje na swojej wyspie.
-To najstarsza i najzdrowsza z europejskich kuchni – przekonuje. – Od czasów Minosa w zasadzie się nie zmieniła. Nie zamieniłbym ją na żadną inną.
Składnik 6: rakija (tsikoudia) z Krety
Każdy kreteński wieczór musi skończyć się imprezą taneczną. Być może w destylarni rakji. Nie mylcie jej ze znaną nam z Turcji anyżową koleżanką. Grecka rakija (po angielsku zresztą raki) to produkowana z winogron brandy. Pochodzi właśnie z Krety i jej sława szybko rozniosła się na Bałkany. Na Krecie destylarnie rakiji działają, jak domy imprezowe. Można tu przyjść, w barze kupić piwo, a przed wejściem grillować mięcho. Można się zaprzyjaźnić z właścicielem i jego kumplami. I oczywiście można bardzo dużo wypić.
To był mój pierwszy raz na Krecie. Przepiękna z niej wyspa i żałuję, że przez te kilka dni zobaczyłam tak niewiele. Muszę tam wrócić jak najszybciej, by doświadczyć więcej. Poznać smak miasta i zapach górskich ziół w czasie pieszych wycieczek.
A co do jedzenia, to przyznam, że nigdy nie byłam fanką greckiej kuchni. A jednak kuchnia Krety mnie uwiodła swoją prostotą i świeżością. A może przede wszystkim atmosferą i ciepłym uśmiechem gospodarzy. Wszak przy nim smakuje najlepiej.
Podobał się tekst? Kolejne będą jeszcze lepsze! Dołącz do czytelników bloga na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂