Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Choroby autoimunologiczne. Czy to koniec podróży?

 

 W zeszłym roku stało się coś, co odmieniło nasz styl podróżowania, być może już na zawsze. W zeszłym roku Piotr, który od pięciu lat jest chory na wrzodziejące zapalenie jelita grubego (colitis ulcerosa), usłyszał od swojego lekarza wyrok: zmiana diety. Drastyczna! To miało zmienić nasze podróże. Zapomnijcie włoskie restauracje, zapomnijcie stoiska ze street foodem w Tajlandii. Indie – zapomnijcie w ogóle cokolwiek. Od dzisiaj, w podróży czy nie w podróży, priorytetem jest super zdrowa dieta. Codzienne gotowanie i wybieranie najlepszej jakości warzyw. Czy tak się da?

Modne chore jelita – czy z naszym jedzeniem jest aż tak źle?

Zdecydowałam się na napisanie tego tekstu, gdyż coraz więcej moich znajomych słyszy ostatnio wyrok: jesteś chory. Masz spaprane jelita i masz natychmiast zmienić styl życia, bo lepiej nie będzie. Masz odstawić alkohol, gluten i laktozę. I trzymać się zaleceń powolnych posiłków pięć razy dziennie.

Od ponad roku interesujemy się tematem zdrowych jelit. Nasza domowa biblioteczka wzbogaciła się o kilkanaście pozycji: „Nie daj się grzybom candida”, „Mordercza gumowa kaczka”, „Zdrowie człowieka w niezdrowym świecie” itp. Sama namawiam Piotra na podjęcie studiów dietetycznych, bo wydaje mi się, że niedługo będzie najlepszym znawcą tematu w Małopolsce.

Ale czy to nie tylko moda? Czy nie przesadzam czasem? Czy na pewno Piotr zemdleje i nie będzie w stanie wyjść z toalety, jeśli zje normalny obiad w restauracji?

Niestety to na ten trzeci punkt odpowiedź jest pozytywna. Nie, nie przesadzam. Stan Piotra jest ciężki i jakkolwiek byśmy tego nie lubili – musimy się uczyć z nim żyć. A co ważniejsze – podróżować. Bo bez tego nie ma naszego życia.

Co to jest colitis ulcerosa?

Piotr choruje na colitis ulcerosa, czyli wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Jak sama nazwa wskazuje, na jelitach pojawiają się wrzody, które wywołują bóle brzucha, krwawienie i potrzebę wypróżniania kilka-kilkanaście razy dziennie. W dalszym stopniu prowadzi to do odwodnienia i paskudnego wyczerpania organizmu. W najgorszych przypadkach dochodzi do wycięcia jelita i stomii.

Piotr dowiedział się o swojej chorobie 6 lat temu. O ironio, mniej więcej w tym samym czasie, jak zaczęliśmy się spotykać. Lekarz przypisał mu leki, Piotr je zażył i… miał spokój. Nie przejmował się dalszym życiem, poszedł na imprezę się napić, po imprezie zjadł kebaba. Wszystko w normie na kolejny rok.

Niestety po tym roku choroba wróciła – mocniejsza. Piotr postąpił więc podobnie. Zażył dużą dawkę leków, wszystko się uspokoiło, wrócił do życia zdrowego człowieka. Tak zrobił jeszcze dwa czy trzy razy, aż w końcu przyszedł rok 2014. I już tak dłużej się nie dało.

P. był coraz bardziej osłabiony. W gorszych momentach rezygnował z alkoholu, wzbraniał się od ostrego jedzenia (niekoniecznie słusznie). Oprócz bólu brzucha dokuczała mu zgaga, brał więc na nią leki. Zabrał się za leczenie, poszedł do szpitala – usłyszał potwierdzenie: ma wrzodziejące zapalenie jelita grubego i przepuklinę rozworu przełykowego.
Od tej pory leki przyjmował już stale.

Rok 2015 przelatywał lepiej lub gorzej. Po zwiększeniu dawki leków oczywiście sprawa uległa polepszeniu – pójście na dwa piwa nie stanowiło problemu. W teorii ograniczał też smażoną kuchnię (sama zrobiłam mu pieczonego karpia na wigilię zamiast smażonego), ale nie przestrzegał tego do końca.

Wykluczenie z diety glutenu

Mniej więcej w listopadzie, prawdopodobnie ze względu na stresującą sytuację, choroba rzuciła się na niego ze zdwojoną siłą.
Zwiększał dawkę leków, z alkoholu zrezygnował już całkiem. W maju 2016 roku postanowił wykluczyć z diety gluten. Chleb, którego zjadał prawie bochenek dziennie (przez to, że colitisy mają zaburzone wchłanianie, muszą jeść znacznie więcej niż „normalny” człowiek, a i tak są chudzi jak szkapy), makarony, pizze, pierogi i wypieki – wszystko to poszło w odstawkę. Wtedy pojechaliśmy na tydzień do Włoch i w odwiedzanych przez nas agroturystykach i restauracjach podaliśmy ważny punkt: dieta bezglutenowa.

Dieta bezglutenowa we Włoszech

To nie było trudne. Jak się okazuje, Włosi mają obowiązek prawny serwować dania bezglutenowe w publicznych placówkach (szkoły, hotele, restauracje itp.). Każdy poszedł więc do sklepu i nakupował bezglutenowych makaronów, chlebów i pizz. Wystarczyło ich o tym poinformować.

O diecie bezglutenowej we Włoszech chcę napisać osobny artykuł, więc nie będę się tutaj rozwodzić. Dajcie tylko znać w komentarzu, jak bardzo go potrzebujecie – jeśli bardzo, to przyspieszę proces publikacji. 😉

Sierpień 2016 – zaczynamy leczenie alternatywne 

Piotr robił wszystko, co mu przychodziło do głowy. Sytuacja się jednak nie poprawiała, a lekarze wciąż radzili po prostu zwiększenie dawki leków. Przełom przyszedł na weselu przyjaciela. Przedstawił Piotra swojemu szwagrowi, którego ojciec jest znanym w Małopolsce lekarzem.

-Nie można faszerować się ciągle lekami – na jedno pomagają, na drugie szkodzą – powiedział Syn. – czy wiesz, że zażywając je, nie powinieneś starać się o dzieci? Musisz zmienić styl życia.

Kilka dni później Piotr po raz pierwszy pojechał do dr Tadeusza Liczki. Dowiedział się, że leki, które przyjmuje na zgagę negatywnie wpływają na jelito. Doktor zapisał mu serię leków ziołowych, większość z ekologicznych plantacji Labofarm.

Drugim elementem była zmiana diety. Zlecamy badania na alergię pokarmową opóźnioną w Instytucie Mikroekologii w Poznaniu, a póki nie mamy odpowiedzi – przechodzimy na bardzo ścisłą dietę, która nie będzie podrażniać jelita. Mają to być gotowane warzywa i mięsa z ekologicznych hodowli (najlepiej baranina). Absolutnie żadnej chemii. Wszystko albo gotowane albo na parze – innej możliwości nie ma.

Badania na nietolerancję tylko potwierdziły przypuszczenia – Piotr nie toleruje prawie 40 ze 100 wymienionych w badaniach produktów, w tym nabiału, glutenu, kaszy gryczanej, jajek i warzyw strączkowych. Wszystko to odchodzi w niepamięć, a my lecimy dalej na prostej diecie opartej na gotowaniu w wodzie i parowaniu. Jaglanka jest naszą największą przyjaciółką.

Wrzesień 2016 – zdrowa dieta w górach Słowenii

We wrześniu mieliśmy pierwszy test – wycieczkę do Słowenii. Byliśmy tam zaproszeni przez organizację turystyczną, więc od razu daliśmy znać, że Piotr je tylko gotowane warzywa, ryż i dobrej jakości mięso.

W to ostatnie nie wierzyliśmy, więc Piotr musiał się ograniczyć do diety wegańskiej. A przecież szliśmy na trzydniowy szlak na Triglav.

Było źle! Trasa wyczerpująca, a w poszczególnych schroniskach nikomu nie przyjdzie do głowy ugotować warzyw. Nie ma nawet gotowanych ziemniaków, bo kuchnia ogranicza się np. do gulaszu i placków ziemniaczanych. Nosiliśmy w plecaku woreczki ryżu i prosiliśmy o ugotowanie go.

Kolejne hotele i restauracje się dziwiły – przecież przygotowaliśmy pieczoną rybę! Co jest nie tak?!
No właśnie jest. Miała być gotowana. Wtedy albo odsyłali nas z kwitkiem, albo czekaliśmy kolejną godzinę na ugotowanie ryby od nowa.

Październik 2016 – własna kuchnia w Paryżu

W Paryżu było inaczej. Nocowaliśmy u mojego przyjaciela, mieliśmy więc kuchnię do swojej dyspozycji. Codziennie rano Piotr wstawał wcześniej i gotował sobie ziemniaki, ryż (coraz mniej) i warzywa. Dało się? Niby tak, ale nie bez problemów.

Nawet największa porcja nie starczała na cały dzień. Wiecie, jak to jest ze zwiedzaniem – wychodzi się z domu o 9 rano i wraca o północy. My tymczasem musieliśmy wracać w połowie dnia, by gotować (a Paryż niemały – powrót do mieszkania i z powrotem do miasta to półtora godziny). Z perspektywy czasu wydaje mi się, że największym problemem była psychika – ani ja, ani on nie mogliśmy się pogodzić z tymi nowymi przeszkodami.

Listopad 2016 – kuchenka turystyczna w Londynie i odkrycie baraniny w muzułmańskich dzielnicach

W listopadzie jechaliśmy do Londynu. Tym razem mieliśmy spać w hostelach i pensjonacie – nie mieliśmy więc miejsca do gotowania, a nie ufaliśmy restauracjom, że zrobi nam to, o co prosimy. Zainwestowaliśmy więc w kuchenkę turystyczną i garnek. Zastanowiłam się, co na lotnisku powiedzą strażnicy na widok tak nietypowego bagażu podręcznego, ale nie powiedzieli nic.

Myślałam, że go zabiję! Kuchenka nadawała się od razu na śmietnik. Miała tylko jeden palnik, więc Piotr musiał gotować w niej po kolei – najpierw ziemniaki, potem warzywa, potem kaszę lub ryż. Miała tak słabą moc, że trwało to godzinami. Budziłam się o pierwszej w nocy, a Piotr wciąż gotował. A przecież o 7 rano mieliśmy już wstawać by ruszyć na targi turystyczne, na które przyjechaliśmy do Londynu. Ja byłam wściekła, Piotr był wściekły i jednocześnie czuł się winny. Zawinił po pierwsze sprzęt, ale po drugie my (ja!). Krzyczałam, że chcę spać, że przesadza, że nie po to jechałam do Londynu, by 6 godzin dziennie siedzieć w hotelu i gotować. Że przecież są ekologiczne knajpy i na pewno w nich da się coś zjeść.

Wiecie gdzie się dało? W restauracji libańskiej. Tam baranina duszona w tadżinie z warzywami i dodatkowo ryż z przyprawami okazały się świetną opcją. P. po raz pierwszy od trzech miesięcy zjadł w restauracji prawdziwy obiad.

Styczeń i luty 2017 – przyzwyczajenie

Powoli uczyliśmy się żyć z naszymi nowymi wymogami w podróży. Jeszcze na początku stycznia wzięliśmy ze sobą do Bardejowa elektryczny parowar i to w nim parowaliśmy Piotrowi ryż i warzywa. Plusem było to, że w tym, wcale nie małym, robocie można było przygotować 3 rzeczy naraz. Minusem – że robiliśmy to w spartańskich warunkach.

Co innego w Sztokholmie i Kijowie. W tym pierwszym spędzaliśmy wieczory w hostelu, w którym znajdowała się duża kuchnia do użytku gości. W Kijowie z kolei wynajęliśmy całe mieszkanie, gdzie kuchnia nie odbiegała od tej, którą mieliśmy w Rabce. Co więcej – mieszkaliśmy obok niesamowitego supermarketu z dużą ilością ekologicznych warzyw i mięsem z królika.

Domyślamy się, że tak właśnie trzeba będzie robić. Niestety restauracje nie są przygotowane na przyjmowanie osób z chorymi jelitami. Nawet jeśli znajdujemy najbardziej bio-miejsca, to i tak- mimo że potrawy są: wegańskie, pozbawione orzechów itp., to i tak coś zawsze będzie nie tak – najczęściej chodzi o przygotowanie. No bo bądźmy szczerzy – gotowanie w wodzie nie jest najsmaczniejszym sposobem przygotowywania potraw. Częściej znajdziemy je pieczone, smażone czy z grila.

Naszym nowym pomysłem jest wożenie ze sobą szybkowaru – dzięki temu Piotr może ugotować sobie obiad w 15, a nie 45 minut. Niestety minusem będzie jeden garnek, zamiast trzech pojemników – jak w parowarze.

Masz chore jelita? Oto co powinieneś zrobić

-Zmień dietę! Natychmiast. Niemal na pewno nie tolerujesz glutenu i nabiału, które przynajmniej ogranicz. Oczywiście wyklucz smażone potrawy, alkohol i słodycze. Te ostatnie zastąp owocami i miodem
-zrób badanie na opóźnioną alergię pokarmową – wtedy dobrze będziesz wiedzieć, czego powinieneś unikać
-dużo pij – nie przypisowe 1,5 litra, ale 3-4 litry
-zaprzyjaźnij się z ziołami. Odstaw czarną herbatę – pamiętasz jeszcze smak rumianku i mięty? Przecież są super smaczne, prawda! A przy okazji robią szalenie dużo dobrego. Polecamy zioła z firmy Labofarm, która prowadzi swoje uprawy na bardzo wysokim poziomie Piotr regularnie pije mieszanki zioła poprawiające trawienie i zioła przeciwbiegunkowe.
Oprócz ziół w formie herbatek w formie tabletek zażywa quecor (najważniejsze) i tabletki przeciw niestrawności.
Posiłki – sałatki czy ziemniaki – posypuje mieszanką ziół prebiotycznych 

-przyjmuj probiotyki. Nie dlatego, że dopiero co brałeś antybiotyk. Bierz je profilaktycznie! I niech to będą probiotyki pasujące do twoich potrzeb. Ja w podróży od jakiegoś czasu przyjmuję probiotyki ginekologiczne, zwłaszcza jeśli korzystam z sauny i basenu. Piotr zażywa probiotyki wieloszczepowe pomocne w colitis ulcerosa. Dużo więcej dowiecie się na fanpage’u Oskar Kaczmarek Microbiome & Health.

Zdrowa dieta w podróży. Zwłaszcza dla osób z chorobami autoimmunologicznymi

-wybieraj miejsca noclegowe, w których sam możesz przygotowywać jedzenie: mieszkania na wynajem (polecam zwłaszcza AirBnB. Przez ten link dostaniesz 25 euro zniżki na pierwszy nocleg) i hostele, które mają wspólną kuchnię dla gości.
-jeśli musisz spać w hotelu, weź ze sobą coś do gotowania. Jeśli jest to maszynka elektryczna, niech posiada dużą moc. Inne rozwiązania to parowar lub szybkowar. Dobrze, jeśli przed przyjazdem spytasz czy pozwolą ci ją używać w pokoju
-podobnie jak w swojej rodzinnej miejscowości: szukaj sklepów z ekologiczną żywnością
-pij jeszcze więcej wody i ziół niż w domu. Zażywaj korę dębu, która ma świetne działanie odkażające, a także bierz probiotyki
-jeśli śpisz w dobrym hotelu, poinformuj go wcześniej mailowo o swoich preferencjach żywnościowych. Miejsca na wysokim poziomie powinny je uwzględnić.
-miej przy sobie woreczki z ryżem i kaszą. Zwykle kupujemy je w dużych workach, ale na wyjazdy zawsze bierzemy małe woreczki. To świetne jednorazówki, które można podać w schronisku górskim czy restauracji i poprosić o ugotowanie.
-a jeśli zabraknie ci energii… weź łyżeczkę miodu. Oczywiście z pewnego źródła. Zastąpi słynną podróżniczą czekoladę.

No i przede wszystkim: nie rezygnuj ze swojej podróżniczej pasji. Największą przeszkodą jest często bariera psychiczna. Potem już z górki 😉

Pierwszy raz dzielę się tu z wami historią ze świata chorób. Ciekawi was ten temat? Jeśli tak będziemy pisać więcej: o diecie bezglutenowej we Włoszech, o tym jak szukać zdrowej żywności, jakie zioła i oleje kupować w poszczególnych krajach, by wyciągnąć z nich to co najzdrowsze. Dajcie znać czy chcecie o tym czytać! A jeśli jesteś tu po raz pierwszy, dołącz do czytelników bloga na Facebooku. Dzięki temu będziesz informowany o nowych tekstach w tym i innym temacie.

Exit mobile version