Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Ciąża: Dlaczego przestałam podróżować… a potem znowu zaczęłam?

Internet roi się od pytań o podróżowanie w ciąży. Sama, chwilę po tym, jak ogłosiłam na fanpage’u, że we Włoszech jestem z dodatkowym pasażerem w brzuszku, dostałam maila od czytelniczki, która zadała mi serię pytań czy nie bałam się lecieć z maleństwem i czy mam jakieś rady. Świetnie dziewczynę rozumiem. Ja sama na początku ciąży przewertowałam internet i blogi podróżnicze w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: czy w ciąży można latać samolotem? Jak latać, to w którym miesiącu? Jak zniosę podróżowanie w ciąży samolotem? I jaki i czy ma to wpływ na nienarodzonego.

Prócz internetów, pytałam też o to lekarzy. I w końcu, słysząc liczne odpowiedzi i przekonania, w końcu znalazłam złoty środek:
Otóż moje drogie. Wszystko zależy od tego, jak się czujecie. I co pokazuje USG.

Pierwsza wizyta. Czyli „za 4 dni mam lot”

Większość znanych mi kobiet dowiaduje się o ciąży we własnej łazience. Siusia na test ciążowy i voila – pokazują się dwie kreski.
Ale oczywiście to nie byłam ja. Bo ja owszem, po tym, jak od 40 dni nie miałam miesiączki, test nabyłam, ale zobaczyłam na nim upartą pojedynczą kreskę.

Ja po prostu pewnego dnia rano obudziłam się z paskudnym bólem podbrzusza. Ten bardzo skutecznie tak mnie osłabił, że cały dzień spędziłam w łóżku, a myśl o jakimkolwiek jedzeniu wywoływała u mnie nudności. Trzeciego dnia, gdy sytuacja się nie polepszała, zadecydowałam: lekarz! A skoro podbrzusze, to może niekoniecznie, ale być może ginekolog.

W gabinecie wszystko było jasne. USG pokazało malutkie fasolkowate ciałko, które ledwo ledwo coś pulsowało. Lekarz stwierdził szósty tydzień ciąży, ale z niepokojem podszedł do faktu, że ostatnia miesiączka wskazuje na tydzień ósmy. Kazał mi przyjść za tydzień, a ja na to:

-Panie doktorze, tak właściwie to ja na poniedziałek mam lot. Wybieram się na Kretę. No i co teraz?

Lekarz się zamyślił. Nie powiedział nic o samym locie, raczej uspokoił siebie samego na głos, że o tej porze roku (mieliśmy kwiecień) nie będzie tam tak gorąco. Spytał delikatnie czy wylot jest spełnieniem marzenia, na które zbierałam od pięciu lat. A kiedy usłyszał, że to dla mnie raczej codzienność (no dobra, comiesięczność), zasugerował, żeby jednak wyjazd odłożyć.

-Gdybyśmy mieli tydzień później i wszystko by było w porządku, powiedziałbym Pani, by lecieć. Ale tak, sugerowałbym poczekać na pojawienie się wyraźnego rytmu serca.

Po powrocie do domu zrobiłam dodatkowe poszukiwania w internecie. Na Kretę nie polecieliśmy.

Kolejne półtora miesiąca, kolejne odwoływane wyjazdy

W następnych tygodniach nie miałam wątpliwości, co do tego czy podróżować czy nie. Nie, raczej nikogo nie pytałam o zdanie i raczej nie wynikało to z nieprawidłowości wynikających z badań ciąży.

Ja się po prostu przeraźliwie źle czułam. Jeśli spojrzycie na bloga, możecie zauważyć, że przez ostatnie dwa miesiące napisałam jakieś 4 teksty. Nie wynika to z braku internetu, a po prostu ze złego samopoczucia, które położyło mnie na ponad miesiąc do łóżka. Większość moich spacerów ograniczało się do trasy łóżko-łazienka. Wśród poduszek zwijałam się z bólu, a toalecie oddawałam pokłony. Kuchnię omijałam raczej dalekim łukiem – śmierdziała! Wszystko w niej śmierdziało. Ulubionym posiłkiem okazały się arbuzy, ananasy, imbir i rosół. Oprócz tego niewiele we mnie wchodziło.

Oczywiście każda inteligentna książka świata mówi, że ciężarna powinna się ruszać. No to się zmuszałam. Raz dziennie szłam do tego sklepu czy na chwilę do parku, po to by pół godziny później wyczerpana wrócić do łóżka i zapaść w kamienny sen.

Ja w tych tygodniach nie potrzebowałam profesjonalnych medycznych porad czy podróżować czy nie. Ja po prostu wiedziałam, że nie. Tak jak odwołujemy wycieczkę, bo jesteśmy ciężko chorzy, tak ja odwoływałam, bo czułam się jak na miesięcznym ciężkim kacu. W pierwszym trymestrze ciąży nie podróżowałam samolotem.

Ale ale… a wcześniej?

No właśnie?! A co wcześniej? Wszak dowiedziałam się, że jestem w ciąży w szóstym tygodniu, a dobrze wiecie, że ja wyjeżdżam dużo częściej. Tak, zgadza się! Zanim wybiegłam ze szczęścia z gabinetu lekarza, odbyłam dwie kilkudniowe wycieczki. Jedną do Budapesztu, drugą do Solden w Austrii.

O Budapeszcie nie ma co wspominać. Był to tradycyjny, wygodny citybreak, który nie wymagał ode mnie dużych nakładów sił. Jedyne, co mogło zaniepokoić, to hektolitry lejącego się alkoholu. Wszak Budapeszt to stolica imprez. Ale jak na ironię przez całą wycieczkę wypiłam tylko jedno mojito. A może nawet nie na ironię. Może moje ciało po prostu wiedziało i celowo mi mówiło „Nie pij. Nie miej ochoty na picie.”.

Bardziej zaniepokoić by mogło to Solden. Tam bowiem jeździłam na nartach. A nawet jeśli czytacie najbardziej pozytywne artykuły o romansie ciąży i sportów, tak raczej wszyscy się zgadzają, że jazda na nartach powinna iść na urlop.

I nie myślcie, że o tym nie pomyślałam! Z Piotrem staraliśmy się o dziecko, miesiączka się spóźniała, a ja jechałam do Solden. To właśnie przed tym wyjazdem rozsądnie zrobiłam test ciążowy. Od razu powiedziałam sobie, że jeśli będę w ciąży, to posiedzę przy hotelowym basenie, zamiast szusować na stoku.

Ale test był negatywny. Założyłam więc narty. Piłam też alkohol i codziennie chodziłam na ponad godzinę do saun. Robiłam więc wszystko to, co w teorii szkodzi ciąży. Na szczęście do tej pory nic się nie stało.

II trymestr, czyli czas wrócić do pracy… i podróży

Wszystkim mówię, że gdybym miała normalną pracę na etacie, to nie ma opcji, bym w pierwszym trymestrze pracowała. Jestem przekonana, że wzięłabym urlop. W końcu skoro po półgodzinie przed komputerem byłam wykończona, to jak bym miała wytrzymać osiem godzin?

Jednak ten czas minął, nadszedł wyczekiwany czwarty miesiąc, a ja mam za sobą już trzy wyjazdy: do Brandenburgii, nad Gardę i nad Como, skąd właśnie do was piszę.

Dwa pierwsze wyjazdy były związane z pracą. Do Brandenburgii byłam zaproszona przez tamtejszą organizację turystyczną, nad Gardę przez agencję promującą region. Wyjazd nad Jezioro Como był czysto wypoczynkowy.

I co prawda nie chodzę na wyjazdach po górach, śpię po dziesięć godzin, pięciominutowe podejście pod górkę mnie wykańcza, a dzisiaj stojąc w kolejce na lotnisku zrobiło mi się ciemno przed oczyma i prawie zasłabłam, to jednak ogólnie czuję się na tych wyjazdach dobrze. Ba! Lepiej niż w domu! Nabywam energii, mam ochotę więcej pracować i przepełnia mnie ciekawość. Ale to w sumie nic dziwnego. Wszak nawet bez ciąży w drodze zawsze mi lepiej niż we własnym mieszkaniu.

Sprawdź moją książkę o podróżowaniu w ciąży!

Chcesz wiedzieć więcej? Napisałam książkę o podróżowaniu w ciąży. Znajdziesz w niej odpowiedzi na wszystkie Twoje pytania medyczne, organizacyjne i sprawnościowe. Zresztą zobacz sama!

“Z brzuchem na pokład. Czy i jak podróżować w ciąży?” to jedyna w Polsce książka w całości poświęcona turystyce w ciąży. Przejdź na stronę zakupową, by dowiedzieć się więcej, co możesz znaleźć w publikacji.

Czy podróżowanie w I trymestrze ciąży samolotem jest bezpieczne?

Dzisiaj wiem to na pewno: wszystko zależy od ciąży. Każda z nas wie, że ile ciąż, tyle objawów i tyle rodzajów jej przechodzenia. Ja w pierwszym trymestrze się czułam fatalnie, więc nigdzie nie wyjeżdżałam. Ale jeśli ty się czujesz świetnie i jeśli USG nie wykazuje żadnych nieprawidłowości, a lekarz nie widzi przeciwwskazań, to jasne! Czemu nie?

P.S. Może na zakończenie powiem wam dwie przydatne uwagi. Na początku ciąży poszłam do swojego fitoterapeuty (wiecie, gościa od zdrowego życia, odżywiania, ziół i witamin) i spytałam, jak to jest z tym lotem samolotem i w jakim stopniu to może zaszkodzić ciąży. Odpowiedział, że sam lot, zmiana ciśnienia itp., nie może. Są bezpieczne. To co może zaszkodzić, to zamknięta cyrkulacja powietrza w samolocie, a co za tym idzie, kiszenie się w jednym miejscu wszystkich wirusów i bakterii. Niektórzy z was regularnie chorują po locie samolotem. To właśnie wynika z tego. 

I druga uwaga: na wyjazdach w czasie ciąży miewam skurcze nogi. Tylko na wyjazdach! Zgaduję, że to dlatego, że więcej się ruszam niż w domu. Dlatego już się nauczyłam, że w podróży zażywam podwójną dawkę magnezu. Kawy oczywiście nie piję.

Podobał Ci się ten tekst? Będą kolejne, równie fajne! Dołącz do fanów bloga na Facebooku i obserwuj moje podróże na żywo. 🙂 

Exit mobile version