Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Jak mi się tworzyło e-book „Z brzuchem na pokład”?

Jak wydać e-book. Pierwsze kroki w selfpublishingu

Najpierw napisałam „jak mi się pisało e-book”. Ale od razu to skasowałam. Bo tu nie o samo pisanie chodzi. Pisać to ja już trochę umiem – piszę regularnie blog, napisałam kilka innych książek, mam za sobą kilkanaście prac naukowych i artykułów do magazynów i gazet.

Ale to zupełnie coś innego. Pierwszy raz zajęłam się też stroną wydawniczą. Szukałam grafika do e-booka, osób do korekty merytorycznej i językowej. W końcu uruchomiłam platformę sprzedażową i zajęłam się promocją e-booka. Uwierzcie, to zupełnie inne doświadczenie niż napisać i wysłać do wydawnictwa.

Dlaczego postanowiłam wydać e-book „Z brzuchem na pokład. Czy i jak podróżować w ciąży?”

Podobno wszystko zaczyna się od pomysłu. U mnie zaczęło się od kryzysu.
Być może widzieliście w kanałach Social Media, że aktualizuję przewodnik po zachodniej Sycylii, który 6 lat temu wydałam w Wydawnictwie Globtrotera. Tym razem zamierzałam zaktualizować go o informacje o Palermo, oraz oczywiście sprawdzić godziny otwarcia, ceny i adresy, które przez te 6 lat mogły się zmienić. Chciałam go też wydać sama i to był najważniejszy projekt tego roku.

Ale przyszła epidemia. I to jak na złość, w Europie zaczęła się od Włoch.
W lutym patrzyłam, co się działo, w marcu zamknęli granice Polski, a dziecko przestało chodzić do żłobka, w kwietniu, maju i czerwcu nic nie wskazuje na to, by Polacy w te wakacje tłumnie ruszyli na Sycylię, a doniesienia medialne straszą nas kolejnymi falami epidemii (choć premier właśnie ogłosił otwarcie granic).

Trzeba było przenieść premierę przewodnika na później i obmyślić plan B.
Tymczasem zaszłam w ciążę. Na początku kwietnia dowiedziałam się, że po raz drugi zostaniemy rodzicami. Choć się bardzo cieszymy, to z punktu widzenia prowadzenia biznesu, zapowiada to kolejny chudy rok. Być może lada moment będę musiała przede wszystkim odpoczywać. Pewnie jesienią nie będę mogła już podróżować, a jak dzidzia się urodzi, to pozostanie bardzo niewiele czasu na jakąkolwiek pracę. W takim razie muszę działać teraz i to szybko.

Ja wiem, że to wygląda różnie u różnych ludzi, ale mnie kryzysy i trudności motywują do działania.

Już od jakiegoś czasu zamierzałam napisać i wydać e-book o podróżowaniu z niemowlakiem. Kora ma już prawie 3 lata i odwiedziła 9 krajów na dwóch kontynentach. Mam przy sobie cały plik notatek, który może się przydać innym podróżującym rodzicom. Postanowiłam spisać swoją wiedzę i doświadczenia, a zaczęłam o rozdziale o… ciąży.

Myślałam, że napiszę 5 stron. Z pięciu zrobiło się dziesięć, potem dwadzieścia, czterdzieści, a w końcu prawie osiemdziesiąt. Publikacja na tyle obszerna, że powinien z tego powstać osobny e-book, a zamknięcie tego w jednym rozdziale byłoby dla szkody dla tematu. Odłożyłam więc plik z notatkami o podróżowaniu z niemowlakiem i założyłam nowy – o podróżowaniu w ciąży. A skoro ten pierwszy ma się nazywać „Z nosidłem na pokład”, to drugi nazwałam analogicznie „Z brzuchem na pokład. Czy i jak podróżować w ciąży?”.

Tak więc e-book jest składową kotłującego się w głowie pomysłu, kryzysu na rynku turystycznym i ciąży, która zainspirowała do zajęcia się jej tematem.

Jak długo tworzyłam e-book „Z brzuchem na pokład” i czy mam jakieś rady?

Zacznijmy od tego, że od połowy marca żłobki są zamknięte, a ja zrezygnowałam z pracy, by przez większość dnia zajmować się córką. Do tego przyszły dolegliwości ciążowe – o ile w pierwszym trymestrze czułam się stosunkowo dobrze, to na pewno potrzebowałam więcej snu niż przed ciążą. Zdarzało mi się o siedemnastej kłaść na godzinę i wstawać dopiero rano. Jak możecie się domyślić czas, który pozostał na pisanie był bardzo ograniczony.

Poświęciłam na niego przede wszystkim weekendy. Spinając tyłek udało mi się napisać całość przez miesiąc – skończyłam po weekendzie majowym, który w całości dedykowałam pisaniu.

Czy miałam jakąś taktykę jak pisać e-book? Takie pytania zadała mi Magda Zbieraj w wywiadzie na swoim blogu. Tak, miałam. Typową taktykę tworzenia map myśli. Najpierw pomyślałam o głównych tematach, które kojarzą mi się z podróżowaniem w ciąży. Potem przypomniałam sobie, jakie miałam pytania, jak dowiedziałam się o swojej pierwszej ciąży. Pomyślałam też, jaki jest typowy sposób szykowania się na wakacje. Co jest dla nas ważne? Środek transportu, miejsce noclegowe, ubezpieczenia i sposób spędzania wolnego czasu. W taki sposób powstał spis treści, który kolejno rozbudowywałam, tak że to co na początku było równoważnikiem zdania, wkrótce stawało się całym rozdziałem.

Oczywiście cały czas poszerzałam swoją wiedzę i pisałam. Nikt, kto poważnie zajmuje się pisaniem, nie stworzy książki – ba, nie stworzy artykułu – bez bibliografii. Przejrzałam chyba cały polski internet i pół angojęzycznego. Zajrzałam do książek o ciąży na półkach (od razu mówię, że niewiele w nich było) i – co okazało się bardzo ważne – przegadałam temat z koleżankami, które podróżowały w ciąży. Każda z nich miała inne doświadczenia i dla każdej były ważne inne tematy, czasem takie na które sama wcześniej nie wpadłam.
Całość przeplotłam relacjami z konkretnych wyjazdów i wzbogaciłam o zdjęcia. Zależało mi, by książka była praktyczna, ale też atrakcyjna. Nie można było zbyt długo przynudzać o przeciwwskazaniach.

Co robiłam już w trakcie pisania książki?

Przede wszystkim już na samym początku chciałam załatwić trzy osoby: korektorkę, osobę do konsultacji merytorycznej i graficzkę. Zależało mi, by miały wolny termin w połowie maja i bym nie musiała czekać z rozłożonymi rękoma na to, aż będą mieć dla mnie czas. Z korektorką nie było problemu – moja mama zajmuje się korektą, więc po prostu umówiłam się z nią na dany weekend.
Do konsultacji merytorycznej szukałam ginekologa lub położnej. Już wcześniej poznałam Aleksandrę Fiszer, którą cenię ze względu na nowoczesne podejście do ciąży i otwarty umysł. Jej wypowiedzi czytałam jeszcze w pierwszej ciąży na blogu Oczekując.pl, a potem miałam szczęście spotkać ją w szpitalu. Spytałam czy chciałaby zrobić konsultację merytoryczną, a ona się chętnie zgodziła. Przysyłam jej fragmenty książki jeszcze w trakcie jej pisania.

Najtrudniej było o termin u graficzki, która była zabookowana na miesiąc do przodu. Jak w ogóle zacząć szukać grafika do e-booka? Ja używam do tego Facebooka. Jestem na kilku grupach dotyczących marketingu i prowadzenia biznesów online. Tam można śmiało pytać o grafików. Warto poprosić o portfolio i wybrać takiego, którego prace najbardziej odpowiadają Twojemu gustowi. A jeśli temu nie ufasz, to poproś o opinie też znajomych, najlepiej tych, którzy interesują się estetyką. Ja swoją graficzkę – Viktorię Grzybowską – wybrałam już wcześniej do złożenia i zaprojektowania przewodnika po Sycylii. Skoro odwołałam pierwszą współpracę, to tym bardziej czułam się zobowiązania do zaoferowania drugiej – w końcu Viktoria miała już dla mnie zarezerwowany termin, a którego zrezygnowałam.

Tworzenie e-booka: korekta

Tworząc e-book możemy się albo ograniczyć do korekty, albo poszukiwać również redaktora. Czasem tę samą funkcję oferuje jedna osoba, czasem spotkamy ofertę korekty z elementami redakcji. Ta ostatnia oznacza, że korektor poprawia ewidentne błędy językowe, ale też zaznacza zdania, które po prostu gorzej brzmią, choć teoretycznie są poprawne, lub nie odpowiadają stylowi całości.

Muszę powiedzieć, że jednym z największych minusów selfpublishingu może być właśnie brak redaktora.

Redaktor w wydawnictwie to Twój szef i pierwszy recenzent. Czasem skreśla całe akapity i strony. Ty go nienawidzisz za to, kłócisz się, złorzeczysz po nocach, ale jeśli jest to osoba obdarzona Twoim zaufaniem, to ostatecznie prawdopodobnie jej słuchasz.

Jeśli sam wydajesz e-book, to tym szefem jesteś ty. A ty jesteś bardzo nieobiektywny.

Cudownie, jeśli masz przyjaciół, którzy znają się na literaturze czy poruszanym przez Ciebie temacie. Gorzej jeśli osoby z Twojego otoczenia nie mają z tematyką wydawniczą nic wspólnego, a jedyne co Ci powiedzą po lekturze to „no, fajne to było”. Wtedy warto zdobyć osobę z zewnątrz, choć jak się łatwo domyślić, niewiele osób chętnie spędzi kilka godzin na lekturze bez wynagrodzenia.

Moja korekta była kilkustopniowa. Najpierw sama czytałam każdy rozdział. Potem przeczytałam bardzo dokładnie całość – już na tym etapie wyłapywałam masę literówek czy urwanych zdań. Następnie wysłałam plik do korekty, a po dostaniu go z powrotem, przejrzałam i zaakceptowałam zmiany. Po otrzymaniu gotowego pliku od graficzki, ponownie wysłałam go do korekty, a jednocześnie sama go czytałam. Ten ostatni etap jest ważny, bo błędy możesz popełniać nie tylko ty. Czasem leżą też po stronie grafika, który np. źle przeniósł słowo, lub zrobił literówkę w opisie zdjęcia. A jednocześnie grafik też pełni funkcję korektora i może wychwycić coś, co wcześniej było ominięte przez inne osoby. 

Dobra korekta zamówiona u korektora powinna wiązać się co najmniej z dwukrotnym sprawdzeniem. To ważne, bo wiąże się z tym inna cena za wykonaną usługę. 

Tworzenie e-booka: współpraca z grafikiem

Najbardziej angażująca, ale dla mnie też najciekawsza, jest oczywiście współpraca z grafikiem. Początkowo warto, by grafik wysłał Ci próbkę swojej propozycji. Niektórzy proszą, byś przysłał im przykłady stylu, który Ci się podoba i opisał swój własny pomysł, a inni przeciwnie – sami wychodzą z inicjatywą. Muszę powiedzieć, że mi odpowiada ten drugi sposób, choć wiąże się z tym, że można z grafika zrezygnować niemal natychmiast. On – o ile nie spojrzał na Twoje sociale- nie zna zbyt dobrze Twojego gustu i może trafić jak kulą w płot. Nie musi to oznaczać, że sam jest bezguściem, czy że proponuje rozwiązania sprzed dekady (choć takich przypadków jest bardzo dużo), ale że po prostu podobają wam się inne rzeczy.

Ja najpierw zatwierdziłam grafiki ze stocków, a potem dostałam próbkę złożoną z kilku stron, do której też się odniosłam. Oczywiście możesz chcieć, by Twoja publikacja była niepowtarzalna i by grafik sam narysował okładkę, elementy wewnątrz książki czy zrobił zdjęcia. Jednak będzie się to wiązało ze znacznie większym kosztem. Grafik wybiera też fonty, które możesz akceptować lub nie i w końcu siada do najważniejszej części – okładki. Ja na tym etapie spytałam czytelników i znajomych, co o niej myślą i mocno wsłuchiwałam się w komentarze.

Tu ważna rzecz: zawsze znajdzie się ktoś, komu się nie podoba.

No nie ma takiej rzeczy na świecie, która by się podobała wszystkim. Pokażesz komuś obrazy Moneta i uzna to za kompletne gówno. I co więcej – on się może nawet znać na malarstwie. Po prostu jego gust jest zupełnie inny.
Więc nie można się zbyt łatwo dać i wszystko zmieniać dlatego, że jednej osobie się nie podobało. Warto wiedzieć, komu można ufać, kto z Twoich znajomych ma gust, który cenisz. Warto też słuchać uwag, które pojawiają się więcej niż raz. Kobieta na mojej pierwszej okładce została wielokrotnie uznana za: zakonnicę, muzułmankę lub hinduskę. Skoro stwierdziło tak kilka nieznanych sobie osób, to coś w tym musiało być. Jej włosy zostały przemalowane, co zresztą mi pasowało, bo sama jestem blondynką.
Oczywiście warto już na początku ustalić z grafikiem konkretne terminy realizacji projektu i sposób płatności. Czy umawiacie się na zaliczkę czy płatność po otrzymaniu całości. Czy faktura jest vat i czy podana cena na pewno dotyczy całości.

zanim się zdecydowałyśmy, wersji okładki było kilkanaście

Jak promować e-book?

Ten podpunkt powinnam zatytułować raczej „jak ja promuję e-book?”, bo już wiem, że zrobiłam kilka błędów (które mają być lekcją na przyszłość). I od razu mówię: promocja zaczyna się od momentu otwarcia edytora tekstu. Już w tym momencie możesz opowiedzieć o tym na Instastories czy Fanpage’u. Im bliżej premiery, tym promocja staje się bardziej aktywna, po to by po premierze powoli się zmniejszać. Jednak trwać ma już zawsze.

Sama skorzystałam z jednego z narzędzi do planowania działań i wpisałam w nim wszystkie działania, które zamierzam podejmować, wraz z datami – wybrałam Asanę, choć kiedyś korzystałam z innego programu, który wolałam – niestety nie mogłam go odnaleźć. Jako że pierwszy raz promuję e-book, najpierw przeczytałam kilka blogów i publikacji, w których znajdowałam porady.

Podzieliłam działania na te przedpremierowe, w dniu premiery i po premierze. Wiązały się z reklamą na Fanpage’u, na prowadzonych przeze mnie grupach, na prywatnych profilach i w innych kanałach Social Media. Wiem, że świetnie działa promocja na Instagramie, z którym niestety się nie lubię i do którego podchodzę jak do ognia (to jeden z moich błędów).

Chciałam, by publikacja miała patronów medialnych. Odezwałam się do cenionych przeze mnie blogerek (Kamili, Magdy i Magdaleny), wysłałam im egzemplarze recenzenckie, przeprowadziłyśmy wywiad, a także uruchomiłam na stronie sprzedażowej program partnerski, który pozwala im dostać prowizję ze sprzedaży książki. Oczywiście darmowy egzemplarz dostała też każda osoba, która w jakiś sposób była zaangażowana w tworzenie pozycji – tego po prostu wymagała przyzwoitość.

Dla blogerki bardzo ważni są też potencjalni klienci nie tylko ci, którzy kupią książkę w dzień premiery, ale też ci, którzy odnajdą ją za miesiąc czy rok. Tu już idzie praca nad regularnie publikowanymi artykułami w temacie, które będą przypominać stałym czytelnikom (i informować nowych), że powstał e-book. Nie chodzi o to, byś co tydzień pisał tekst „wydałem e-book. Chodź i kup”, ale by kolejne teksty opowiadały jego część. Spotkałam gdzieś radę, by stworzyć tyle artykułów, ile jest rozdziałów w książce i taki mam zamiar. Oczywiście nie będzie w nich tyle wiadomości, co w książce – wtedy bez sensu ją kupować, a nie ma nic bardziej zawodzącego niż kupić kurs czy e-book, by odkryć, że „ja to już wszystko wiedziałam”.

Zamierzałam nagrać filmik promujący – nie zdążyłam – nie pozwoliły mi obowiązki macierzyńskie. Wysłałam za to informacje medialne do portali związanych tematycznie z podróżowaniem z dziećmi i z ciążą. Umieściłam bannery na blogu. Zamierzam też wznawiać kampanię raz na jakiś czas.

jeden z bannerów na blogu

Jak uruchomić sprzedaż e-booka?

Tu miałam trochę łatwiej, ponieważ dwa miesiące temu uruchomiłam blogową księgarnię. Miałam więc już gotową platformę sprzedażową. Jednak i tak stworzyłam stronę sprzedaży, na której zamieściłam opis e-booka, kilka grafik, spis najważniejszych tematów, opinie czytelniczek i historię tworzenia. Było dla mnie bardzo ważne, by strona była atrakcyjna wizualnie i w pełni profesjonalna, a także korespondowała ze stroną wizualną książki. Z tego poziomu odsyłałam już do zakupu. Przyznam, że tylko tę jedną stronę sprzedaży tworzyłam dwa dni.

I bardzo ważne: testy. Sprawdź czy działa płatność, czy potencjalny klient po zapłacie dostaje e-booka. Czy działa na Twoim komputerze, telefonie, telefonie partnera i znajomej. Nie ma nic gorszego niż strata klientów, którzy są gotowi przelać Ci pieniądze, ale nie mogą tego zrobić, bo pojawia się jakiś błąd. Kiedy wszystko zdaje się działać, można zacząć sprzedaż.
Ale spokojnie – na pewno i tak się pojawią niedociągnięcia. Monitoruj temat!

I co dalej?

Co teraz? Teraz patrzę co się dzieje. Czy sprzedaż idzie dobrze czy raczej wydane pieniądze raczej się nie zwrócą? Dzisiaj, trzy dni po rozpoczęciu sprzedaży cały czas rozmawiam o nowych współpracach przy promocji, eksperymentuję przy nowych formach reklamy i oczywiście – piszę ten tekst, co przecież też jest formą promocji. Moja lista rzeczy do zrobienia ciągle ma kilkanaście punktów. Przygoda dopiero się zaczęła. Teraz ma trwać przez lata. A ja planuję już drugą część cyklu: „Z nosidłem na pokład. O podróżowaniu z niemowlakiem”. Trzymajcie kciuki!

Exit mobile version