Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Choroba lokomocyjna u dziecka: jak sobie z nią radzimy

Jak głośny musi być chichot losu, by ludzie tak mocno kochający podróże jak my, mieli dziecko, które potrafi się wyrzygać zanim wyjedziemy z garażu. Przygody mieliśmy wielokrotnie w samochodzie, w samolocie i w pociągu. Najgorsze jest to, że choć oddycham dzięki bliższym i dalszym wyjazdom, to nie jestem w stanie jakoś bardzo mocno walczyć z chorobą lokomocyjną Idy. Nasz sposób na chorobę lokomocyjną nie nadaje się do reklam, telewizji, nie daje nam możliwości stłumienia płaczu dziecka i odbycia bezproblemowej podróży. Ida ma dwa i pół roku i choć ciągle opowiada gdzie to ona nie pojedzie, to przy każdej próbie pokonania dłuższego odcinka drogi w inny sposób niż pieszo lub w wózku, kończy się pojechaniem do Rygi. Co można zrobić, by pomóc dziecku i nie ukrywajmy, sobie również? Co jeśli naszym pokarmem do szczęścia jest poznawanie nowych lądów, i smakowanie nieznanych potraw?

Leki na chorobę lokomocyjną

Najczęściej słyszymy rady – daj jej lek. Jest parę opcji:

Lokomotiv – wyciąg z kłącza imbiru. Choć zwykle naturalne metody są dla nas najlepsze, to ta mieszanka korzenia utopionego w morzu cukru jakoś do mnie nie przymawia. Choć lokomotiv zawiera również dimenhydraminę. Jakkolwiek nie reklamowanoby go jako lek bezpieczny.

Lokomarin – też imbir, ale trochę bardziej podobno skuteczny. Plus dimenhydramina.

Aviomarin – dimenhydrynat ale już taki fest. Lek o działaniu przeciwhistaminowym i przeciwwymiotnym. Dozwolony od szóstego roku życia, może wpłynąć na układ nerwowy dziecka.

Jestem bardzo daleka, od podawania dzieciom leków, jeśli nie jest to konieczne i niezbędne. A już na pewno nie po to, by podróżować dla przyjemności, bo choć odkrywanie świata, to dla mnie najważniejsze paliwo, to jednak miałabym etyczny opór przed podawaniem Idzie czegoś takiego. Mieszkamy w centrum Warszawy, wszędzie możemy dojść na piechotę lub dojechać tramwajem (co również czasem stanowi dla Idy problem). Jazda nie jest zatem kwestią życia i śmierci.

Rozumiem jednak rodziców, którzy posiłkiją się lekami. To jest trochę jak z podawaniem cukru i włączaniem telewizora. Jedno zaczynają wcześniej niż inni. Nie wykluczam też, że kiedyś spróbujemy.

Choroba lokomocyjna u dziecka: Alternatywne metody

Opaska uciskowa na rękę

może pomaga, ale nie nam. Akupresurę stosowałam na sobie, jednak wydaje mi się, że tu trzeba wiary i chęci współpracy, której u Idy nie ma.

Zaklejanie pępka plastrem

wiem, brzmi niesamowicie. Nawet kiedyś spróbowaliśmy. Owszem, nie wymiotowała, ale płakała jak szalona. Wtedy myślałam, że nie dam rady przejść parunastu kilometrów z Idą na rękach, dlatego, że wymiotuje w samochodzie. Dziś wiem, że to możliwe. W styczniu byliśmy nad morzem, pojechałam do Słupska z Idką pociągiem, Eduard z Sanią samochodem. Ostatnie kilometry do Jarosławca pokonaliśmy razem autem, obyło się bez problemów. Po paru dniach mieliśmy przemieścić się do Władysławowa, coś nas podkusiło, by nie skorzystać z komunikacji, tylko samochodu. I co? I jeszcze nie wyjechaliśmy z Jaro, a Ida już rzygała. Przez chwilę próbowaliśmy jej pomóc, ale 10 km przed Słupskiem poprosiłam Eduarda, by zatrzymał auto i wysadził mnie i Idę. Był przystanek, myślałam, że wsiądę w PKS i w 10 minut dojadę do dworca PKP. E. pojechał, my zostałyśmy, przystanek był właściwie jakby atrapą. Dwie godziny zajęło nam dojście na pociąg.

Dojechałam z nią pociągiem do Władka, dwa dni później zwymiotowała w pendolino do Warszawy. Zaliczyła też rzyganie w samolocie z Mediolanu do Warszawy.

Na miękko nam nie wyszło.

Nigdzie nie jedziemy wszyscy.

Najbardziej demokratyczny sposób – ale czy na pewno? Sania to odkrywca. On może wsiąść do samochodu w Warszawie, wysiąść w Lizbonie i zapytać, czemu tak szybko dojechaliśmy. Uwielbia poznawać, próbować nowego, nie ma problemu z niczym. Całkowita rezygnacja z wyjazdów byłaby smutna dla Sani i dla nas. Tak byśmy pewnie wybrali, gdyby nie to, że mieszka z nami moja teściowa, którą Ida kocha nad życie.

Nasz sposób na chorobę lokomocyjną – ograniczenie podróży chorującego.

To jest właśnie nasz wybór. Może to przez to, że mam bloga i boję się tego tekstu: Męczysz dziecko, by zrobić kontent. Nie wyjeżdżamy tak często, jakbyśmy mogli i chcieli. Ruszamy w drogę, rozsądnie, raz w miesiącu, czasem dwa. Nie wyjeżdżamy tak jak lubimy najbardziej – przed siebie na trzy tygodnie. Niestety Ida wymiotuje zarówno w aucie, samolocie, jak i pociągu. Drgawki mam na myśl o tym, że od września zaczyna przedszkole, do którego musimy dojechać pięć przystanków autobusem.

Nasze plany na ten rok, to wyspowe bliższe i dalsze wyjazdy, na krótko. I zawsze z lekko nadłamanym sercem. Nie wiemy kiedy ten problem minie, wcale nie jestem przekonana, czy kiedy ulotka pozwoli, podamy jej silne leki. Jasne, że mam opory, że tęsknię, że to nie jest idealne rozwiązanie. Ale dla mnie lepsze, niż przymuszanie jej do wyjazdów lub rezygnowania z nich.

Sposób na chorobę lokomocyjną, który wybraliśmy jest w naszej ocenie najmniej szkodliwy.

Jeszcze słowo co bym mogła.

Mogłabym Wam sprzedać wszystko. Internet pozwala wykreować co tylko chcemy. Ale przecież czasy kreowania rzeczywistości oblanej lukrem już dawno minęły. Mogłabym też zamknąć bloga i przestać pisać, podróżować. Ale cztery lata pracowałam na to, by być tu gdzie jestem i bardzo podoba mi się efekt, który osiągnęłam. Mam nowe pomysły i wielką nadzieję, że choroba loko Idy jest przejściowa. Że za rok, dwa minie, znajdziemy inne rozwiązanie. Wypracujemy swój sposób poznawania świata. A Wy dostaniecie jakieś wsparcie, jeśli macie podobny problem.

Chcę również pokazać Wam, że nie ma takiej rzeczy, która mogłaby nas zatrzymać w spełnianiu marzeń. Nie tylko podróżniczych. Zawsze jest jakieś rozwiązanie, możliwość, droga. Jeszcze będzie przepięknie, prawda?

Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca rodzina.

Zobacz też: Sama pociągiem z dzieckiem.

Exit mobile version