Są czasem takie dni, kiedy po prostu człowiekowi gary się nie kleją. Dzieci markotne, mąż w pracy, a ja najchętniej znalazłabym się pod palmą na hamaku. Jednoosobowym hamaku. I chyba bym nawet książki nie czytała, tylko spać poszła. W takie dni potrzeba odrobina endorfiny prostej. Musi paść wybór, które zadowoli wszystkich, nie będzie zawodów. Mamy takie miejsce, bo nam uśmiechy na ustach wywołuje niestety mąka pszenna. Więc kiedy mogłoby być lepiej, a pada pytanie gdzie zjeść na Żoliborzu z dzieckiem, wybór jest jasny. Pasadena!
Lokalizację ma trochę zagmatwaną, bo zwrócona ku torom kolejowym, niby jest blisko metra (Dworzec Gdański) i Mickiewicza, ale na uboczu. Łatwo jednak trafić. Lokal jest bardzo duży i to jego zaleta. Stolików sporo, na tyle dużo, by tłumy które tu regularnie walą drzwiami i oknami zmieścić się mogły. To co wzbudza we mnie zaufanie, to fakt, że znam trochę osób, dla których Pasadena to jest wybór codzienny. A nam na Żolu nie brakuje miejsc, gdzie można dobrze zjeść. W każdym razie przestrzeni dużo, obsługa bajeczka, no i muzyka. Kącik dla dzieci bogaty w zróżnicowane atrakcje.
Leci lekka, śródziemnomorska muzyka, dla mnie te klimaty są terapeutyczne, bo ja w ogóle się nie nadaję na smutne klimaty strefy zimnej. Moje serce to sos boloński, a żyły to spaghetti.
Pasadena i kolejna zaleta to duża toaleta do której wjeżdża wózek. Banalne? Niekoniecznie. Dla mnie przewijaki to sprawy mało higieniczne, wolę dzieci przebierać na wózku, no ale przecież halo, nie na sali. Zalet na około tyle. Teraz meritum.
Pasadena menu.
Firmuje się jako kuchnia europejska. Codziennie jest lunch dnia, a ja lubię menu stałe. Bo tu wariacje na temat naprawdę smacznych rzeczy są. Mięsa, ryby, owoce morza, zupy, sałatki, makarony, pizze, menu dziecięce. Kucharz jest cudownie elastyczny, my zawsze coś pokręcimy, poprosimy o wersję odrobinę zmodyfikowaną. Nigdy nie ma problemu, zawsze dostajemy dokładnie to o co nam chodzi. Co dziś?
Dziś bruschetta. Doskonała, bo nie za bardzo chrupiąca. Idealnie podpieczona.
Lasagna, w wersji klasycznej z mięsem, beszamelem, w sosie pomidorowym. To te smak, który przenosi w czasoprzestrzeni do wakacji na włoskiej riwierze, gdy człowiek zmęczony i głodny po plaży i kąpielach morskiej wreszcie dociera do knajpy. Na nogach zaschnięta sól z morza, włosy mokre, nos spalony. Jechałoby się.
Gnocchi Gamberi. Zamiast sosu pomidorowego śmietanowy. Tak idealnie kremowe, krewetki rozpływające się w ustach, bajeczne. Ja tyle razy robię w domu kluchy ziemniaczane i nigdy nie wychodzą takie. Nawet na szkole gotowania w Trieście, aż tak dobre nie były.
Gnocchi klasyk. Za chwilę zalane oliwą i kilogramem parmezanu. Ulubione danie na chandrę dla Sani. A ma ostatnio czas pełen frustracji.
Beza. Bo, ja to pani beza. Jak jest beza to nic nie wygra. Największy ból dwóch cukrzyc ciążowych to niemożność jedzenia bezy. Tą to mogłaby zjeść nawet chyba w sześciu kawałkach, bo tak idealnie łamie się słodycz z kwaskowatością żurawiny, że przesłodzenie nie jest możliwe.
Gdzie zjeść na Żoliborzu z dzieckiem?
- Pasadena
- Gen. Zajączka 9b
- Otwarte od 12.
Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.
Zobacz też inne miejscówki na Żoliborzu, np na sushi czy meksykańską ucztę.
Magdalena Dziadosz, mama Saszy i Idy. W teorii archeolożka śródziemnomorska i muzealniczka, skrzętnie wykorzystująca wiedzę zdobytą na studiach w swojej pisarskiej pasji. W praktyce właścicielka firmy zajmującej się komunikacją i PR-em. Dużo pisze na różne tematy. Uwielbia podróże, najbardziej te blisko natury: długodystansowe spacery oraz wycieczki górskie. Ale doceni też wieczór na szpilkach w wiedeńskiej operze.