Kiedy jedliśmy pierwszą kolację, zaraz po przyjeździe do Cal Calsot, nasi gospodarze poinformowali nas, że jutro skoro świt wybywają na targ. Z radości widelec wypadł mi z ręki, bo trzy najbardziej ulubione dla mnie sprawy w podróży to: cmentarze, Żydzi i właśnie bazary. Na ulicach La Seu d’Urgell handlarze pojawiają się dwa razy w tygodniu- w środy i soboty. Poszliśmy więc w ślady Lidii i Marca i również, trochę późniejszym świtem, tam się udaliśmy.
La Seu d’Urgell.
La Seu d’Urgell położone jest u stóp przełęczy, na południe od Andory. Od tysiącleci było to miejsce strategicznie ważne- tędy w miarę łatwy sposób można było przekroczyć Pireneje. Nic więc dziwnego, że według tradycji pierwsza osada została założona już w 1699 r. Wykopaliska potwierdziły nieco późniejszą datę- odkopano wczesnochrześcijańskie nekropole i ołtarze. Antyczni autorzy, Pliniusz i Strabon, wspominają o osadzie Castellciutat oraz jej olbrzymim znaczeniu strategicznym. Miasto prężnie działało, w czasach wizygockich założono tu biskupstwo (Hiszpania w 586r. przyjęła katolicyzm, choć już wcześniej na jej ziemiach głoszono nauki chrześcijańskie). Miasto padło łupem Saracenów, w X w. powoli odbudowywano infrastrukturę.
Do naszych czasów zachowały się romańska katedra, mury, oraz stare miasto, z ulicami na których szczęśliwie nie mieszczą się samochody. Targ jest właśnie na tych staromiejskich deptakach. Można kupić wszystko, od chińskich espadryli po świeżą bazylię. My oczywiście od razu udaliśmy się do skupiska serów, owoców i warzyw. Ceny są przeniskie, a smak produktów obłędny. Z produktami na piknik udaliśmy się do Cadí.
Na targ ponownie przyjechaliśmy w sobotę, a zaraz po nim udaliśmy się na spacer do Castellciutat. To zamek na wzgórzu obudowany kamiennymi domami, trzy kilometry od centrum. My poszliśmy aleją Platanów do końca i skręciliśmy w prawo, w Carrer Canal Baridana. Polecam tę trasę z dziećmi, po drodze jest bardzo fajny plac zabaw. Na końcu ulicy przy rondzie w prawo i potem już intuicyjnie- cel będzie widoczny. Po Castellciutat można się jedynie pokręcić (cały czas pod górę lub w dół) i ewentualnie zjeść wcześniej kupione buły na ławce z ładnym widokiem na okoliczne szczyty.
Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.
Zobacz też: 8 miejsc na Costa Bravie, które skradły mi serce
Magdalena Dziadosz, mama Saszy i Idy. W teorii archeolożka śródziemnomorska i muzealniczka, skrzętnie wykorzystująca wiedzę zdobytą na studiach w swojej pisarskiej pasji. W praktyce właścicielka firmy zajmującej się komunikacją i PR-em. Dużo pisze na różne tematy. Uwielbia podróże, najbardziej te blisko natury: długodystansowe spacery oraz wycieczki górskie. Ale doceni też wieczór na szpilkach w wiedeńskiej operze.