Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Pałac Tysiąca i Jednej Nocy, czyli Dogubeyazit ciąg dalszy

„…Z ogrodem tym wiąże się historia miłosna dwojga młodych ludzi, którzy nie mogli się pobrać ze względu na to, że pochodzili z różnych klas społecznych.”

Przewracam stronę przewodnika po Dogubeyazit, wyczekując, co dalej. Czy uciekną? Czy dziewczyna zostanie zamknięta w wieży? Wreszcie czy wzorem swoich znajomych z Werony, popełnią samobójstwo?

Strony milczą. To jednozdaniowe wprowadzenie okazało się być całą historią. Na kolejnej stronie książki omawiany był już kolejny zabytek regionu, a ja nigdy się nie dowiem, co z tym ogrodem miłości i co z tą mityczną historią zakochanych.

-I dlatego właśnie nie czytam książek. – powiedział po angielsku pijący z nami kolega, a wewnętrzny głos, tym razem pod postacią siedzącej obok Pauliny, dopowiedział:

-Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka.

Ok. Przewodnik zawiódł. Słaba narracja, zdjęcia jakością przypominające, te umieszczane w albumach początku lat dziewięćdziesiątych – było coś w tej książce, co przypominało całe Dogubeyazit. Jakieś zacofanie i zapomnienie. Próba dogonienia świata XXI wieku, ale próba niezdarna i skazana na samotność.

Czym jednak byłyby wielkie dzieła, gdyby nie przychodziły w takich chwilach z pomocą? Już w poprzedniej notce uciekłam się do sięgnięcia po Baśnie Tysiąca i Jednej Nocy. Czy jest to sięganie uzasadnione? Można z tym dyskutować. Pojawiają się teksty łączące położony na wzgórzu nad Dogubeyazit osiemnastowieczny Pałac Ishak Pasha z pałacem Szeherezady. Podobno był wzorowany na swym literackim poprzedniku. Pozostaję przy „podobno”, bo mimo że ostatnie kilkanaście minut spędziłam na przeszukiwaniu sieci, nie znalazłam potwierdzenia tych słów. Ale co tam. Mimo że do Bagdadu mamy stąd kilkaset kilometrów, to jednak pozostańmy przy tym micie.

Pałac Ishak Pasha po stambułskim pałacu Topkapi, jest nazywany najwspanialszym ottomańskim pałacem ostatnich stuleci, a jego wspaniałość zaowocowała obecnością na tureckim banknocie 100 lirowym. Pałac jest prawdziwą mieszanką stylów: ottomańskiego, seldżurskiego, gruzińskiego, perskiego i ormiańskiego, czyli wszystkiego co znajduje się w promieniu tysiąca kilometrów.

Kiedyś podobno był położony w środku starego miasta. Dziś odosobniony znajduje się na wzgórzu z widokiem na Dogubeyazit i okolicę, a w jego bezpośrednim sąsiedztwie zachowała się jedynie stara twierdza na wzgórzu, wspomniany wyżej ogród kochanków i niewielki cmentarz. Trzeba mu oddać, że prezentuje się nad wyraz romantycznie, choć zdecydowanie lepiej prezentuje się z oddali niż z bliska. Jakiś idiota bowiem dobudował w nim szklany dach, który nijak da się przyporządkować głębiej niż w dwudziestym wieku.

Co by jednak nie marudzić, narzekać i smęcić, trzeba mu przyznać jedno: lokalizacja jest niepowtarzalna. W pierwszym artykule o Turcji, zaznaczyłam już że tureckie stepy to przestrzeń, w której czuję się fantastycznie. Od razu odzywa się we mnie romantyczna natura, która przeklina rzeczywisty fakt, że nie umiem jeździć konno, wobec czego wskoczenie na jedno z pasących się tu zwierząt byłoby raczej złym pomysłem. Po raz kolejny obiecuję sobie, że się nauczę. I po raz kolejny powtarzam w myśli: Wrócę jeszcze. Wrócę do Wschodniej Anatolii na pewno.

NOCLEG:

W czasie tej podróży przekonałam się o jednym. Dobre miejsce noclegowe to nie tylko warunki. To nawet nie przede wszystkim warunki. To bardziej ludzie, którzy w nim pracują, jego właściciele. Dziś, dwa miesiące po opuszczeniu Swanetii dostałam maila od właścicielki pensjonatu w Mestii. Jak można się tym nie zachwycić?

Właściciele Hotelu Ararat w Dogubeyazit zachwycili mnie swoją inteligencją i otwartością umysłu. Byli wspaniałymi kompanami do wieczornej herbaty. Gorąco polecam ich, ich hotel, oraz organizowane przez nich wycieczki (z wyprawami na Ararat włącznie): hotelararatturkey.com

Jedziecie do Turcji? Poczytajcie więcej moich postów o tym fascynującym kraju. Wszystkie znajdziecie tutaj.

Exit mobile version