Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Niedzielny obiad w Trapani

Niedziela. Słowo które kojarzy się przede wszystkim z odpoczynkiem. Dzień, który spędzamy ze swoją rodziną, w którym nigdzie się nie spieszymy i nigdzie nie pędzimy. Śpimy do jedenastej, idziemy na powolny spacer, oglądamy film. W końcu dzień, w którym zjemy przysłowiowy „niedzielny obiad”.

Trudno powiedzieć, że dla ludzi w Trapani praca jest bardzo uciążliwa. Jak zwykł powtarzać mój przyjaciel, który oprowadza mnie po okolicy: to nieprawda, że na Sycylii nie ma pracy. To po prostu my pracować nie chcemy. Sycylijczycy nie przejmują się tym czy mamy piątek, poniedziałek, czy wtorek. Nie jest dla nich istotne, która jest godzina. Tu czas stanął w miejscu i nigdzie nie zamierza się spieszyć. Presją czasu, tak typową dla XXI wieku, niech zajmuje się reszta zapracowanego kontynentu.

Nie zmienia to jednak faktu, że niedziela kojarzy się z ucztą. A oprócz błogiego lenistwa, drugą ulubioną czynnością Trapańczyka, to dobrze się najeść. Po późnym i leniwym poranku, wsiedliśmy do auta i wyjechaliśmy na wieś. Cel: Valderice.

Valderice to niewielkie miasteczko, położone na drodze z Trapani do Erice. W przeciwieństwie do nadmorskiego Trapani, tutaj da się już wyraźnie poczuć górzystą atmosferę. Powietrze jakby trochę chłodniejsze, bardziej rześkie, a widoki rozciągają się na całe trapańskie wybrzeże.

Przyjechaliśmy spóźnieni. Jak zawsze. Na Sycylii półgodzinne spóźnienie zaliczane jest jeszcze do bycia na czas. Powitała nas cała ekipa: siostra Gianniego, a więc gospodyni i mieszkanka tego cudnego domku na wzgórzu. Wycałowała mnie w oba policzki i pokazała mieszkanko. Na piętrze mieściła się sypialnia z pokojem dziennym, a widok stamtąd – o ile to możliwe – był jeszcze piękniejszy. W kuchni z kolei trzymała swoją kolekcję kamyków w kształcie serca.

W ogrodzie rządził pies. Przyjaźnie podbiegł do mnie już przy furtce, a wyczuwając moją słabość do dużych czworonogów, bez oporów wykorzystywał mnie przez kolejne kilka godzin.

Oprócz tego na lunchu była obecna mama gospodyni i jej przyjaciel. Razem w szóstkę zasiedliśmy do niekończącego się obiadu.

Jeszcze się nie nauczyłam, że idąc w gości powinnam zakładać spodnie o kilka numerów za duże. Uczty, jakie wyprawiają Trapańczycy da się w Polsce porównać jedynie z Wigilią Bożego Narodzenia. Jak tylko weszliśmy na taras i usiedliśmy przy stole, pojawiły się na nim przystawki: pokrojone warzywa, dipy, chlebek, kilka gatunków serów. Do tego trzy rodzaje wina i niezliczone ilości napojów bezalkoholowych.

Gdy masz wrażenie, że to mogłoby wystarczyć, na stół wjeżdża pierwsze danie, we Włoszech jest to oczywiście makaron. A skoro jesteśmy w rejonie Trapani, jest to oczywiście makaron z, kupionymi dzień wcześniej na targu, owocami morza. Kolejna porcja, która w Polsce wystarczyłaby na cały obiad.

Nie zdążyłam nawet uzupełnić kieliszek wina, a pojawiły się dopiero zdjęte z grilla rybki, a zaraz potem krewetki. Tych ostatnich – mimo że jestem wielką fanką krewetek – już nie pamiętam zbyt wyraźnie. Zostałam upita jedzeniem. Co gorsze, był to mój ulubiony typ jedzenia. Owoce morza, ryby, makarony, przepyszne włoskie sery – nic czemu zdołałabym się oprzeć. A oczywiście to jeszcze nie koniec. Oczywiście po chwili na stole pojawiły się owoce, kawa, a na koniec typowe tutaj lody – mini coni, które trzyma się w zamrażarce razem z waflem.

Uczta teoretycznie skończyła się o 16, ale ja mogę przysiąść, że przez następne kilka dni nie tknę jedzenia. Jestem w kulinarnym raju. Mają rację ci, którzy mówią: jeśli foodporn, to tylko we Włoszech.

Jeśli chcesz przeczytać więcej o kuchni zachodniej Sycylii, zapraszam na ten tekst. Jest w całości poświęcony jej przysmakom. 

Jedziesz do Trapani i na zachodnią Sycylię? Napisałam przewodnik, który może Cię zainteresować. A może najpierw chcesz poczytać więcej o Sycylii? Tutaj znajdziesz listę artykułów, które napisałam na jej temat.

Exit mobile version