Uważny czytelnik wie, że od małego dziecka jeżdżę na nartach. Kiedy pierwszy raz założono mi te diabelskie patyki na stopy, miałam pewnie z 5 lat. W wieku lat 6 namiętnie na stoku płakałam. W wieku lat 8 nienawidziłam rodziców za to, że mnie wiozą do Austrii.
W wieku lat 15 zjazd ze stoku stał się synonimem wolności.
Policzyłam szybko na palcach – wyszło mi, że co najmniej 15 razy w życiu spakowałam narty do bagażnika, weszłam do samochodu i gnałam przez pół Europy, by zjeżdżać po austriackich, włoskich czy szwajcarskich stokach. Gdzie byłam dokładnie?
No właśnie – nie pamiętam.
To znaczy oczywiście mogę wymienić kilka nazw miejscowości, ale wszystkie mi się zacierają. Nie pamiętam, gdzie było to piękne jezioro, gdzie inne atrakcje. Nie pamiętam, gdzie były te rewelacyjne stoki. Tylko mgliście przypominam sobie czy miasteczko miało jakąś zabytkową zabudowę. Całe Alpy przybrały dla mnie jeden obraz: stoku narciarskiego i tradycyjnego tyrolskiego domu.
Czy muszę dodawać, że tego nie lubię? Że w jakiś tam sposób wypominam to w myślach swoim rodzicom (przepraszam rodzice), dla których od poznawania okolicy ważniejsze było granie w karty? No nie muszę.
[wp_geo_map]
Na szczęście z roku na rok to się coraz bardziej zmienia. Dziś nie wyobrażam sobie pojechać gdziekolwiek bez uprzedniego przygotowania merytorycznego i bez – przynajmniej początkowego – poznania okolicy. Byście nie popełniali moich błędów, przygotowałam ten tekst. Bo nawet jeśli zjeżdżacie ze stoku z prędkością wiatru, to ciągle wasza tygodniowa wycieczka w Alpy może mieć elementy wolnego podróżowania (Slow Travel). Ciągle w czasie tego tygodnia możecie poznać smaki, dźwięki, emocje okolicy. Wszak stoki w lutym otwarte są tylko do 16.00. Wyjdźcie potem gdzieś poza termy i kluby. 😉
Będąc w styczniu 2016 roku w Kaprun i Zell am See miałam pomysł, by napisać artykuł właśnie o tych dodatkowych rzeczach w narciarstwie. O tym, że wyjazd na narty to ciągle jest, a przynajmniej dobrze by był, wyjazd krajoznawczy. Jednocześnie jest to tekst dla tych, którzy na nartach jeździć nie lubią, a są na nie ciągnięci przez rodziny i przyjaciół. Na tapecie Kaprun – najpopularniejsze wśród Polaków miejsce na narty w Austrii.
Szukasz sprawdzonego noclegu? Ten hotel w Kaprun to bajka! Kliknij i zarezerwuj!
Kaprun i Zell am See – narty w Austrii i trasy narciarskie w okolicy
Kaprun i Zell am See to dwie osobne miejscowości. Pierwsza to w sumie mało ciekawa wioska, gdzie centrum składa się z komercyjnych lokali, a największą atrakcją są termy. Druga to przepiękne miasteczko usytuowane nad brzegiem jeziora. Są od siebie oddalone o 8 km – długość spaceru, lub – jeszcze lepiej – krótkiego przejazdu na biegówkach.
Przyjeżdżając do regionu, w internetach nazywanego #Zellkaprun, możecie iść na narty w Kaprun lub Zell am See – w dwóch dużych ośrodkach: na lodowcu Kitzsteinhorn i na górze Schmittenhöhe. Ponadto nad Kaprun góruje trzeci ośrodek, Maiskogel, który jest idealny dla dzieci i osób dopiero uczących się jazdy na nartach. W kilku słowach:
Narty Kaprun: Kitzsteinhorn (3029 m n.p.m.)
lodowiec i najwyższy szczyt w Kraju Salzburskim. Na jego stokach można zjeżdżać na nartach 10 miesięcy w roku (gwarancja śniegu od października do maja). Na lodowcu mamy udostępnionych 41 kilometrów tras narciarskich. Największym hitem jest ostatnio Czarna Mamba (Black Mamba), na której nachylenie stoku wynosi nawet 63 stopnie.
Narty Zell am See: Schmittenhöhe
ośrodek, w którym ze stoku możecie zjechać na nartach pod sam hotel w Zell am See. Jeśli lecicie na narty samolotem, a potem kwaterujecie się w miasteczku, to tutaj będzie wam najwygodniej. Znajduje się tu ponad 70 km tras narciarskich, a od przyszłego roku prawdopodobnie będzie jeszcze więcej. W budowie jest połączenie z ośrodkiem w Saalbach, a tam kolejne kilometry do szusowania. Ze specjalnych atrakcji – tutaj znajduje się najdłuższy na świecie funslope (zjazd z przeszkodami). Tutaj też mieści się stok, na którym zostaniecie nagrani, a potem obejrzycie filmik z samym sobą w internecie. Rozrywek wiele!
Maiskogel – i w końcu najmniejszy ośrodek (21 km tras) posiada trasy o małym nachyleniu, idealne dla uczących się i rodzin z dziećmi. Znajduje się najbliżej Kaprun.
Alternatywne sporty zimowe czyli nienarciarskie atrakcje Zell am See i Kaprun
Rakiety śnieżne! Spróbowałam ich tutaj po raz pierwszy i jestem zachwycona. Nie zdążyłam wyjechać z Kaprun i już umawiałam się z Piotrem na wybranie się z rakietami w polskie góry i zaczęłam sprawdzać ich ceny na Allegro.
W rakietach śnieżnych chodziliśmy pierwszego popołudnia. Wybraliśmy się do górskiego schroniska, właśnie w ośrodku Maiskogel. Było pięknie! Nigdy nie przepadałam za chodzeniem zimą po górach, a te rakiety naprawdę okazały się być dobrym rozwiązaniem. Przechodziliśmy obok kolejnych lasów i samotnych ławek. Krajobrazy nam się powoli zmieniały, a my mieliśmy czas ich doświadczać. I cały czas szliśmy pod górę.
W okolicy są wypożyczalnie rakiet (po angielsku snowshoes). Jak zajrzycie do informacji turystycznej, dostaniecie tam mapkę z pieszymi trasami zimowymi i ich kilometrówką. Super opcja dla tych, którzy za szybkością nie przepadają.
Rakiety śnieżne są ostatnio modne. Ale oczywiście okolica jest świetnie przystosowana też do starych dobrych biegówek. Na tej samej mapce znajdziecie trasy biegówkowe, a narty również dostaniecie w wypożyczalniach (cross-country skiing). Wrażenia? Nie wiem. Biegówki ciągle przede mną.
No i wreszcie trzecia alternatywa. Tak, jak pierwsze dwie uważam za świetne opcje krajoznawcze, tak trzecia jest dla poszukiwaczy wrażeń. Freeskiing! Na lodowcu Kitzsteinhorn znajdują się jedne z najlepszych w Europie terenów do freeridów. Na górnej stacji kolejki gondolowej zobaczycie interaktywną mapę ze wszystkimi przygotowanymi trasami na lodowcu, warunkami i informacjami o zagrożeniach lawinowych. Nie ośmieliłam się wybrać na trasy, ale z mapy wynikało, że trochę ich tam jest.
Czy wiesz, że Zell am See i Kaprun są blisko Salzburga? To jedno z najpiękniejszych europejskich miast! Odwiedź je przy okazji. Klik!
Kitzsteinhorn – Centrum sportowe czy park narodowy?
Kitzsteinhorn nazywany jest dachem Kraju Salzburskiego. Ze swoimi 3203 metrami jest najwyższym szczytem w regionie. Po pięciu godzinach jazdy na nartach weszliśmy do gondoli i wjechaliśmy na szczyt. Tam oparliśmy narty o ścianę i korytarzem w skale przeszliśmy do kolejnej kolejki – ona miała nas wwieźć jeszcze dalej – do najwyżej położonej restauracji w rejonie.
Na wysokości 3029 metrów jest restauracja umieszczona na szlaku kulinarnym Via Culinaria. Jej specjalność to organiczny burger – pyszności.
Wjeżdżamy windą piętro wyżej. Znajduje się tam wyjście na taras widokowy. Z niego mamy rozeznanie na cały lodowiec. Połowa przeznaczona została na narciarskie stoki, zamknięte latem, by chronić lodowiec przed przedwczesnym roztopieniem. Druga połowa to początek parku narodowego Wysokie Taury (Hohe Tauern), a w nim setki kilometrów szlaków pieszych i rowerowych. Zimą można spróbować wybrać się tutaj z rakietami śnieżnymi.
Poobiednie zwiedzanie i atrakcje Zell am See i Kaprun
Tak Zell am See jak i Kaprun są niewielkie. To drugie jeszcze niedawno była wioską, po otwarciu pierwszych tras narciarskich przekształconą w resort narciarski. Jeśli mamy ochotę zobaczyć jakiś zabytek, to będzie to zamek.
Na pewno ciekawsze jest, przepięknie położone nad jeziorem, Zell am See. Na malutkiej starówce znajdziemy kilka urokliwych kamienic i ciekawych sklepików, gdzie można nabyć lokalne produkty. Warto zejść też nad jezioro. Jeśli pogoda nam dopisze, to spacer nad nim okaże się estetyczną orgią. Tu znajduje się też piękny i ekskluzywny Grand Hotel z końca XIX wieku. Nie wiem, jak was, ale mnie takie miejsca mega intrygują.
Legenda Sisi w Zell am See
Warto zaznaczyć, że miejscowość żyje legendą Sisi. To w Zell am see nie lada atrakcja. Uwielbiana przez całe cesarstwo cesarzowa przepadała za wędrówkami. Będąc w Zell am See, chodziła po tutejszych górach dwa razy szybciej niż jej współtowarzysze. Jeśli będziecie jeździć na nartach po Schmittenhöhe, to z pewnością zwrócicie uwagę na niewielki kościółek na stoku. Powstał on właśnie na cześć Sisi.
Brodacz Fritz Sendlhofer – miejscowa legenda
Przeglądając informacje o Zell am See możecie natrafić na notkę o muzeum browaru światowego mistrza w zapuszczaniu brody – Fritza Sendlhofera. Jeśli mówicie po niemiecku – odwiedźcie je! Zadzwońcie i umówcie się z Fritzem na robione przez niego piwo i kasnocken (kluseczki z serem – coś jak słowackie haluszki). Facet jest niezłym indywiduum. Opowiada z pasją i przejęciem. Kolekcjonuje w domu kufle od piwa i piły do drewna (jego ojciec był drwalem). No i – trzeba to podkreślić – kolekcjonuje też opowieści o samym sobie. A jeśli podejdzie się do tego z dystansem, można mieć fajną zabawę.
Mam dyplom z jodłowania!
W końcu najlepszy punkt wyjazdu – szkoła jodłowania. Diabelnie przystojny facet przyjechał do naszego hotelu, gdzie zajęliśmy jedną z sal. Przez następne dwie godziny jodłował, opowiadał nam o historii tej sztuki i próbował nauczyć jodłować nas (z marnym zresztą skutkiem). Zabawy było przy tym co niemiara. Bardzo polecam!
Podobał Ci się ten tekst? Nie przegap kolejnych! Dołącz do czytelników bloga na Facebooku, by zawsze być na bieżąco.
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂