Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Wstęp do kuchni norweskiej: fiskekaker

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Zaczęło się. Spędzam kolejne godziny na przeglądaniu artykułów podróżniczych i przewodników turystycznych. Odliczam dni i godziny do wyjazdu. Cieszę się, jak głupia. Jakby to był mój pierwszy wyjazd w tym roku.

Cieszę się, bo już od dawna chciałam lecieć do Norwegii.

Cieszę się tym bardziej, że na ten rok miałam zaplanowane cztery super wyjazdy: do Chin (nie mogłam z powodu pracy), na Kretę (nie mogłam, bo powikłania w ciąży), do Słowacji (nie było sensu, bo wyjazd miał być po winnicach) i do Apulii (nie pojadę, bo to już będzie termin porodu). Prawie na każdy z nich miałam wykupione już bilety i wszystkie straciłam – tak, to był rok wydawania kasy na loty, z których nie skorzystałam.

Tymczasem wszystko wskazuje na to, że już jutro wsiądę do samolotu do Oslo i razem z Nordtrip spędzę cały tydzień w południowej Norwegii. Przebierałam więc nóżkami i zastanawiałam się, jak jeszcze mogę sobie umilić okres oczekiwania.

https://www.youtube.com/watch?v=VOVzPFMA20k

I wtedy pomyślałam, by coś ugotować. By przenieść się w norweską krainę za pomocą kulinariów, tak samo, jak robię to często, gotując włoskie i tajskie potrawy. A że akurat Bakoma, która drugi rok z rzędu sponsoruje bloga i promuje kuchnię światową, poprosiła mnie, bym opublikowała jakiś nowy przepis, pomyślałam – idealnie. Nie dość, że wprowadzę w nastrój siebie, to jeszcze i was.

W zeszłym roku robiłam z Bakomą np. podhalańskie moskole. Patrzcie, jak się wtedy przebrałam 😉 klik!

Czy można pisać o kuchni kraju przed wyjazdem?

Myślałam, że napiszę wstęp o kuchni norweskiej. Miałam nawet już podtytuł „kuchnia norweska”. Ale przeglądając listy potraw, które muszę spróbować, pomyślałam – a co ja tam wiem? Przecież bloger nie powinien pisać o czymś, czego nie spróbował sam. Wszak to blog, a nie bezimienny portal internetowy.

Czytam kolejne blogi i artykuły napisane ręką znawców i jedyne, co mogę zrobić, co byłoby zgodne z moim sumieniem, to podesłać wam linki. I dokładnie to zrobię. Zajrzyjcie więc, do Marty, która prowadzi Przepisy z podróży (dawniej jeden z moich ulubionych blogów) i na Norwegofila.

A my tutaj przejdźmy bezpośrednio do przepisu na jedną z czołowych norweskich potraw. Mowa o fiskekaker, czyli placuszki z ryby. W tym przypadku z dorsza w sosie jogurtowym.

O fiskekaker słyszałam sporo. Może nic konkretnego, ale gdzieś w tle się przewijało. Ciasto z ryby. Coś a la kotlety, ale z dorsza. Nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać po smaku. Jednak zaryzykowałam.

I wiecie co? Są przepyszne! Ledwo zdjęłam je z patelni, od razu wszystkie z kolegą spałaszowaliśmy. To cud, że zdążyłam zrobić zdjęcia!

Przepis sprzedałam już mojej mamie, która pewnie sprzedała dalej. A ja chętnie go sprzedaję też wam. A w tygodniu 17-23 lipca koniecznie obserwujcie Instagrama. Będzie się działo norwesko!

Fiskekaker. Placuszki z dorsza w sosie jogurtowym

Składniki na placuszki

Składniki na sos

Przepis

Rozmrożone polędwiczki z dorsza rozdrabniamy blenderem, a następnie dodajemy do nich śmietanę i jogurt. Bardzo ważne, by był to właśnie ten gęsty jogurt. Zwykłe jogurty sprawią, że ciasto będzie się rozpadało.

Dodajemy sok z cytryny, drobno pokrojoną pietruszkę, proszek do pieczenia i sól i pieprz do smaku. Dokładnie wszystko blendujemy, do uzyskania jednolitej masy.

Jeśli masa nie jest wystarczająco zbita, dodajemy mąkę. U mnie wyszły ok. 2 łyżki, ale wszystko zależy od ryby.

Przygotowujemy sos. Do jogurtu dodajemy pietruszkę, czosnek, sok z cytryny i pieprz. Można też ominąć ten krok i podać placuszki po prostu z zimnym gęstym jogurtem. Mi chyba nawet ta druga opcja smakowała bardziej.

Na stopione na patelni masło wrzucamy przygotowane ciasto. Polecam robić małe placuszki, by potem łatwo się je przerzucało na talerz.

Smażymy placuszki na średnim ogniu z jednej i z drugiej strony. Jak się ładnie zarumienią, zdejmujemy z patelni i kładziemy na talerzu. Smacznego. 🙂

I tu trik. Jeśli chcecie by nasze placuszki ładnie wyglądały, to pamiętajcie, by bezpośrednio przed podaniem trzymać nasz jogurt w lodówce (albo nawet na chwilę w zamrażarce). Dzięki temu położycie na rybce ładne estetyczne łódeczki.

Nie mogę się doczekać, aż spróbuję w Norwegii oryginalnych fiskekaker. Najśmieszniej, jeśli się okaże, że będą gorsze od naszych. Bo uwierzcie – te są wybitne!

Dziękuję Bakomie za wsparcie bloga i współfinansowanie blogowych podróży. Tych kulinarnych i tych troszkę mniej. 🙂 A was zapraszam do obserwacji wycieczki po Norwegii. Od jutra przez cały tydzień.

Exit mobile version