Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Sądecczyzna: szukamy galicyjskiego miasteczka

Ostatni taki weekend. Wycieczka na Sądecczyznę

Wiecie, co się u mnie dzieje?
Przeprowadzam się!

Tak, ten miesiąc jest moim ostatnim spędzonym na Podhalu. 30 września pakujemy swój dobytek do auta i przeprowadzamy się do Wielkopolski, do mojego rodzinnego Leszna. Nie po to by osiąść tam na stałe – co to to nie. Od dawna wiem, że moje serce należy do dużych miast i to w nich czuję się najlepiej i chcę mieszkać. Leszno ma być formą przejściową. Przystanią na czas urodzenia dziecka, a dla mojego Piotra – na czas wdrożenia się w nową pracę. W końcu popływam trochę w jeziorach Pojezierza Leszczyńskiego!

Ten weekend jest ostatnim, który z Piotrem spędzamy w Rabce-Zdrój. Co więcej: jest to bardzo ładny, słoneczny weekend. Zastanawialiśmy się, co z nim zrobić. Zaproponowałam: weekend w Beskidzie Niskim! 4 lata temu pojechaliśmy na dwa dni do Wołowca i tak nam się podobało, że ciągle myślimy o powrocie.

Niestety, jak to wśród Polaków bywa – lubimy decydować się na ostatni moment. Co za tym idzie, wszystkie fajne opcje noclegów były zarezerwowane. Z weekendu wyszły więc nici ;).

Zdecydowaliśmy się na pomysł numer dwa: Piotr w niedzielę pojechał w słowackie Tatry, by zdobyć Sławkowski Szczyt. Sobotę z kolei spędziliśmy rodzinnie. Namówiłam go, byśmy pojechali do miejsca, które mnie kusiło od dawna – do Miasteczka Galicyjskiego w Nowym Sączu.

Spędziliśmy więc dzień na Sądecczyźnie.

 [wp_geo_map]

W stronę Sączów – szlakiem architektury drewnianej

W naszej biblioteczce mamy piękną książkę. To papierowa wersja przewodnika po Szlaku Architektury Drewnianej w Małopolsce. Moim zdaniem najciekawszego szlaku tematycznego w województwie. Zaopatrzeni w tę księgę ruszyliśmy na Sądecczyznę. Pokonaliśmy Beskid Wyspowy, minęliśmy wiecznie zakorkowaną Limanową z najbrzydszą bazyliką świata i skręciliśmy z drogi głównej na południe. Tam, w wiosce Świdnik, za rzeczką ukryty został dwór doskonały.

Świdnik – polski dworek wyrwany z filmu

Zajeżdżamy na parking przed dworkiem w Świdniku i już na nogach wchodzimy na teren posiadłości. Po prawej stronie dwa konie ciekawsko patrzą na przyjezdnych, a jeden szybko podbiega, by się przywitać.

Dworek sprawia wrażenie zamkniętego, ale nie opuszczonego. Widać, że ktoś o niego codziennie dba. Ganek jest oczyszczony, trawa skoszona. Na drzwiach informacja o możliwości urządzenia w dworku imprezy.

Dworek w Świdniku powstał w połowie XVIII wieku i jest idealnym przykładem tego, co rozumiemy przez „dworek szlachecki”. Staram się przypomnieć wszystkie swoje teksty i wydaje mi się, że to pierwszy raz, gdy polski dwór gości na łamach tego bloga. Jest to o tyle dziwne, że uwielbiam polskie dworki! Przebywam w ich otoczeniu od dziecka i zawsze były dla mnie elementem wsi. Pamiętam, że dawno temu rodzice zastanawiali się nad kupnem dworka. Jeździli po okolicy, oglądali, przeglądali w internecie, a w tym samym czasie jedna z moich bliższych koleżanek w takim staropolskim dworze zamieszkała. Bywałam w nim więc raz na kilka miesięcy i z roku na rok dworska architektura coraz bardziej była dla mnie „normalna”.

Dworek w Świdniku należy do tych widokówkowych, które z powodzeniem mogłyby zagościć na okładce przewodnika po Polsce. Symetryczny, prosty w swojej istocie – z czterech stron posiada narożne alkierze, a wysoki dach dominuje nad parterem. Dziś dwór można wynająć na imprezy okolicznościowe. Niestety jednak – o ile z zewnątrz jest wspaniały, na wystrój wnętrz i zachowanie atmosfery w środku wyraźnie zabrakło pieniążka. Jeśli jesteście ciekawi innych małopolskich dworków, to koniecznie zajrzyjcie do Motyli. Oni wykonali dla was kawał dobrej roboty.

Rogi: Tu mieszka rzeźbiarz

Ze Świdnika jedziemy na południe w stronę Starego Sącza. Wtem po lewej stronie widzimy ogród. A w ogrodzie… dziesiątki, setki ogromnych rzeźb.

Zatrzymuję samochód i daję na wsteczny – jedziemy zobaczyć, co to za cuda tu się dzieją.

Okazuje się, że trafiliśmy do pana Józefa Lizonia – rzeźbiarza ludowego, który już jako dziecko samodzielnie uczył się rzeźby. Obecnie na jego hektarowej działce znajduje się kilkaset rzeźb – zarówno tych małych, przeznaczonych na pamiątki, aniołków, jak i olbrzymich posągów.

Gospodarz prowadzi nas po posesji. Pokazuje kilkumetrowe krzyże wykonane z jednego konara i dowcipne ule, w których pszczoły wylatują spod wyrzeźbionej spódnicy. Na pytanie czy wszystko jest na sprzedaż, odpowiedź jest jedna: nie.

Od razu widać, że pan Józef nie rzeźbi dla pieniędzy. On to robi z pasji i dla pasji. Czasem wypożyczy trochę swoich zbiorów na wystawę, ale przede wszystkim jego prace można zobaczyć tutaj – w Rogach

Najpiękniejsze polskie miasteczka – Stary Sącz

Kolejnym przystankiem jest Stary Sącz – miasteczko o którym słyszałam od dawna i od dawna chciałam odwiedzić. Oczywiście jego Rynek znałam nie od wczoraj z licznych zdjęć i ilustracji. Najwyższy czas, by w końcu po nim pospacerować.

Stary Sącz jest naprawdę stary. Prawa miejskie dostał już w XIII wieku, przez co jest najstarszym miastem na sądecczyźnie. Nazywanie go miasteczkiem średniowiecznym może mylić – tak, układ urbanistyczny pochodzi z średniowiecza, ale najstarsze domy datowane są na XVII wiek. Gęsta, niska zabudowa to wypisz wymaluj mityczna Galicja, w którą można wrzucić film z epoki.

W ten weekend akurat na Rynku ma miejsce prezentacja programów unijnych, która trochę zniszczyła widok. Ale przynajmniej mogliśmy się dowiedzieć co tam można skubnąć.

Kilka źródeł powiedziało mi, że najważniejszym miejscem do odwiedzenia w Starym Sączu jest Klasztor św. Kingi. Nie zgadzam się! Klasztor owszem, bardzo ładny, zwłaszcza wewnątrz – malowidła na ścianach i sklepieniu robią wrażenie. Jednak Stary Sącz to na zawsze będzie przede wszystkim to co na zewnątrz. Prześliczny rynek z nastrojowymi szyldami sklepów i restauracją „Marysieńka” (tak tak – Sobieski się tu spotkał z ukochaną), z której rozpościera się widok na okolicę. Dodaję Stary Sącz do mojej osobistej listy najpiękniejszych miasteczek w Polsce!

Kulminacja: Miasteczko Galicyjskie w Nowym Sączu

Zrobiło się popołudnie. Zjadłam w Marysieńce pierogi w sosie kurkowym (genialne!) i ruszyliśmy dalej. W końcu nadszedł moment, by pojechać do miejsca, przez które pojechaliśmy na sądecczyznę. Do Miasteczka Galicyjskiego w Nowym Sączu.

Czym w ogóle jest Miasteczko Galicyjskie? Moje pierwsze skojarzenie to dziki zachód. A raczej rekonstrukcja amerykańskiego miasteczka rodem z westernu. Quasi-historyczna ulica, małe sklepy, powiewające na wietrze szyldy. Po wejściu do jednego z domków mamy to zakład fryzjerski, to fotografa lub aptekę.

Tylko zamiast saloonu mamy tradycyjny staropolski zajazd, a zamiast długiej ulicy- rynek na planie niemieckim z pięknym ratuszem. Za ratuszem trochę niepasujący mi tutaj staropolski dwór. Innymi słowy: odtworzono galicyjską prowincję z XIX wieku.

Co o tym sądzę? No więc uczucia mam bardzo mieszane. Po pierwsze – godzinę wcześniej byłam w bardzo podobnym miasteczku – właśnie w Starym Sączu. Z tą różnicą, że SS jest prawdziwy, a MG „udawane”. Zastanawiam się czy trzeba było budować miasteczko od nowa? Czy nie można było zainwestować w to, co istnieje naprawdę i to tam umieścić zabytkowe wnętrza, jednocześnie napędzając w SS pozytywną turystykę.

Zastrzeżenia mam też do oprowadzania. Każdym sklepem i lokalem w MG opiekuje się jedna osoba. Ich zaangażowanie w swoją rolę bardzo się od siebie różniło. W remizie pan przewodnik zdawał się być zafascynowany tematem i wierzę, że przez kilkadziesiąt minut mógłby opowiadać nam o starych strażackich wozach. Z kolei w innym miejscu prowadząca nawet się nami nie zainteresowała i dalej trejkotała z koleżanką na ławeczce przed domkiem. Szkoda, bo temat starego (i przerażającego) zakładu stomatologicznego byłby niezwykle ciekawy.

Miasteczko Galicyjskie mieści się obok skansenu. Niestety na niego nie starczyło już nam sił. Zamiast niego, pojechaliśmy do centrum miasta, by zobaczyć słynny ratusz, a w przesympatycznej kawiarni Boska, przy hipsterskiej wodzie kokosowej i pysznym tiramisu, zakończyć wycieczkę. 10 godzin minęło błyskawicznie. Dokładnie tak powinny wyglądać soboty!

Informacje praktyczne

Trasa: Jechaliśmy z Rabki-Zdrój przez Limanową, a następnie przez opisane miejscowości.Dalsza lektura: Poruszaliśmy się śladami Szlaku Architektury Drewnianej i otarliśmy się o Szlak Rzemiosła.
Poczytajcie o obu. Specem od Sądecczyzny jest Sądecki Włóczykij, do którego zajrzyjcie. Oprócz tego w Starym Sączu wejdźcie do informacji turystycznej (Rynek 5). Siedzący tu chłopak jest super pomocny, zwłaszcza jeśli zamierzacie wybrać się w góry (a w końcu jesteście w Beskidzie Sądeckim)

Nocleg w Miasteczku Galicyjskim: My nie spaliśmy, ale hotel umieszczony jest nie gdzie indziej, jak w samym ratuszu, w centrum Miasteczka Galicyjskiego. Zdecydowanie warto się zainteresować.

Gastronomia: Obiad jadłam w restauracji Marysieńka w Starym Sączu (Rynek 12). Polecana kawiarnia Cafe Boska znajduje się na Wałowej 1 w Nowym Sączu. Restauracja jest też w Miasteczku Galicyjskim, niestety tego dnia mieli imprezę i kuchnia była zamknięta.

Lubisz zwiedzać Polskę? Ja też! Zajrzyj na inne moje “polskie” teksty. A jeśli jeszcze nie dołączyłeś do stałych czytelników bloga, to daj lajka na Facebooku. 😉 Wtedy będziesz na bieżąco z nowymi zależnymi tekstami.

Exit mobile version