Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

La Placinte – restauracje w Mołdawii

O mołdawskiej gościnności mogę powiedzieć tyle, że dopiero w piątym tygodniu podróży udało nam się wyrwać z opiekuńczych ramion krewnych i znajomych królika, by zjeść coś na mieście. Już od dawna wiedziałam, że jeśli nastąpi ten moment, to wybierzemy się do La Placinte, mołdawskiej sieciówki. W Kiszyniowie restauracji jest dwanaście, a Bielcach jedna. I niech Was nazwa nie zmyli! Placinta to ostatnia rzecz, na jaką zwrócicie w karcie uwagę.

Zobacz też: Największe atrakcje Mołdawii. Polecane przez blogerów podróżniczych

La Placinte dla dzieci

Pierwsze wrażenie, jakie do mnie dotarło, to chłód. I to przyjemny. Na dworze plus siedemset i parno, w środku zdrowe dwadzieścia cztery, czyli bez przesady z niskością też. Lokal jest dwupiętrowy, obsługa mega szybko zaproponowała nam miejsce na górze, z racji sali zabaw dla dzieci. Generalnie nie jestem ich fanką, bo moje doświadczenia są takie, że zwykle jest tam brudno, walają się resztki jedzenia, dzieci wchodzą w brudnych butach i wszystko ślinią. A w ogóle zabawki przyniósł właściciel po swoich dzieciach, bo już z nich wyrosły. Albo go denerwowały. No ale ta historia nie tyczy się La Placinte. Tu wszystko jest wychuchane. Chciałabym by nasze domowe zabawki były tak czyste jak tutejsze.

Zobacz też: Mołdawia z dziećmi: co należy wiedzieć

Wnętrze.

Kiedy Sania oddał się uciechom dziecięcego życia, my z Idą zasiadłyśmy do stołu. Całe wnętrze jest minimalistyczne, ale z subtelnymi dekoracjami folkowymi. Tapeta ze wzorem z bluzek, krzesło obite motywem z ludowej spódnicy. Do wyboru miejsce przy barze, stoliki z krzesłami, albo wygodne kanapy (a jakże). Obsługa w firmowych koszulach (znów folklor, znowu wyważony), władające oczywiście rumuńskim i rosyjskim. Karta też w tych dwóch językach, ale obrazkowa, więc w zgadywankę nie trzeba się bawić.

Co zjedliśmy?

Mam już przećwiczone, że jeśli gdzieś idę sama z dziećmi, najlepiej nie brać dużych dań, tylko parę przystawek. Sania bankowo to je lody, więc dobrze, by miał wybór. Tym razem uparł się na kulki mamałygi z nadzieniem z bryndzy. Mamałyga to ugotowana na gęsto kasza kukurydziana, pożywny i smaczny mołdawski klasyk. Co ciekawe, danie idealnie podpadło również Idzie, która ma już ksywę Mołdawianka, ze względu na kulinarne upodobania.

Ja wzięłam moją miłość, czyli grillowane warzywa. Wcale nie jest łatwo mnie tym daniem zadowolić, bo od razu wyczuwam, że coś miało kontakt z patelnią w żłobki, którą producent nazwał grillowaną, a restaurator uparcie nalewa tam masę tłuszczu. Nie tym razem. Te warzywa ewidentnie miały kontakt z żywym ogniem. Genialnie przydymione, odrobinę al dente, dokładnie takie, jakie powinny być.

Zamówiłam również mołdawską wersję sałatki greckiej/szopskiej/wiejskiej serwowanej w każdym kraju bardzo szeroko pojętych Bałkanów. Tutejsza wersja po za sałatą, pomidorem, ogórkiem, paprykę i oliwkami ma starty ser bryndzowaty.

Sania nie wyszedłby bez deseru, więc dostał lody, truskawkowe z truskawkowym sosem.

W karcie La Placinte są tytułowe placinty, są zupy, dania mięsne. Wszystkie potrawy krążą wokół kulinarnych tradycji Mołdawii.

Najedliśmy się bardzo. Właściwie w tym klimacie, na obiad powinno jeść się mniej, a więcej gdy temperatura spadnie do 30 na plusie, po zachodzie słońca. Za wszystko zapłaciliśmy 154 leie, czyli trochę ponad 30 pln. (!) Spoko, co?

La Placinte Balti

Stefana Cel Mare 57. Właściwie na głównym przystanku autobusowym w Centrum. Link.

Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina. Przejrzyj też inne artykuły o Mołdawii.

 

Exit mobile version