Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

18 rzeczy, które mnie zaskoczyły w Rumunii

W sierpniu 2024 roku zdecydowaliśmy się na wakacje w Rumunii. Spakowaliśmy naszą polówkę i z dwójką przedszkolaków ruszyliśmy w trasę, by w 17 dni zrobić 3750 km.

Z czym się je Rumunię? Oczywiście przed wyjazdem miałam o niej jakieś wyobrażenie. Jednak trzeba przyznać, że kraj mnie mocno zaskoczył.

Niech pierwszy tekst z tego kraju będzie o tym, jak bardzo:

  1. Rumunia to… dziadostwo?
    No właśnie w ogóle! Spaceruję po miastach w Rumunii, przejeżdżam przez wsie, odwiedzam kolejne bloki, wchodzę do wynajętych przez nas mieszkań, do sklepów, knajp.
    I co widzę? Widzę poziom niczym nie różniący się od tego w Polsce. Drogi są nowe, samochody bogate, wynajmowane mieszkania na poziomie, sklepy europejskie.
    Przywykliśmy traktować Rumunię jako trzeci świat i czas się palnąć w głowę. Rumunia swoimi standardami niczym nie odbiega od Polski! Jest w niej tak samo wygodnie! Na pewno z punktu widzenia turysty.
  2. Rumunia to nie Bałkany
    Wiecie jak to jest. W teorii ja to wiedziałam zawsze. Rumunia to nie Bałkany, ale za to Grecja tak. No ale machałam na to ręką i i tak zaliczałam ją do kręgu bałkańskiego.
    Co to jest za bzdura! Rumunia, a przynajmniej Transylwania, w której spędziliśmy większość wyjazdu, to typowa Europa Środkowa! Wszystko w niej przypomina Czechy, Polskę, Słowację i Węgry. To jest nasz krąg kulturowy! Naprawdę!
    Ja się czułam w niej mega swojsko i nieegzotycznie.
  3. W Rumunii wszędzie zapłacę kartą.
    Kolejny szok. Byliśmy przygotowani, że będziemy wypłacać pieniądze i na wszelki wypadek trzeba już w Polsce wymienić złotówki na lei. Ależ skąd!
    W Rumunii kartą zapłacimy dokładnie w takich samych miejscach jak w Polsce. Czyli we wszystkich kawiarniach, restauracjach, sklepach (też wiejskich). Wyjątkiem są oczywiście stragany czy panie przy drodze, no ale to normalne.
    I zresztą nie tylko kartą, bo oczywiście telefon, zegarek czy blik też nikogo nie dziwi.
    Ja na wyjazdach takich jak ten używam karty Revolut, która ma mega dobre przewalutowanie i opcję darmowych wypłat z bankomatów za granicą. Polecam!
  4. Rumuńska kuchnia jest przepyszna
    Trudno mnie było bardziej zaskoczyć! Nigdy przenigdy nie przepuszczałam, że tak polubię rumuńską kuchnię. Że codziennie przez 16 dni będę robiła wszystko, by zjeść w tradycyjnej restauracji (albo nowoczesnej, ale inspirowanej tradycjami). Przecież ja nigdy wcześniej nie byłam w rumuńskiej restauracji! A teraz, gdybym taką zobaczyła w polskim mieście, to chętnie bym do niej poszła.
    Co mnie tak uwiodło? Sery! Owcze, przypominające nasze górskie. Mamałyga, czyli polenta, ale z tymi serami zrobiona jakoś tak, że smakuje zupełnie inaczej niż włoska. Varză a la Cluj i sarmale czyli mięso z kapustą (lub w wersji vege).
    Do tego wszędzie przepyszna śmietana i mnóstwo skąpanych w południowym słońcu pomidorów, bakłażanów i owoców. Kurki! Sprzedawane całymi stosami przy drogach. Dużo bardzo przeze mnie cenionej fasoli.

    A na deser epickie papanasi czyli pączki ze śmietaną i owocami (najczęściej jagodami).
    No normalnie wprowadzam te dania do swojej kuchni!
    Aaaa i lody! To nijak się ma do tradycyjnej kuchni, ale oni tu mają naprawdę pyszne lody w lodziarniach! I ja to chwalę!
  5. Rumunia jest w supermarketach bardziej proekologiczna niż Polska
    W Lidlu przy warzywach mamy biodegradalne woreczki do pakowania (płatne 10 lei, ale to tyle co nic). Przy każdym supermarkecie mamy punkty wymiany butelek szklanych i plastikowych. Polsko czekam na to!
  6. Rumuńskie zagospodarowanie jezdni
    Widzieliście te posty na Facebooku o jezdniach idealnych? Najpierw szeroki chodnik, potem pas dla rowerów. Następnie dla autobusów, dwa pasy dla samochodów i znowu: autobusy, rowery i chodnik.
    W Rumunii takie zagospodarowanie istnieje! Widzieliśmy je w każdym większym mieście. Pasy są kolorowe – szaro, zielono, czerwone, by z daleka było widać, kto ma co.
    Co prawda mam wrażenie, że infrastruktura jest niewykorzystywana i i tak mało osób jest rowerowych, ale to nic. Jako osoba, która boi się jeździć rowerem po jezdni, bardzo chętnie bym korzystała z osobnych rowerowych pasów, by czuć się bezpiecznie.
    Oby więcej ich!
  7. Rumuni jeżdżą… normalnie
    Naczytałam się o tym, jakimi są szaleńcami. Ależ skąd! Co najwyżej częściej używają klaksonów. Innych dziwnych zachowań nie zanotowałam.
  8. Ale miasta rumuńskie są zakorkowane
    No niestety. W każdym rumuńskim mieście staliśmy w korkach. Tu mają dużo do zrobienia – pobudowania dróg, namówienia ludzi do przejścia do autobusów i na rowery/hulajnogi.
  9. Za to w Rumunii jest czysto.
    Kolejny stereotyp. Spodziewałam się syfu rodem z poludniowych Włoch, ale nie! Miasta były czyściusieńkie. Gorzej niestety na szlakach. Tu dobrze było mieć worki i zbierać po drodze śmieci.
  10. Rumuńska kawa to miazga! Ale tylko w dobrych kawiarniach!
    O kurcze! Co za odkrycie!
    Oni tu mają na każdym rogu speciality coffee! Czyli kawę wysokiej jakości, świeżo paloną w lokalnych palarniach!
    I to nie tak jak u nas, że w dużym mieście znajdziemy ją w pięciu kawiarniach, a w miastach powiatowych będzie dobrze, gdy znajdzie się jedna. Nie! Oni tu w dwudziestotysięcznym mieście mają co najmniej jedną nowoczesną kawiarnię ze świeżo paloną kawą i możliwością podania jej w formie kawy alternatywnej: drip, chemex, aeropress, tonic espresso – co tam sobie życzycie.
    Korzystajcie z tego, bo to złoto! Zwłaszcza, że za taką fajną kawę często nie zapłacicie więcej niż równowartość 10 zł. Piłam 3 kawy dziennie! Choć ja akurat cappucino.

    Przy okazji dodam, że w miejscach, które się nie chwalą posiadaniem speciality coffee kawa smakuje przeciętnie. Tak bym powiedziała: podobnie jak w Polsce.
  11. Rumuni wcale nie mówią dobrze po angielsku
    Może was to nie dziwi, ale mnie zdziwiło. Gdzieś przed wyjazdem przeczytałam, że Rumuni świetnie mówią po angielsku i dotyczy to nawet starszych osób.
    No więc nie. Wielokrotnie dogadywałam się po rumuńsko-włosku. Kilka razy włączyłam francuski. Regularnie próbowano się ze mną porozumieć po niemiecku. Najbardziej mnie zdziwiło, że osoby młodsze ode mnie – kelnerzy w wieku dwudziestu kilku lat – naprawdę sobie z angielskim nie radzili.
    Oczywiście nie dotyczy to najbardziej turystycznych miejsc. Tam angielski śmiga.
  12. Psów w Rumunii już wcale nie ma tak wiele
    Kolejne zdziwienie. Z tymi psami nie jest tak źle, jak było jeszcze kilka lat temu. Moja mama podróżowała po Rumunii gdy byłam w liceum. Z przerażeniem słuchałam o tym, jak w górach zaatakowały jej grupę psy.
    A u nas spokój. Owszem te psy są widoczne – im mniejsza miejscowość tym bardziej – ale tragedii nie ma. No ale wiem dlaczego: Rumunia wytoczyła bezdomnym psom wojnę. Ilość osób, jaka przez nie ginęła czy była choć pogryziona, była przytłaczająca. Rząd postanowił z tym walczyć i zaczęto masowo wyłapywać psy.
    W Kluż Napoce – drugim największym mieście Rumunii – nie spotkaliśmy ani jednego bezdomnego psa.
  13. Trudno przejechać Drogę Transfogarską i nie zobaczyć niedźwiedzia
    No ale za to niedźwiedzi widzieliśmy osiem!
    Jadąc do Rumunii marzyłam, by jakiegoś zobaczyć, najlepiej z okien samochodu. Marzenie się ziściło, ale nie sądziłam, że niedźwiedzie na
    Trasie Transfogaraskiej (jedna z najpiękniejszych dróg samochodowych w Europie) zwyczajnie żebrzą o jedzenie na drodze. Pewnie raz na jakiś czas się zdarza nie zobaczenie tam niedźwiedzia, ale raczej należy się nastawiać, że niedźwiedzie będą.

    Nota bene – za ich karmienie grozi kara. Karmiony niedźwiedź to niedźwiedź zależny od człowieka. Niedźwiedź przyzwyczajony, to niedźwiedź niebezpieczny. Niedźwiedź uzależniony od człowieka, to niedźwiedź martwy (bo sezonu turystycznego wkrótce nie będzie, a młode niedźwiedzie nie nauczyły się samodzielnie zdobywać pożywienia).
  14. W miastach Rumunii czuję się jak w Polsce
    To trochę nawiązuje do tego, że Rumunia to nie Bałkany.
    W czasie naszego pobytu ani razu nie poczułam, że wyszłam poza strefę komfortu. Ani razu nie poczułam “egzotyki” czy “nieznanego”. Wszystko było dla mnie swojskie.
    A Braszów… Braszów wygląda jak krakowski Kazimierz! A raczej jak Plac Wolnica, do którego przylega Grocka i Floriańska. I niestety te ulice są tak samo zatłoczone.
  15. Cała transylwańska wieś wygląda jak Słowacja
    Kolejna swojskość to wygląd wsi Siedmiogrodu. Ja taką architekturę (cudownie historyczną i dużo lepiej rozplanowaną niż nasze polskie ni przypiął ni przyłatał) znam ze Słowacji i Czech! Normalnie taka wieś pod Sybinem niewiele się różni od wsi na Spiszu.
    Budownictwo w Transylwanii swój wygląd zawdzięcza osadnictwu niemieckiemu. To właśnie Niemcy osiedlali ten region i to oni wpłynęli na wygląd wsi i miast.
    Nie wiem jak to jest z Czechami i Słowacją i być może moje skojarzenie jest błędne – nie doczytałam. No ale ja co wieś wołałam na całe auto “znowu jestem na Słowacji”!
  16. Rumuni (i rumuńscy Węgrzy) uwielbiają Polaków!
    Polak-Węgier dwa bratanki!
    A że w Rumunii Węgrów dużo, to owszem – usłyszeliśmy to w mieszance rumuńsko-niemieckiej (chyba).
    Ale Polacy są też bardzo lubiani przez Rumunów! Nasz naród jest wręcz podziwiany. W sklepach znajdziemy mnóstwo polskich produktów.
    Oby tylko się nie dowiedzieli, jaki stereotyp o Rumunach panuje w Polsce!
  17. Transylwania pęka w szwach od turystów
    Ja w teorii wiedziałam, że Transylwania to jeden z najbardziej turystycznych regionów w Europie. Ale to co się dzieje w Braszowie i okolicy jest mega nieprzyjemne.
    W Braszowie trudno zobaczyć jakikolwiek budynek, bo zasłania ci tłum turystów. Do zamku Bran (osławiony zamek Drakuli) wpuszczają każdego, kto ma bilet, przez co obawiam się, że zabytek wkrótce się zawali, jak schody w klubie Kitsch w Krakowie.

    Tylko niewiele przyjemniej się zwiedza pałac Peles. No i Trasę Transfogarską jedzie się w korku. A osławione jezioro na szczycie jest zawalone ludźmi i stoiskami z pamiątkami.
    Na szczęście to by było na tyle. Resztę regionu zwiedza się bardzo przyjemnie.
  18. Rumunia nie jest bardzo tania, ale jest tania.
    I w końcu ostatnie, czyli to, co interesuje wszystkich: ceny.
    Powiedziałabym, że Rumunia jest mniej więcej 30% tańsza od Polski. Z wyjątkiem mieszkań na wynajem. Te są tańsze dwukrotnie.
    A nie sądziłam. Słyszałam niejednokrotnie, że “Rumunia już wcale nie jest taka tania”. No zgaduję, że była tańsza, ale nadal bardzo przyjemnie wydaje się w niej pieniądze, bez potrzeby przeliczania każdego Euro.

Planujemy wrócić i to już w przyszłym roku! Już wkrótce na blogu kolejne teksty o Rumunii. Zaglądajcie!

Exit mobile version