Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Dlaczego mając do wyboru hotel albo hostel, zawsze wybiorę hostel? Przypadek Bolonii.

Piszę do was ze wspólnego pokoju jednego z wielu hosteli w Sultanahmed w Stambule. Po prawej stronie mieści się półka z książkami na wymianę, przede mną stoją dwa komputery do użytku gości, a nad nimi migocze telewizor. Za parawanem kucharz sprząta kuchnię, ustawia filiżanki i talerze na śniadanie, a Brytyjka przy stoliku obok sprawdza autobusy do Izmiru.

A, no i najważniejsze: pomieszczenie jest z trzech stron oszklone, a z dwóch rozciąga się widok na Złoty róg, Bosfor, a dalej na Anatolię. Położony na wzgórzach Stambuł ma to do siebie, że widoki są w nim częste i niezapomniane.

Jestem tutaj, miałam do wyboru wszystkie hotele w przedziale do tylu a tylu złotych. Wybrałam niemal najtańszy: hostel.

Dlaczego? Nie do końca z oszczędności. To właśnie w hostelu jako samotna podróżniczka czuję się najlepiej. To właśnie hostel zaoferuje mi pożyczenie przewodników, puści film, wreszcie poczęstuje piwem w przystępnej cenie i pozwoli wnosić własne jedzenie do knajpy. Nawet zaoferuje lodówkę, w której mogę je trzymać, jak również korzystać z tego zostawionego przez innych podróżników. Wreszcie, co najważniejsze: to właśnie w hostelu spotkam ludzi w moim wieku, z którymi niemal na pewno łączy mnie co najmniej jedna pasja: podróże. Zainspirują mnie, wymienimy spostrzeżenia, zakolegujemy i zaprosimy do siebie. Opowiem wam, jak to wyglądało w Bolonii, a przy okazji zachęcę do wybrania się tam na imprezę.

Z hostelami we Włoszech jest ten problem, że mogą być publiczne, albo może nie być ich wcale. No chyba, że ktoś doszuka się dziury w całym i otworzy hostel, który oficjalnie zalicza do kategorii Room & Breakfast. Właśnie w takim przybytku spędziłam dwie bolońskie noce.

Wchodzę do rewelacyjnego i szczerze wam polecanego Il Nosadillo, i natychmiast poznaję dwie Brazylijki: laski dopiero co przyleciały, a jedna z nich po weekendzie rozpoczyna miesięczny staż w pobliskiej Ferrarze. Pierwszy raz za granicą. Obie.

Dziewczyny błyskawicznie poszły spać, a ja wybrałam się na wieczorny spacer, oraz poznałam pozostałych członków załogi: chłopiec z łóżka obok pochodzi z Rimini i w Bolonii studiuje. Przeliczył sobie wszystko i wyszło mu, że mieszkanie w hostelu jest tańsze niż wynajmowanie stancji. No a jeszcze ciągle kogoś spotyka.

Dwóch nieogolonych Niemców w moim wieku od trzech miesięcy jeździ po Włoszech na stopa. Śpią głównie w namiocie, ale raz na jakiś czas pozwalają sobie na hostel. Do powrotu zostały dwa tygodnie, a kasa ciągle w portfelu, więc tym bardziej sobie pozwolili na odrobinę luksusów, częstując przy tym litrami specjalności północnych Włoch: Prosecco.

Koło północy, kiedy ekipa poszła na imprezę, a ja stwierdziłam że z powodu nieprzespanej nocy i mokrych włosów dzisiaj pasuję, przyszło dwóch kolejnych Niemców: właśnie wrócili z meczu. Obaj, choć osobno, przyjechali do Bolonii właśnie w tym celu.

Na stole pojawiły się kolejne butelki piwa, pogadaliśmy o Włoszech, Kazachstanach i – niestety – piłce nożnej, po czym umówiliśmy się na następny dzień na wspólne wyjście. Brazylijki już wcześniej zadeklarowały podobną chęć, a że akurat trafiło na sobotę, wniosek był jasny: będzie się działo.

Zaczęliśmy już około 18. Ja kupiłam pesto, chłopcy przynieśli wina i piwa, w lodówce znalazł się parmezan, w szafce makaron. Gadając, jak starzy znajomi spędziliśmy tak dobre pięć godzin, po czym nadszedł ten moment: atakujemy dzielnicę uniwersytecką. Słynną na całe Włochy i na pół Europy dzielnicę imprez.

Dla Kevina to nie pierwszyzna. Był w Bolonii już wcześniej i od razu nam powiedział, do którego baru pójdziemy, zachęcając podpalanymi shotami przy barze. Na pierwszy rzut oka było widać, że na miejscu mamy się mu szybko usunąć i pozwolić mu zostać z jedną z Brazylijek sam na sam. Cóż było robić? Trzeba było zafundować sobie jeszcze po jednym shocie z piekła rodem. Szybko wypijany, alkohol ledwo znika w gardle, a tu do ust przystawiają ci szklankę, w której cała procedura palenia się odbywała. I nie ma zmiłuj się. Raz dwa trzy, zakręcony jesteś ty.

Aha i w barze dodatkowo nie tak łatwo wypić JEDNEGO shota. Ok, nigdzie nie jest łatwo, ale tym razem to nie ty o tym decydujesz. Nagle barman woła do Ciebie

-Fajne cycki!

A zaraz potem:

-Ojej, obraziłem cię? No to macie darmowe shoty na przeprosiny.

I chlust cała ekipa musiała się znowu napić.

A przepraszali, potem już za bardzo nie wiadomo za co, jeszcze z pięć razy. I to nie częstowali ot tak sobie nalaną wódką. Pokazywali na sobie prawdziwą sztukę barmaństwa. Podpalali lady baru, dekorowali bitą śmietaną, serwowali z kawą, whisky, czymś czego nigdy nie widziałam. W proporcjach co nie lada.

– Dobra, zestopujmy – powiedzieliśmy z Niemcem, który nam się ostał, a Brazylijka, która wspomniała, że już nie pije gdzieś na początku imprezy, wyraźnie odetchnęła. – Nie zapominajmy jakie są nasze korzenie. Trzy piwa poprosimy!

Gdy pojawiły się na barze, rzuciłam wyuczone na pamięć zdanie: „polskie dziewczyny piją piwo przez słomkę”, po czym sięgnęłam po jedną. Barman podłapał temat. Szybko się oburzył, wyrwał mi ją, po czym obdarzył nową. Metrową. Jak przez mgłę pamiętam, że się trochę namęczyłam, ale piwo wypiłam. Bo kto ma wypić, jak nie ja?

O piątej zorientowaliśmy się, że nasza trójka została ostatnimi klientami. Delikatnie acz stanowczo wygoniono nas z baru, po drodze zjedliśmy włoską wariację na temat poimprezowych zapiekanek, czyli pizzę, padło przepisowe „facebook, facebook! Let’s add each other” i zasnęliśmy… mniej więcej o ósmej. Samolot powrotny miałam o jedenastej. Zdążyłam.

I co dalej? Brazylijka i Niemiec zauroczeni do siebie piszą i umówili się we Florencji na sylwestra. A całą piątką w styczniu spotykamy się u Niemca numer 2 w Osnabrucku, skąd najwyraźniej w najbliższym czasie możecie się spodziewać relacji. Zaproszenie do Brazylii jest otwarte.

Właśnie tak wyglądają smutne hostelowe noce kobiety podróżującej samotnie. I właśnie dlatego są hostelowe, by atmosfera od razu była rodzinna. By pytanie o to kto chce piwa, było na porządku dziennym. By było po prostu po ludzku. A nowoczesne hostele, to nie to co pamiętam z Polski lat dziewięćdziesiątych i wcześniej. Tu nie chodzą szczury i karaluchy. Niektóre są wręcz stworzone w odjechanym designerskim stylu. A dzielenie pokoju z innymi może być często zaletą, a nie wadą. A teraz wybaczcie, ale wychodzimy na miasto.

I dlatego podróżując samotnie nigdy nie jesteś sam! Podróżując samotnie zdobywasz przyjaciół, poznajesz ciekawych ludzi, miewasz romanse, miłostki i miłości. Za nikim nie musisz się oglądać, nie ma problemu, że ty ich polubiłaś, a twoja towarzyszka nie. NIGDY nie bójcie się jechać samemu. Zatrzymujcie się w hostelach, a – gwarantuję – sami nie będziecie.

Exit mobile version