Czy podróże stoją człowiekiem?
Gdy rozmawiamy w gronie blogerów podróżniczych o pięknie podróżowania, to rzadko kiedy schodzimy na to, co turysta spotyka na swojej drodze najczęściej. Na zabytki. To dziwne. Każdy z nas je odwiedza. Będąc w Jerozolimie, wężykiem idziemy do Ściany Płaczu i Kopuły na skale. Kambodża to dla nas wciąż bezsprzecznie Angkor wat. Ciągle kilku z nas (choć może coraz mniej) wybiera się do muzeów. Ciągle zwiedzamy zamki.
A jednak jak mantrę powtarzamy – ludzie! W podróżowaniu liczą się ludzie. Ludzie – ci, z którymi jedziemy. Ale przede wszystkim ludzie, których poznajemy. O nich snujemy historie. Historie żywcem z autostopu, couchsurfingu, baru czy po prostu – z ulicy. To one sprawiają, że opowieść trwa. Tych ludzi, niczym wskazówki podróżnicze, przekazujemy sobie dalej. Tutaj poznaj tych, tam tamtych. Dam ci kontakt jeszcze do innych…
Do tego też zachęcamy czytelników. Sama jak jeszcze marzyłam o podróżach bardziej niż podróżowałam poza Europę, to z szerokimi oczami czytałam książki i blogi, które wychwalają spotkanego na drodze człowieka. Gościnność zrobiła się najważniejszym elementem celu naszej podróży. Na tym micie wyrosła najpierw Gruzja, a potem Iran, którego mieszkańcy kolejny rok z rzędu cieszą się tytułem najbardziej gościnnego narodu świata.
Czytałam te relacje, wkładałam sobie do głowy słowa o odpowiedzialnym i inteligentnym podróżowaniu. O tym, żeby zawsze nawiązać kontakt z lokalną ludnością, bo to dzięki niej najlepiej poznamy odwiedzany kraj i to oni nas najwięcej nauczą – chociażby przez zderzenie naszej i ich inności. Czytałam i się zastanawiałam. Bo przecież podróżuję od ósmego roku życia. Co roku byłam co najmniej na dwóch zagranicznych wyjazdach. Ale – wtedy jeszcze – nigdy przenigdy nie przywiozłam z tych wyjazdów nowych znajomości.
[wp_geo_map]
Czy podróżowanie „do człowieka” bez taniego podróżowania jest możliwe?
To nie powinno dziwić. Żyjąc w Polsce, chodząc na co dzień do tej samej pracy, obracając się w tym samym kręgu znajomych, rzadko kiedy poznajemy nowe osoby. Czemu więc mielibyśmy je poznawać zagranicą. Mamy iść do baru i zacząć wyrywać stojących przy nim ludzi? To dobre do pewnego wieku. I dla podróżujących w grupie kumpli. Ale pewnie większość z czytających mnie osób podróżuje w parze. Mit poznawania kraju poprzez ludzi możemy sobie wsadzić w swoje hermetyczne środowisko wielbicieli autostopu i spania na czyjejś kanapie. Ale to przecież nie dla normalnych turystów.
Zgadzam się z tym. I dlatego jeżdżąc po świecie coraz bardziej cenię miejsca turystyczne prowadzone przez ludzi-gospodarzy. Bo są atrakcje turystyczne, przy których zwiedzaniu liczy się oprowadzająca po nich osoba. Podacie jej pięć złotych za bilet wstępu, a przez pół godziny będzie wam opowiadać o tym, co byście bez jej pomocy zobaczyli w pięć minut. I bez niej byście zapomnieli o tym miejscu zaraz po wyjściu. Tak czasem jest we włoskich kościołach, gdy kustosz – choć nie mówi po angielsku – pokazuje wam sekrety starych ścian. Albo w prywatnych muzeach sławnych osób, w których członkowie ich rodziny opowiadają historie z domu wzięte. Tak jest między innymi w odwiedzonym przeze mnie niedawno Muzeum Haliny Poświatowskiej w Częstochowie. Brat pisarki opowiada rodzinne historie i wspomina zalety, ale i wady siostry.
Przeczytaj czy w Częstochowie prócz Jasnej Góry jest co zobaczyć. Klik!
Odwiedzając Istebną Maciej, właściciel pensjonatu w którym spałam, dał mi wskazówkę, bym skupiła się przede wszystkim na mieszkańcach. Bym to ich poznała. Zapytałam go, jak mam ich poznać w niecały jeden dzień. Nie mając nawet wspólnego wieczoru. Pomachał ze zrozumieniem głową i się pożegnaliśmy.
Ale zacznijmy od początku. Bo jak już się domyślacie, chcę wam opowiedzieć o miejscu, w którym zachwycili mnie jego mieszkańcy. I to mieszkańcy pracujący w turystyce. Z którymi mamy styczność na zwykłej turystycznej wycieczce.
Powitanie w deszczu – nocleg w Istebnej
Wcześniej tego dnia zwiedzałam żywiecki skansen. Padało. Padało też potem, gdy wybiegałam z auta na obiad. Padało, gdy przystawałam przy drodze, by zrobić zdjęcia okolicy.
A ja w baletkach cała zmoknięta i zziębnięta zła wychodzę z samochodu i w deszczu, nie patrząc zbyt długo na drewnianą willę, w której przychodzi mi dzisiaj spać, pukam do drzwi.
Otwiera mi uśmiechnięty facet z kitką i nie czekając na ani jedno moje słowo – które w tym przypadku prawdopodobnie by brzmiało „Boże, jak tragicznie dzisiaj” – mówi mi „Cześć! Wchodź! Maciek jestem.”
Jestem trochę zbita z tropu. Bo tak. Jestem wychowana na kulturze anglosaskiej. Bo tak w internetach jestem z każdym na ty. I tak – jestem za przechodzeniem na ty z każdym – od pani w sklepie po teściów. Ale jednak konwencja społeczna zostaje i powitania obcej osoby się w ten sposób nie spodziewam.
-Zjesz z nami kolację?
-No chętnie. Zejdę za pół godziny.
Czy kiedyś jadłeś kolację z hotelarzem?
Wzięłam gorący prysznic. Prysznic z masażem, co mnie już w ogóle ujęło. I lekko spóźniona zeszłam na kolację, gdzie czekały na mnie kawałki buraka z serem kozim. Z kuchni wyszła gospodyni Kasia. Maciej otworzył wino i przez następne… 5 godzin siedzieliśmy przy stole, rozmawiając na każdy z możliwych tematów. Od specyfiki Trójwsi, w której się znajdujemy, poprzez historię o ich przeprowadzce z Łodzi w góry, a w końcu – gdy w głowie zaczęło już szumieć – zeszliśmy na tematy specyfiki myślenia mieszkańców różnych części Polski, religijność i na zakończenie – no jakżeby inaczej – politykę.
Kasia i Maciej mają swój pomysł co do tego, jak powinien funkcjonować pensjonat. Rano jedzą śniadanie razem z gośćmi. Wieczory spędzają przy winie. Jak sami mówią, doczekali się kilkunastu przyjaciół wśród własnych gości. Ale nie tylko gości. Dobrą godzinę opowiadali o mieszkańcach Trójwsi. Opisywali ich jako najbardziej serdecznych wśród polskich górali.
Wspominali, jak nieznani wtedy jeszcze sąsiedzi pomagali im w remoncie, gdy wprowadzili się do Istebnej. Jak pracująca w tutejszej organizacji turystycznej Aneta powitała ich kiedyś na targach turystycznych. Jak dobry – ludzki – kontakt mają z księdzem i siostrami zakonnymi, które po sąsiedzku z willą Zwolakówką prowadzą przedszkole. Opowiadają o lokalnych imprezach i o tym, jak wszyscy się wspaniale bawią. I jak nie liczą tu się przekonania polityczne, ideologie czy uprzedzenia do obcych. Przez wieczór stworzyli w mojej głowie obraz Trójwsi, jako społeczeństwa idealnego.
Rzut oka na atrakcje Trójwsi: Istebnej, Jaworzynki, Koniakowa
Rankiem w informacji turystycznej dostałam przewodnik po gminie Istebna. Przejrzałam listę kilkudziesięciu atrakcji. Już ich lista była niesamowita. Kilkadziesiąt miejsc w trzech wsiach!
Kilka z nich było oczywistych. Znany na całą Polskę Trójstyk granic Słowacji-Czech-Polski znajduje się na terenie wsi Jaworzynka. Na miejscu jest przyjemne miejsce na grilla i krótkie spacery. Przebiega tędy też kilka szlaków turystycznych.
W Istebnej wchodzę do kościoła pw. Dobrego Pasterza. Znowu w swojej ignorancji nie oczekiwałam zbyt wiele. Ba – jestem pewna, że bym do niego nie weszła, gdyby nie podpowiedź. Ot, kościół jak kościół. Tymczasem wnętrze promienieje od bogatej polichromii i ciekawej bryły. Nie dominują tu, jak w większości kościołach, uniwersalne obrazy świętych i postaci religijnych, ale sceny biblijne mieszają się z motywami ludowymi. Widzimy malowidła górali czy wzory ze słynnej koronki koniakowskiej.
Niedaleko kościoła znajduje się multimedialny leśny ośrodek edukacji. Fajny, ale idziemy dalej. Wszak ma być o atrakcjach stojącymi ludźmi.
Zajrzyj też do pobliskiego Ustronia. Osobny artykuł znajdziesz tutaj. Klik!
Wsie na szczytach gór
Patrzę za okna samochodu. Usytuowanie Istebnej, Koniakowa i Jaworzynki na szczytach, a nie jak często to bywa w dolinach, gwarantuje przepiękne widoki. Prowadząca informację turystyczną Aneta (tak, ta sama co z targów) bierze mnie na dwa punkty widokowe. Najpierw do przepięknego, utrzymanego w tradycyjnym stylu, ale nowoczesnego hotelu Złoty Groń, z którego rozciąga się widok na cztery strony świata. Potem pojechałyśmy na Ochodzitą, jak mówi wielu – jedno z najpiękniejszych miejsc widokowych w Polsce. Podjeżdżając niemal na sam szczyt dziewięćset-metrowej góry pstrykam zdjęcia i jestem zła na samą siebie, że nie będzie mnie tu na zachód słońca.
Koniaków: Atrakcje stojące ludźmi
To w oddali i na marginesie. A bliżej i w temacie? Bliżej wsie niby jak każde inne. I jak każde inne wsie górskie, mają te same niesamowite możliwości promowania swoich odmiennych i nieznanych reszcie Polski tradycji. Tylko w przeciwieństwie do większości wsi – górskich, ale i nizinnych – Trójwieś jako jedna z niewielu te tradycje promuje.
Porównuję Koniaków, Istebną i Jaworzynkę do Spytkowic, w których spędzam ostatnie miesiące. I tu i tam ładnie. I stąd i stąd widać Babią Górę. Tu i tu wyrabiane są owcze sery, budowane są domy z drewna i działają lokalni twórcy. Tylko z jakiegoś powodu przejeżdżając przez Spytkowice to jest niewidoczne. Nikt nie zaprasza do swojej drewnianej chaty, by pokazać turyście nietypowe instrumenty muzyczne. Nikt nie pokazuje dzieciom owiec z bliska. Ktoś – nie wiem kto, ale lokalni pewnie wiedzą – zaczął w Trójwsi promować swoją codzienność. A wiecie – to nie jest łatwe. Więcej – olbrzymiej kreatywności wymaga przekształcenie rutyny na turystyczny hit. I kurcze, oni to zrobili.
Centrum Pasterskie w Koniakowie
Odwiedzamy w Koniakowie trzy takie miejsca. Najpierw wchodzę do Centrum Pasterskiego. Tu w Gazdówce mogę z bliska spojrzeć na zwierzaki. Po zapisie na warsztaty mogłabym też spróbować produkcji sera czy przeróbki wełny.
Właścicielem centrum jest, niepoznany niestety przeze mnie, Piotr Kohut. W 2013 roku zorganizował fantastyczny redyk karpacki. Wraz z trzystoma owcami przeszedł z Rumunii przez Ukrainę, Polskę i Słowację aż do Czech. Razem w 4 miesiące pokonując 1200 km. Po drodze brał udział w regionalnych wydarzeniach, jarmarkach i targach. Wywiad z Piotrem przeczytacie tutaj.
Chata na Szańcach w Koniakowie
Po drugiej stronie ulicy mieszka pan Tadeusz.
Pan Tadeusz zaczyna od żartu. O tym, że napisali o nim sporo ksiąg, a trzynasta jest najlepsza. W tym nieco frywolnym tonie odbywa się cała nasza wizyta. Tadeusz Rucki prowadzi Galerię Sztuki Regionalnej „Chata na Szańcach”. Nie sztuki plastyczne są tu jednak największą atrakcją. Pan Tadeusz codziennie o 21.00 wychodzi na zewnątrz i gra na trombicie.
Bo to właśnie tromity tu powalają. Trombita to instrument dęty w formie długiej rury. Albo nienaturalnie przedłużonej trąbki. Właśnie tutaj znajduje się najdłuższa trombita na świecie. Ma aż 11 metrów.
Zachęcana przez pana Tadka podeszłam do instrumentu i zaczęłam w niego dmuchać. Mimo usilnych starań nie wydobyłam z niego ani dźwięku. Chwilę po mnie pan Tadeusz zagrał hymn mariacki. Jestem niemal pewna, że miał w kieszeni jakiś odtwarzacz mp3 czy coś, bo to przecież niemożliwe.
Muzeum Koronki w Koniakowie
I w końcu to z czego Koniaków jest najbardziej znany – koronki koniakowskie.
Koronki koniakowskie robione są od ponad stu lat. Początkowo mieszkanki wsi heklowały czepce do tradycyjnego góralskiego stroju. Potem zaczęły robić też serwety, które dziś są tak chętnie kupowane przez turystów. W izbie pamięci Marii Gwarek widzimy najstarsze czepce, ale też serwetę haftowaną dla samej królowej Elżbiety. Oprowadza nas Urszula Rybka, jedna z pięciu kobiet, które stworzyły największą koronkę na świecie. I tu kolejna wspaniała historia.
Wracamy do Istebnej do budynku Gminnego Ośrodka Kultury. Właśnie tutaj jest wystawiona rekordzistka Guinessa – największa koronka świata. Koronka została wykonana pod znakiem wielkiej piątki. Zrobiło ją 5 kobiet, ma 5 metrów średnicy, waży 5 kg i zużyto na nią 50 km nici.
Koronki koniakowskie charakteryzują się typowym roślinnym wzorem. Nie zobaczymy na nich kształtów geometrycznych czy postaci ludzkich. Tutaj dominują kwiaty, liście czy śnieżynki. Wszystko to, co koronczarki widzą za oknami domów.
Dziś w Trójwsi dostępne są liczne pamiątki: kubki, kolczyki, serwety, poszewki na poduszki, a nawet stringi. Wszystkie z lokalnymi wzorami.
Odwiedziłam tylko kilka miejsc, którym duszę nadają konkretne osoby. Słyszałam o wielu więcej: Kurna Chata Kawuloka, w którym podobno oprowadzanie to prawdziwy majstersztyk, izba pamięci Jerzego Kukuczki, którą prowadzi żona himalaisty, artystyczny dom Konarzewskich, Góralska Izba Jakuba Gazurka… Mogłabym wymieniać. Jestem naprawdę zachwycona, że z niczego powstała gmina tętniąca atrakcjami. A wy pamiętajcie, że Istebna to miejsce, gdzie przede wszystkim poznacie ludzi. Otwartych, kreatywnych, gościnnych. Więc jeśli o to chodzi w podróżowaniu, to to jest to miejsce! I wystarczy pół dnia, by się o tym przekonać.
Lubisz zwiedzać Polskę? Zajrzyj do innych artykułów o naszym pięknym kraju. Wszystkie znajdziesz tutaj. A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy, to dołącz do moich czytelników na Facebooku. Dzięki temu na żywo będziesz śledził podróże małe i duże. 🙂
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂