Zależna w podróży – blog podróżniczy z sensem

Oda do wędrowania

Początki

Mam czternaście lat. Wychodzę z psem na spacer i znikam z domu na kilka godzin. Idę do lasu. Po półtorej godzinie dochodzę nad staw na terenie byłej żwirowni. Opalają się tam niedzielni turyści, często dwugodzinni, często naturystyczni. Ja obchodzę staw dookoła i inną ścieżką wracam do domu. Razem 3-4 godziny.

Tak wyglądały moje początki chodzenia. Włóczęga po świetnie znanym mi lesie pod wielkopolskim Lesznem. Po co tam chodziłam? By myśleć. By w mojej głowie myśli i wyobrażenia błądziły bez ładu i składu, i były nieprzerywane komputerem, telewizorem, rodzicami, książką. Smartfonów wtedy nie było. Zasięg telefoniczny nie docierał.

Dzisiaj

Minęło drugie tyle mojego życia i ze smutkiem muszę powiedzieć, że już tak nie potrafię. Mieszkam w swojej Rabce, przed sobą mam górski las. Za sobą górski las. Po prawej i po lewej nieodkryte pagórki, z których z pewnością są świetne widoki na kotlinę. A ja nie potrafię się zdobyć na niespieszny samotny spacer. W ciągu lata byłam na takim raz.

Dlaczego? Dlaczego nie potrafię poświęcić tych trzech godzin raz na tydzień na zabłądzenie w Gorcach? Nie mam co do tego wątpliwości. Bo czuję presję obowiązków. Wiem, że spacer wybije mnie z rytmu. Że prawdopodobnie po powrocie już nie wrócę do pisania, obrabiania zdjęć i odpowiedzi na maila. Że pewnie nie będzie mi się chciało posprzątać.

Boję się spacerów, bo mnie zbyt pochłaniają. A jeśli nie pochłaniają, to nie pozwalają mi zapomnieć o obowiązkach. A wtedy są bez sensu.

Spacery na wyjazdach

I właśnie dlatego coraz bardziej cenię wędrowanie na wyjazdach. Kiedy jesteś za granicą nie myślisz tyle o tym, co musisz. Zobowiązania zostały w domu i będą na granicy deadline’u, jak wrócisz. Ale nie teraz. Teraz jedyne czym się przejmujesz, to droga, towarzystwo, a jeśli wędrujesz we Włoszech, to być może kuchnia.

Coraz mniej lubię latać po muzeach – raczej wolę wejść do jednego, ale na dłużej i dokładnie wszystko przestudiować. Gdy podróżuję z Piotrem, jest niemal niemożliwe usiąść i rozkoszować się w kawiarni słońcem i kawą – Piotr ma w dupie robaki i chce iść dalej, zobaczyć więcej, a odpocząć nie na mieście, a w hotelu. Ale dogadujemy się właśnie na trekkingu. I to z mnóstwem słów. Na spacerze się bardzo dużo rozmawia.

Rok 2016 rokiem wędrówek

Mogę zacząć wymieniać. W listopadzie zeszłego roku byliśmy 3 dni w Apeninach Modeny, gdzie wędrowaliśmy w krainie kasztanów. W lutym trafiliśmy na izraelską pustynię, gdzie po tamtejszych kanionach odbyliśmy kilka jednodniowych trekkingów. W marcu szukaliśmy mieszkania w Rabce, co nie mogło się odbyć, bez zdobycia Lubonia. W kwietniu była Słowacja i Słowacki Raj. Była też Garda, gdzie zaliczyliśmy kilka szlaków. Czerwiec to czterodniowy trekking, znów w Apeninach, ale tym razem w Casentino – najstarszym lesie Włoch. A ostatniego dnia sierpnia weszliśmy na szlak w Słowenii, by pierwszy września powitać nie w szkole, a na szczycie Triglava. No cóż. Chyba przeszłam samą siebie. Dosłownie.

Na szlaku św. Franciszka

Alwernia to sanktuarium, które naznaczone jest wędrowaniem. Znajdująca się na granicy Toskanii i Emilii Romanii, otoczona jest prastarym lasem. Tutaj przebywał św. Franciszek i tutaj, jak mówią przekazy, otrzymał od Boga stygmaty. Tutaj też dziś ma swój początek szlak św. Franciszka, najdłuższy kulturalny szlak trekkingowy we Włoszech.

Pod koniec września stałam na przepięknym placu sanktuarium i słuchałam błogosławieństwa, jakim obdarzał nas przeor klasztoru. Byłam oszustką. My wszyscy byliśmy. Nie przyjechaliśmy do Włoch, by przejść cały szlak franciszkański. Jesteśmy tu, by skakać z miejsca na miejsce – przejść się 10 km, potem 100 km przejechać autobusem. Przyjechaliśmy do Włoch, by poznać szlak św. Franciszka. W skrócie.

Jednak, gdy dostałam zaproszenie na tę dziwną wycieczkę, nie miałam wątpliwości. Szlak św. Franciszka kusił mnie już od kilku lat. (nietypowe atrakcje Rzymu – celu spaceru, poznacie tutaj). Szlaki kulturalne, wędrówki od wioski do wioski często wolę od tych górskich. No cóż – nie jestem typem namiotowca. Piękny zachód słońca naprawdę najlepiej mi się podziwia w kafejce z widokiem, owinięta kocykiem, z kieliszkiem wina w ręce, a nie w śpiworze na karimacie.

Camino de Santiago kręci mnie od dobrych 15 lat, a jego włoski odpowiednik jest mi dużo bliższy. Po pierwsze, nie ma na nim tłumów (w ciągu 5 dni spotkaliśmy ok. 10 pielgrzymów). Po drugie, prowadzi przez Włochy, a o moich uczuciach do tego kraju nie muszę wam mówić. Po trzecie wreszcie, upamiętnia św. Franciszka. I o tym uczuciu nie wiecie. O tym opowiem wam w następnym tekście. Zapraszam was do wędrówki. Już za kilka dni.


Chciałam pisać tekst o szlaku św. Franciszka, ale wstęp mi wyszedł za długi. 😛 Jeśli zachęciłam was do przeczytania o samym szlaku, to tekst o nim już jest tutaj. A tymczasem – dołączcie do czytelników bloga na Facebooku. Tam ogłoszę kolejny tekst!

Exit mobile version