Rabka-Zdrój na weekend
Weekend oddzielający zimę od wiosny. Może być wszystkim. Może być kolejnym bezbarwnym czasem, który spędzamy na Facebooku i przed serialami. Może być weekendem wykorzystanym na spacer po okolicy, obiad w fajnej restauracji i wyjście na piwo z przyjaciółmi – weekendem przyjemnym, ale jednym z wielu. Może też być spożytkowany na mikroturystykę i krótką wycieczkę w miejsce oddalone o jakieś 50 czy 100 km. Często wtedy jest weekendem udanym.
Może też być weekendem-metaforą. I takim był tym razem dla mnie.
Nie zrozumcie mnie źle. Oczywiście nie chcę tu popadać w grafomanię i tandetne uwznioślenie uczuć. Nie będę was przekonywać „poczujcie to! Wyzbądźcie się swojej racjonalności i zanurzcie się w bezkresie przeżywania. Nowa pora roku może być dla was początkiem wewnętrznej przemiany”. Nie! Takich tekstów znajdziecie w tym tygodniu w internecie co niemiara. Wiosenne porządki i te sprawy. Ja mówię o konkretach. I to niekoniecznie też waszych – te konkrety są moje.
Pierwszy weekend wiosny jest końcem. Być może mojej prywatnej zimy. I jest też początkiem. Być może mojej prywatnej wiosny. W ten weekend:
- Pierwszy raz pojechałam poznać rodziców Piotrka
- Spędziłam weekend w Rabce-Zdrój, do której wkrótce planuję się przeprowadzić. W weekend ten szukałam mieszkania
- Rozpoczęłam sezon tegorocznego chodzenia po górach
- Pierwszy raz wzięłam udział w podhalańskim konkursie palm wielkanocnych. I robiłam to z poczuciem, że tak będzie już zawsze.
Koniec równiny, początek pagórków
Przechadzam się po Rabce-Zdrój. Jeszcze z plecakiem na plecach, dopiero co wyszłam z busa. Idę z nim na górkę, gdzie mamy obejrzeć mieszkanie na wynajem.
Na górce. Nie na równinach jak do tej pory. Płaskie jak stół wielkopolskie Leszno zostało w oddali. Od teraz każde wyjście do sklepu ma się wiązać z lekką zadyszką, wspinaniem się i schodzeniem w dół. Nieważne deszcz i niepogoda. Tak ma być, póki samochodu nie kupię!
Koniec kawiarń, początek cukierni
Przechodząc się po miasteczku zaglądamy do każdej restauracji. Możemy tu liczyć na dwie knajpy w regionalnym stylu, kilka fast foodów i pizzerię. Zaglądamy do kawiarń. Być może nie ma w nich wifi, a wystrój przypomina początek XXI wieku, ale za to kawa kosztuje dwa złote mniej, a ciasta wychodzą spod ręki najlepszych gospodyń w okolicach. Zresztą zazwyczaj to nie są kawiarnie, a cukiernie.
Pamiętacie cukiernie? To do nich się chodziło w latach dziewięćdziesiątych. Brało piękny kawał ciacha z koktajlem mlecznym i z dziadkiem siadało się przy stoliku. Kupowało się w nich całe torty, które potem z dumą prezentowaliśmy w domach na urodzinach. Dziś coraz częściej zastępują je muffiny i cupcake’i, a zamiast do cukierni „u Agatki” chadzam do Starbucksa i Costy, gdzie ciacha – powiedzmy to wyraźnie – po prostu nie mają smaku. Za 15 złotych dostajemy średniej wielkości bylejakość. Patrząc na witryny w rabczańskich cukierniach czułam, że teraz to się zmieni. Ciacha pozwolą przytyć kilka kilo.
-Musisz ich tylko nauczyć robić kawę – wtrącił mój Piotr przy okazji zajrzenia do kolejnej cukiernio-kawiarni. No tak – jakość tej może mi trochę spaść. Ale może się mylę.
Przeczytaj też o innych uzdrowiskach. Napisałam też o Ustroniu. Klik!
Koniec piwa rzemieślniczego, początek piwa z sokiem
W restauracji szukamy piwa innego niż typowy polski pilsner. W jednej knajpie znajdujemy trzy piwa czeskie. W drugiej natrafiamy na trzy piwa regionalne. W każdym innym miejscu pada formuła: „piwo z sokiem poproszę”. Paniusia z wielkiego miasta wraca na ziemię.
Koniec kosmetyków znad Morza Martwego, początek kuracji uzdrowiskowej
Z zachwytem wbiegam do kawiarni zdrojowej. To te miejsca, które w górskich miejscowościach często zachwycają mnie najbardziej. Już kiedyś pisałam, że polskie uzdrowiska są niedocenianym skarbem. Mamy fantastyczne, niegdyś znane w całej Europie, “wody”, które dziś ciągle kojarzą się jeszcze z turystyką dla starszych osób, które nie stać na wakacje w Egipcie! Piii, błąd! Uzdrowiska to skarb, super hipsterskie miejsca, miejsca produkujące świetne (i tanie!) kosmetyki, zapewniające nam ekstra kurację wodą źródlaną i czyste powietrze w okolicy. Uzdrowiska, które bardzo często mają przepiękną architekturę i duże zadbane parki. Będę wam tu krzyczeć do upadłego – nie olewajcie polskich uzdrowisk! Jasne nie zobaczycie tam wielu turystów, którzy są wyznacznikiem stylu i jakości. Spacerujące tu osoby nie będą miały na sobie modnych raybanów i spodni-takich-jak-teraz-się-nosi.
Uzdrowiska to skarb, super hipsterskie miejsca, miejsca produkujące świetne (i tanie!) kosmetyki, zapewniające nam ekstra kurację wodą źródlaną i czyste powietrze w okolicy.
Niestety, o czym napisałam wyżej, jeszcze niekoniecznie dostaniecie tu wasze ulubione piwa, kawy alternatywnie palone (ledwo znajdziecie te z ekspresu) i organiczną kuchnię w tutejszych barach. Ale za to: spa pierwszej klasy, w hotelach diety oczyszczająco-odchudzające, kosmetyki najwyższych lotów i tężnie najlepsze w Polsce będą. Za psie pieniądze!
Mikro-uzdrowiskiem jest Długopole-Zdrój. Byliście tam już? Klik!
Koniec weekendu w pubach, początek weekendów na szlaku
Wstajemy o świcie i po nieśpiesznym śniadaniu idziemy do miasteczka, by po odwiedzinach w starym drewnianym kościele (dziś Muzeum im. Orkana – 7 zł) iść na Luboń. Piotr koniecznie chciał mi pokazać polanę Surówki. Więc zamiast grzecznie szlakiem, kierujemy się leśnymi ścieżkami licząc tylko na GPS w komórce i swój własny zawodny instynkt.
Udało się! Wyszliśmy idealnie na polanę, o której słyszałam wcześniej tak wiele. Tu dziadek Piotra zbudował wiatrak, który miał pomóc w produkcji prądu w jednym z domostw. Wiatrak wieje do dzisiaj – na polanie Surówki wciąż jest to jedyna możliwość zdobywania elektryczności.
W pięciu domach mieszkają dziś 4 osoby. Jedna z nich podobno jest niepiśmienna. Młodzi już dawno wyjechali, a kolejne domy zamieniają się w ruinę.
Jednocześnie jest to miejsce idealne na założenie agroturystyki. Z polany przy dobrej pogodzie (a na taką trafiliśmy) jest rewelacyjny widok na Tatry. Usiedliśmy na znalezionej desce i wyciągnęliśmy kanapki. Przed nami rozpościerały się białe szczyty, a na twarzy zagościły się promienie słońca. 200 metrów wyżej był już śnieg. Tam już potrzebne było grzane piwo w schronisku na Luboniu.
Na portalu Góry dla Ciebie wyczytałam, że najciekawszym szlakiem na Luboń jest szlak żółty. To nim wobec tego zejdziemy.
Trzy godziny później, gdy opowiadaliśmy o tym recepcjonistce w hotelu, zdziwiła się, jak można tym szlakiem schodzić. Żółty szlak na Luboń okazuje się być jednym z najtrudniejszych szlaków w Beskidzie Wyspowym. Spora jego część idzie przez kamienie i półki skalne. Po drodze mijamy jaskinie i pionowe skały.
-To coś takiego jest w Wyspowym? – dziwi się Piotr, który był przekonany, że zna Luboń na wylot.
A no jest. I od dzisiaj ten szlak szalenie polecamy.
Niedziela wielkanocna w Rabce-Zdrój
-Nie byłaś nigdy na odpuście?! Nigdy nie widziałaś konkursu palm?! Idziemy!
Tak Piotr skwitował moje stwierdzenie, że chcę zobaczyć tutejszy konkurs – jeden z najstarszych w Małopolsce. Zanim jeszcze weszliśmy na teren kościoła, dostałam pakę odpustowych cukierków. Chwilę później nie mogłam powiedzieć „nie” dużej szyszce -tak świetnie kojarzącej się z dzieciństwem. Prawie kupiłam też baranka wielkanocnego z masła domowej roboty, ale rozsądek powiedział, że nie dam rady go przewieźć do Wielkopolski.
Przyszły palmy. Najwyższa była niesiona przez kilku mężczyzn. Najpiękniejsza (moim zdaniem) była średniej wielkości, utrzymana w barwach lawendy. Zastanawiałam się, jak długo musiały być robione i jak świetny jest fakt, że ludziom chce się je robić. Że nie idziemy do sklepu, by za 5 zł kupić palmę, ale faktycznie siadamy z dziećmi i rodziną i je przyozdabiamy samemu.
Idzie wiosna!
Przeglądam przewodniki po Beskidzie Wyspowym i Gorcach. Zaznaczam w nich szlaki, które już przeszłam. Jak na dłoni widać, że mam jeszcze dużo do przejścia. Że zdobycie Lubonia i Turbacza to dopiero początek początków. Pierwszy wiosenny weekend w Rabce-Zdrój był podróżą do nowego domu. Niejako podróżą w przyszłość. Jest też niezręcznym początkiem stałego pisania o Podhalu. Wszak przeprowadzacie się tu ze mną. Spróbujemy oswoić Podhale!
Lubisz czytać o Polsce? Zajrzyj na inne artykuły o naszym kraju. Trochę ich już napisałam. A jeśli chcesz być na bieżąco, to dołącz do fanów bloga na Facebooku. Świetnie się tam bawimy. 🙂
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂