Nie wiem czy wy – zwracam się tu do dziewczyn – miałyście w swoim dziecięcym życiu okres przejścia. Nie, nie chodzi o porzucenie lalek dla makijażu czy pierwsze staniki z miseczką 0. W tym przypadku myślę o filmach. I tym jak Riwiera norweska się do nich ma.
Był taki czas, gdy cokolwiek co leciało w telewizji, musiało być animowane. Sama byłam wielką fanką bajek Disney’a, które znałam na wyrywki. Do tego dochodziły Smerfy i inne bajki Hanna-Barbera. I to wszystko. Cokolwiek, w czym występowaliby prawdziwi ludzie, było odrzucane, jako nudne i dla dorosłych.
Nie pamiętam, ile miałam lat, gdy to się zmieniło. Czy chodziłam już do szkoły? Pewnie tak. W każdym razie nadszedł moment, gdy bajki poszły w odstawkę, a ja zaczęłam namiętnie oglądać „filmy dla młodych panien”. Były to „Ania z Zielonego Wzgórza”, „Pollyanna”, „Tajemniczy ogród” czy „Mała księżniczka”. Nie wiem czy to sprytni rodzice mi je podsuwali, czy wynikało to raczej z dostępności kaset VHS na rynku, ale cechą je łączącą, były dwie rzeczy: głównymi bohaterkami były dziewczynki w moim wieku i były to filmy historyczne z przepiękną scenografią.
Scenografią, której w Polsce nigdy widziałam w przełożeniu na świat rzeczywisty. Bo wtedy, w połowie lat dziewięćdziesiątych, moje miasto to były bloki z płyty, kamienice z odpadającym tynkiem i – to prawda – dużo parków. Jednak nic nie przypominało olśniewających pałaców, różanych ogrodów i drewnianych miasteczek.
Filmowe czytanie Norwegii
Dorosłam. Minęło ponad dwadzieścia lat i dzisiaj myślę o tym, jakie filmy dla dziewczynek będzie oglądać moja córka, nie ja. W międzyczasie widziałam kawał świata. Pięknego świata. Widziałam pałace, widziałam zabytkowe brytyjskie miasta, widziałam śródziemnomorskie miasteczka, choć z żadnym dziecięcym filmem ich nie kojarzę. Drewnianej architektury też widziałam sporo: w końcu zamieszkałam na Podhalu, gdzie otaczają mnie chaty i pensjonaty. Drewniane kościoły i dworki. Widziałam tego nawet więcej na Słowacji. Cicmany przypominają wszak piernikową chatkę z Jasia i Małgosi. Nad północnymi morzami spacerowałam po molach – tych polskich, ale też tych wiktoriańskich.
Zobacz też 9 moich ulubionych miejsc w Norwegii. Wszak ten kraj słynie głównie z natury! Klik!
Ale dopiero w tym roku zobaczyłam drewniane miasteczka z moich dziecięcy filmów. A co za tym idzie z mojej wyobraźni. Zobaczyłam i mogłam się po nich przejść. Wręcz zaglądałam w okna ich mieszkańców, jakkolwiek w tym kraju taka wścibskość byłaby nietypowa.
Miasteczka mojego dzieciństwa okazały się istnieć w na Norweskiej Riwierze – krainie w której spędziłam cały lipcowy tydzień.
[wp_geo_map]Riwiera norweska – nie ta francuska
W czasie swojego pobytu w Norwegii mieszkałam przez tydzień na Norweskiej Riwierze – najbardziej na południe wysuniętej części kraju. Jednocześnie jest to najcieplejszy i najbardziej słoneczny region. Jeśli Norwegowie szukają słonecznego miejsca nad morzem, gdzie wybiorą się na wakacje, to jest to właśnie ta okolica.
Jednak ono akurat mnie nie uwiodło. Policzyłam szybko, że w czasie norweskiego tygodnia odwiedziłam sześć malowniczych miasteczek i wiosek. Jednak oddech z piersi odebrały mi trzy z nich. I to na nich postanowiłam się dzisiaj skupić.
Risør. Miasteczko, w którym kupię „pamiątki”
Zdziwił was ten podtytuł? To znaczy, że fajnie się dobraliśmy.
Oczywiście na słowo „pamiątki” dostaję białej gorączki. Od razu widzę paskudne, pozbawione kolorytu uliczki pełne plastikowych magnesów made in China, które zapełniają kolejne zakątki Rzymu czy Paryża.
Na szczęście nie o takie pamiątki chodzi w Risør. Owszem znajdziemy tu jeden czy dwa kioski z pocztówkami i kołami do kąpieli – w końcu to nadmorska miejscowość turystyczna. Jednak przede wszystkim w Risør pamiętam oryginalne sklepiki, w których znaleźć można było coś, czego nikt inny by nie miał.
Właściwie zaraz po zaparkowaniu samochodu przepadliśmy na kilkadziesiąt minut w antykwariacie pełnym filiżanek, obrazów i malowniczych ozdób. Same wnętrza sklepu – który mieści się w jednym z wielu podobnych do siebie, białych drewnianych domków – przypominają salony z początku XX wieku. Pobyt w nim przypominał buszowanie u bogatej babci na strychu.
Czytając o Risør, trafiam na opinie, że to najpiękniejsze norweskie miasteczko i na porównania z włoskimi nadmorskimi cudeńkami. Zgadzam się z tym drugim! Co prawda trudno powiedzieć, że białe, drewniane Risør wizualnie jest podobne do żółto-pomarańczowych budynków Italii, ale wiem, o co autorce chodziło. To ta atmosfera spokoju i estetycznego piękna. Wśród domków mieszkańców czekają na nas ławeczki, okna przyozdobione są kwiatami, a lodziarnie zapraszają na lody.
Tvedestrand – miasteczko, w którym będę czytać
Znacznie mniej znany i gorzej opisany jest Tvedestrand – kolejne bialusieńkie miasteczko riwiery. To właśnie o nim myślę, jak wyobrażam sobie scenę z Ani z Zielonego Wzgórza, gdy Mateusz pojechał do Carmody po sukienkę dla dziewczynki. Tvedestrand mogłoby takie Carmody zagrać.
Czym jeszcze Tvedestrand różni się od Risør? Moim zdaniem jest ładniej położone. Port w zatoce, strome uliczki, wąski fiord – to wszystko sprawiają, że miasteczko jest ciaśniejsze od swojego brata i przywodzi na myśl bardziej górskie klimaty.
Risør dzięki temu, że było takie zielone i ozdobione kwiatami kojarzyło mi się ze skrzyżowaniem miasteczka i wsi. Tam bym umieściła akcję książki o kobiecie, która znajduje drugą miłość – nową „Pod słońcem Toskanii”. Do bardziej surowego Tvedestrand pasuje mi raczej western.
Ale przede wszystkim książki! Tvedestrand w 2003 roku było ogłoszone międzynarodowym miastem książek. I do tej pory się z nimi kojarzy i jest promowane, jako miasto literatury. Bo faktycznie – idąc na spacer w tej sennej miejscowości, człowiek zastanawia się, jak to możliwe, że w co piątym budynku znajduje się księgarnia. Albo taka z nowościami, ale przede wszystkim – antykwariaty, w których można przepaść na wiele godzin i wyszukiwać złotych kruków. Gdybym tylko mówiła po norwesku, na pewno byłoby to moje ulubione miejsce w Skandynawii.
Gjeving – wioska, w której nie zrobię nic
Wreszcie doszliśmy do ostatniej miejscowości. Nazwanie jej miasteczkiem byłoby nadużyciem. Angielska Wikipedia ogranicza jej opis do jednego zdania. Norweska nie podaje nawet liczby mieszkańców.
To Gjeving, być może najpiękniejsza wioska, jaką kiedykolwiek widziałam. Z pewnością najpiękniejsza drewniana wioska. Położona w taki sposób, że między kolejnymi niewielkimi domkami spacerujemy po mostkach.
|
Ściągnij darmowy ebook! Szukasz informacji o wakacyjnych miejscach, w tym o Norwegii? Ściągnij za darmo moją książkę. Tam zabrałam wszystkie opisane w 2016 roku przez blogerów podróżniczych miejsca. Bo oprócz mnie o Norge napisało kilkanaście innych osób. To kilkanaście punktów widzenia i porad. 🙂 |
Podobał Ci się ten tekst? Kolejne też będą super! Dołącz do czytelników bloga na Facebooku, by ich nie przegapić. A wszystkie teksty o Norwegii znajdziesz tutaj.
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂