Choć Wilanów zupełnie nam nie po drodze, to sentyment mam ogromny. To była moja Warszawa z dzieciństwa, bo mieszkając w Konstancinie właśnie do pałacu Marysieńki przyjeżdżaliśmy w niedzielne słoneczne popołudnia z mamą. Moja urysnowska komórka społeczna przez długie lata tu właśnie święciła koszyczki wielkanocne. Miasteczko Wilanów ratowało mi życie psychiczne, gdy mieszkaliśmy z Eduardem i Sanią na Cynamonowej i tęskniąc za tętniącym życiem Żoliborzem, zbiegałam tu po skarpie z Sanią wózku. Właśnie do Cafe Plakatówka. Tu też Sania zawsze dzielnie czekał z babcią, gdy ja odwiedzałam lekarza w ciąży z Idą. Więc nie wiem, serio nie wiem, czemu jeszcze o tej kawiarni nie napisałam.
Zobacz też: Gdzie w Warszawie kwitną magnolie?
Miasteczko Wilanów.
Czego by nie mówić o zabudowie, wielkie wyciskarce do soków, niegotowości szkolnej, czy monotonności w zabudowie, jednego nie można tej dzielnicy zabrać – usług. Lokale parterowe stworzyły tu prawdziwy samowystarczalny raj. Można nie opuszczając osiedlowych uliczek załatwić i kupić wszystko. Nawet urodzić dziecko. I właśnie ten magnes mnie przyciągał ze smutnego Ursynowa, który nie oferował parę lat temu nic poza chodnikami wzdłuż szerokich jezdni. Coś się zmieniło? Dajcie znać.
Cafe Plakatówka.
W tej pstrokatej ofercie Wilanowa, właściwie od początku jest miejsce wyjątkowe. To coś, co do mnie trafia najbardziej, bo tu się spędza czas z dzieckiem, a nie wrzuca się je w kulki. Cafe Plakatówka to obszerny lokal, gdzie miejsca jest bardzo dużo. Są dwie sale, taka bardziej warsztatowa, i druga z hamakami, relaksacyjna. Duża toaleta z przewijakiem, zmieści się też wózek, jak trzeba. Kącik dla dzieci z kolorowankami, konikiem bujanym, prostymi, fajnymi zabawkami. Jest mała księgarnia ze starannie wyselekcjonowanymi propozycjami wydawniczymi. W barze zamówić można zarówno pyszne ciastka, rogaliki, sałatki, ciekawe kanapki (na bajglach lub bagietkach), dobrą kawę (też przelewową), herbaty, napary.
Wielką siłą jest również rozległy trawnik przed lokalem, gdzie można glebnąć się lub pobujać na hamaku. Obsługa jest bezspinkowa, jeśli chcesz się ulokować dalej – nie będzie problemu, ale oczywiście trzeba wtedy samemu się przejść z zamówieniem (i bądźmy ludźmi, również z naczyniami konsumpcji).
Tu jest facebook, adres: Hlonda 2.
Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.
Zobacz też: Plaża na Zawadach w Wilanowie
Magdalena Dziadosz, mama Saszy i Idy. W teorii archeolożka śródziemnomorska i muzealniczka, skrzętnie wykorzystująca wiedzę zdobytą na studiach w swojej pisarskiej pasji. W praktyce właścicielka firmy zajmującej się komunikacją i PR-em. Dużo pisze na różne tematy. Uwielbia podróże, najbardziej te blisko natury: długodystansowe spacery oraz wycieczki górskie. Ale doceni też wieczór na szpilkach w wiedeńskiej operze.
Co myślisz?