Wakacje all inclusive w Turcji. Brzmi niezbyt? No właśnie. Każdy lubi co lubi. Ja na przykład nie lubię. Ale jest parę warunków, które muszą zaistnieć, bym na takie się zdecydowała. I wcale głównym motorem nie są dzieci. Wręcz na pewno nie są, bo dla dzieci, przynajmniej moich, im bardziej spartańsko tym lepiej. Chyba, bo oni się na wypas w kurorcie jeszcze nigdy się nie załapali. No więc jak to było ze mną i tureckim wczasowiskiem nad Morzem Śródziemnym?
Zobacz też: Pluję na biura! A może…? Kiedy warto skorzystać z biura podróży
Czemu nie?
Przede wszystkim towarzystwo. Na all inclusive byłam dwa razy w życiu, oba z mamą. Tym razem również z babcią. Dodatkowy warunek – po za sezonem. Temperatury są niższe. Ja lubię jak jest ciepło, ale w krajach gdzie nie czuję się swobodnie w bikini po prostu się nie rozbieram (choć teraz po urodzeniu dwójki dzieci, już chyba powiem radosne heloł kostiumom jednoczęściowym). Do tego tysiące razy bardziej wolę spacerować i zwiedzać niż się smażyć. Poza sezonem jest również taniej. Ma to znaczenie dla naszego portfela, ale również dla towarzystwa w hotelu. Nie przyjeżdżają już rozkapryszeni bogacze, a popularnie się robi na przykład dla Irańczyków, którzy chcą wypocząć w odrobieniu luzu, a do Turcji nie potrzebują wizy. Kolejną zaletą jest oczywiście mniejszy tłum i zniwelowane do minimum atrakcji dla gości. Zbawienne są punkty spa oraz baseny, w listopadzie zmierz zapada w Turcji dość szybko i nagle, a wieczór pozostaje długi. Można się więc wygrzać przed kolacją w saunie, łaźni, albo popykać baseny. Jak ktoś lubi, to wprawna ręka pani, może umyć szorstką szmatą całe ciało, albo pomasować gorącymi kamieniami. Ja akurat nie korzystałam.
Jedziemy?
Kiedy mama rzuciła pomysł wyjazdu i zapytała mnie, czy mam jakieś oczekiwania co do miejsca, powiedziałam tylko jedno – żeby w okolicy była jakaś góra. No to była. Tahtali. 2365. Na wszelki wypadek pół mojej walizki zajmowały kurtka, raki i górskie buty, ale nie dane mi było urwać się z opiekuńczego towarzystwa. Zresztą nie zawsze jest czas na to, co byśmy najbardziej chcieli. W hotelu Rixos, w miejscowości Tekirova byłyśmy przez tydzień. Pogoda była w kratkę, nawet przez chwilę padał deszcz.
A co tam można robić?
Gdybym była tam z mężem albo z koleżanką lub kolegą, to byśmy na cały tydzień wzięli samochód i o świcie wyjeżdżali spod hotelu, by wrócić o zmroku. No ale towarzystwo mamy i babci zobowiązuje do zwolnienia tempa. Postawiłyśmy na transport lokalny i bezspinkowy czas, no ale oczywiście zakręciłam się wokół tematu tak, że prawie codziennie nas gdzieś wyniosło.
Plaża.
Na pierwszy rzut padło jednak na odpoczynek i „aklimatyzację”. Dzień spędzony na plaży, pierwsze zawieranie znajomości, spacer po obiekcie i wejście na górkę (nie to właściwą, a paruset metrową) przy plaży. Naprawdę bardzo sobie chwaliłam obecność irańskich rodzin, są cudownie otwarci, ciekawi, ale jednak cisi i dyskretni. Dzieciom oczywiście dużo łatwiej nawiązać pierwszy kontakt, potem kobietom, a zdystansowanym mężczyznom na końcu. Sorry, niby stereotyp, ale w tym przypadku się sprawdził.
Kemer w Turcji
Pierwsza wycieczka – pobliskie Kemer. Autobusy kursują regularnie, kosztują grosze. W Kemer, popularnym kąpielisku, choć są starożytne ruiny, nie dane nam było ich odwiedzić. Byłyśmy jednak w lokalnym meczecie (pierwszy muzułmański dom modlitw odwiedzony przez religijną babcię katoliczkę, była pod wrażeniem), przeszłyśmy po małym bazarze, wypiłyśmy herbatę. Wszystko niespiesznie ciesząc się z czasu razem.
Antalya – zwiedzanie
Trzeba było. Parę godzin znowu spędziłyśmy podobnie – meczety, bazary, małe lokalne wytwórnie ceramiki i biżuterii, zakupy, jakże inny od polskiego kebab na ulicy, słońce chwytane na ławkach.
Tahtali.
Nadszedł ten dzień, próbowałam dowiedzieć się, czy jest opcja zdobycia jakiejś mapy, by na chwilę urwać się na szlak, ale obsługa hotelu pobiera prowizję za zorganizowanie typowej wycieczki (w końcu all inclusive w Turcji), więc nastraszyli miłe panie, które kategorycznie odmówiły mi możliwości wyruszenia na piękną górę na nogach. Ale wycieczkę sprzedali. Spod hotelu zawiózł nas autobus pod dolną stację kolejki „Sea to sky”. W 10 minut wciąga ona na linach gondolę na sam szczyt. Gdzie króluje pani zima. I znowu herbata, bakława, rozmowy.
Tekirova.
Nasze miasteczko. Malutkie, ale jest lokalny meczet, posąg Ataturka i niewyobrażalnie gadatliwi chłopcy, którzy początkowo nas troszkę podrywali, ale szybko przeszliśmy na serio tematy
Myślę, że raz na jakiś czas, można (po sezonie) wybrać się na wyjazd all inclusive do Turcji. Bez archeopresji, bez parcia na outdoor, tylko w odpowiednim miłym towarzystwie po prostu jeść, spacerować i cieszyć się sobą. Na kolejne wakacje all inclusive pojedziemy z mamą już bez babci.
Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.
Magdalena Dziadosz, mama Saszy i Idy. W teorii archeolożka śródziemnomorska i muzealniczka, skrzętnie wykorzystująca wiedzę zdobytą na studiach w swojej pisarskiej pasji. W praktyce właścicielka firmy zajmującej się komunikacją i PR-em. Dużo pisze na różne tematy. Uwielbia podróże, najbardziej te blisko natury: długodystansowe spacery oraz wycieczki górskie. Ale doceni też wieczór na szpilkach w wiedeńskiej operze.
Co myślisz?