Mogłabym świat przemierzać i tylko chodzić po górach i odwiedzać lokalne bazary. Gdy wieje wiatr gnający mnie w świat, to przypominam sobie blincziki na piątym kilometrze w Sewastopolu, marzę o kiszonych bakłażanach w Jałcie, kupowałabym szafran w Aleppo i podziwiałabym ryby w Kadyksie. Ale gdy pustka w lodówce puka w drzwi wybieram te nowoczesne miejsca – w Warszawie moimi ulubionymi są BioBazar i Forteca Kręglickich. Jak więc trafiłam na bazar na Wolumenie?
Bazar na Wolumenie.
Takie targowisko można znaleźć wszędzie na Wschodzie, i na polskiej prowincji również. W błocie, z muzyką na żywo i Cyganami nawołującymi do zakupów. W ogóle Cyganie to tylko część multikulturowej układanki, ale jaka! W każdy wtorek i piątek są miodem na moje niewyspane serce. Handlują ubraniami. Właściwie można powiedzieć, że są wyższą kastą, choć nie mają pawilonów, to rozkładają namioty i mają „lady” w postaci łóżek i stolików polowych. Prawdziwym folklorem, który sprawia, że szłabym na dworzec są rosyjskojęzyczni Ukraińcy handlujący papierosami. Jak oni ze sobą rozmawiają, jaką muzykę z telefonu puszczają! Ach. Oczywiście bazar na Wolumenie to również polscy rolnicy, warzywa w skrzyneczkach i regularne sklepy z elektroniką, roletami na wymiar, mydłem, powidłem i w ogóle wszystkim. Jest też pan z kawą i herbatą na wózeczku, są też sterty śmieci niestety po skończonej robocie.
Historia Bazaru na Wolumenie
Skąd nazwa? Od traktu wytyczonego jeszcze w XIX w. Targowisko zorganizowano w latach 60. – co tydzień sprzedawano tu starocie. O bazarze na Bielanach w tygodniku „Stolica” w 1980r. pisano: „Świat na Wolumenie był i jest pełen niespodzianek, bo nie wiadomo do czego kupujący zapłonęli miłością: czy do szabli, niemieckiego hełmu, stołka, zegarka, szafy, obrazu czy może pustych puszek po piwie, a może do starych znoszonych butów albo do śpiących w pudełku piesków. Tam, gdzie było najciaśniej, sprzedawano pyzy, a w innym miejscu bigos na jednorazowych talerzach z niemytym widelcem i pajdą chleba. Przy głównym wejściu był taki ścisk i napór do wewnątrz, że często ruch niemal zamierał. Natomiast przy innych wejściach było pusto i nudno. Samochody na parkingu miały rejestracje z całej Polski. Po południu sprzedający byli już znużeni, ceny miały tendencje spadkowe i transakcji dobijano szybciej”.
Na przełomie lat 70. I 80. Przeniesiono tu mariensztacki jarmark perski, który szybko wyemigrował na Koło, a Bielany wyspecjalizowały się w używanym sprzęcie elektronicznym i komputerowym. Dziś również można tu nabyć elektronikę, ale jedynie w soboty i niedziele. W tygodniu królują warzywa i owoce, ubrania i skarpety, papierosy i bimber pewnie też.
Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.
Magdalena Dziadosz, mama Saszy i Idy. W teorii archeolożka śródziemnomorska i muzealniczka, skrzętnie wykorzystująca wiedzę zdobytą na studiach w swojej pisarskiej pasji. W praktyce właścicielka firmy zajmującej się komunikacją i PR-em. Dużo pisze na różne tematy. Uwielbia podróże, najbardziej te blisko natury: długodystansowe spacery oraz wycieczki górskie. Ale doceni też wieczór na szpilkach w wiedeńskiej operze.
Co myślisz?