Podróże są przyjemne. Planowanie, pakowanie, wyjeżdżanie, pierwsze zapachy, spacery. Zmiany temperatury i tła do zdjęć. Obce języki, inna moda, zwyczaje. Ale najciekawszym aspektem odkrywania świata są smaki. Kulinarne zachwyty, wyszukiwanie knajpek, obczajanie opinii, podpytywanie pań w warzywniaku, i panów w muzeach. W co by tu wbić widelec. Tym razem Litwa. Jesienna, trochę mroźna, zupełnie niespodziewana. Przyjechałam do Kowna na zaproszenie lokalnej organizacji turystycznej i zostałam przeprowadzona, przez najlepsze restauracje w mieście. Gdzie zjeść w Kownie?
It’s Kaunastic, #interreg #lietuvapolska zorganizowało najlepszy press trip na jakim byłam. Najlepsze atrakcje, ciekawe muzea, cudowny przewodnik, niesamowity miks tego co fascynuje najbardziej – natury i kultury, i genialnego jedzenia. Wcale nie zostaliśmy wpuszczeni w cepeliny i nie mam szansy napisać posta “10 najbardziej znanych potraw Litwy”. Raczej nowoczesne smaki, na świetnych produktach. Smaki, które wciąż pamiętam, po dwóch miesiącach od powrotu. Mam dla Was tylko trzy adresy, ale wszystkie absolutnie zachwycające.
Gdzie zjeść w Kownie?
Višta Puode
Najpierw samo centrum (S. Daukanto 23). Adres doskonały, wybór ogromny, spora przestrzeń. Ociera się o tradycje, na przykład dają tu genialny kwas chlebowy, ściany zdobią rysunki z akcentami wiejskimi, składniki płytko kłaniają się tradycji, lecz szybują po światowych smakach. Byliśmy grupą czterosobową i wzięliśmy właściwie chyba większość pozycji z karty. Najbardziej zapadły mi w pamięć pierogsy (prosta dziewczyna!), zaintrygowały ślimaki (jedzenie z wyzwaniem, wydłubka ze skorupki), bliny z łososiem (szanuję nie odcinanie się od spuścizny ZSRR).
Monte Pacis
Tym razem pojechaliśmy prawie poza miasto – T. Masiulio 31. Wizytę w tej ciekawej restauracji łączymy ze zwiedzaniem klasztoru, na terenie którego się znajduje, oraz rekreacją nad Kowieńskim Zalewem. Klasztorna kuchnia jest dystyngowana i nie ma nic wspólnego z tym co się zwykle serwuje w refektarzu (wiem, bo zdarzało się jadać u Dominikanów w różnych miastach Polski). Tu pozycje w menu podchodzą pod małe dzieła sztuki. Wszystko pieczołowicie produkują na miejscu, atmosfera jest kołnierzykowa, ja w moim swetrze merynosa czułam, że powinnam przynajmniej wbić się w Riska.
Jednak warto się przekonać i spróbować, bo serwują tu małe niebo na talerzu.
Hop Doc
Bar, do którego trafiliśmy wieczorem przy M. Daukšos 23. I teraz wiemy gdzie zjeść w Kownie wieczorem i gdzie chadzają miejscowe hipstery. Dobre hamburgsy, fryty, niszowe piwa, ale teraz klasyka w postaci aperola. Jest ciemnawo, młoda obsługa jest na totalnym luzie, większość klienteli nosi zadbane brody. No fajnie jest!
Artykuł początkowo ukazał się na blogu Podróżująca Rodzina.
Magdalena Dziadosz, mama Saszy i Idy. W teorii archeolożka śródziemnomorska i muzealniczka, skrzętnie wykorzystująca wiedzę zdobytą na studiach w swojej pisarskiej pasji. W praktyce właścicielka firmy zajmującej się komunikacją i PR-em. Dużo pisze na różne tematy. Uwielbia podróże, najbardziej te blisko natury: długodystansowe spacery oraz wycieczki górskie. Ale doceni też wieczór na szpilkach w wiedeńskiej operze.
Co myślisz?