Chwilę zwlekałam.
Dzisiaj mija tydzień od ujawnienia pierwszych przypadków koronawirusa COVID-19 w Lombardii. Od tego czasu codziennie dostaję prywatne wiadomości, w których pytacie mnie czy jechać do Włoch, czy hotele muszą zwrócić kaucję, czy linie lotnicze zwracają za bilety. Odpowiadałam wam w miarę mojej wiedzy, jednak wystrzegałam się pisania publicznych opinii.
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – nie jestem specjalistką. Owszem – od ponad miesiąca codziennie czytam o koronawirusie – mogę powiedzieć, że interesował mnie ten temat na długo, zanim podchwyciły go polskie media. Jednak to chyba za mało, żeby dawać czytelnikom medyczne wskazówki.
Jednak z dnia na dzień pytania są coraz bardziej absurdalne. W sklepach w moim rodzinnym mieście brakuje mydeł antybakteryjnych i suchej żywności, a fake newsy wylewają się z lodówki. W końcu postanowiłam wam napisać co ja – 1 marca 2020 roku – o tym myślę i co sądzę o ewentualnym wyjeździe do Włoch.
Co wiem o koronawirusie COVID-19?
Zacznę od tego, że nie jestem lekarką, a tym bardziej epidemiolożką. Jestem antropolożką literatury i o epidemiach wiem tyle, co Camus napisał w „Dżumie”. Jednak od ponad miesiąca – dokładnie od 25 stycznia – śledzę bacznie informacje na temat koronawirusa COVID-19. Początkowo nie było co liczyć na media polskie. Informacje które się pojawiały były zdawkowe. Nic dziwnego. Temat był egzotyczny – 99% przypadków zachorowania dotyczyło Chin, zwłaszcza jednej prowincji, a w Europie mówiło się o pojedynczych przypadkach. Jednak kilka razy dziennie śledziłam najbardziej dokładną mapę epidemii i z przerażeniem widziałam, jak liczba chorych i zmarłych z dnia na dzień rośnie o połowę. Uspokajam – te czasy już za nami. Gdy zaczynałam śledzić temat, jednego dnia było 100 zmarłych osób, drugiego 200, trzeciego przewie czterysta. Dziś już tak to nie wygląda i w samych Chinach na chwilę obecną przybywa 500 chorych osób dziennie, a 1000 odzyskuje zdrowie.
Niestety inaczej jest w innych krajach. Największa liczba chorych została zanotowana w Korei Południowej, Włoszech i Iranie (sic!). Z dnia na dzień rośnie liczba chorych w zachodniej Europie – dziś poza Włochami zanotowano już ponad 300 przypadków. Sprawa jest równie poważna w krajach Zatoki Perskiej.
Prócz śledzenia mapy i relacji „live” o epidemii na czołowych światowych portalach, uważnie czytam stronę Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) na której codziennie publikowany jest raport na temat obecnej sytuacji, wraz z licznymi poradami, gdzie jechać, jak się zachowywać w środkach transportu publicznego itp. Jeśli interesuje was temat i rozumiecie angielski, to nie ma lepszego miejsca, by go zgłębiać.
Fakenewsy o koronawirusie COVID-19. Co mnie w nich wkurza najbardziej?
No więc sprawa wygląda tak – ja nie oglądam telewizji.
Nie spędzam też wiele czasu na rodzinnych obiadkach z ciotkami, które cały dzień plotkują i czytają Super Express. Dlatego gdy doszło do mnie, jak bardzo społeczeństwo jest przerażone i jak wielka panika rozsiała się w społeczeństwie, byłam w szoku.
Dochodzi do takich sytuacji, że dzieci mojej koleżanki są odsyłane z polskiego przedszkola tylko dlatego, że są Włochami (choć we Włoszech nie były już 3 miesiące). Na ostatnich targach turystycznych we Wrocławiu odmówiono mi podania ręki z obawy przed wirusem. Ktoś zgłosił się na pogotowie tylko dlatego, że jadł w chińskiej restauracji. Ktoś inny boi się kupować chińskie produkty w sklepach.
To jest diabelnie niebezpieczne i wyraźnie widzę, jak przez strach przed wirusem rosną uprzedzenia i może z tego wyniknąć kolejna fala rasizmu. Takich zachowań nie tłumaczy żaden racjonalny argument i wynikają one tylko z nieopanowanych emocji i dezinformacji. Chrońmy się przed nimi! Chrońmy się przed tą ignorancją!
Włączyłam sobie ten telewizor i radio i to co zobaczyłam mnie załamało. Pół Europy na czerwono, mimo że w większości krajów są pojedyncze przypadki wirusa. Co drugi nagłówek w internecie brzmi „koronawirus w [tu podaj swoje miasto]? Do szpitala trafił pacjent”. Oczywiście klikamy w to, a potem się okazuje, że to na razie podejrzenie, które po dwóch dniach jest uspokajane. Media zalewają zdjęcia pustych półek w sklepach we Włoszech. No nie! One nie są puste. Możecie obserwować fanpage mieszkanek Włoch, które pokazują pełne półki. Puste to one były w dzień, w którym pojawiła się pierwsza informacja o kwarantannie 11 gmin, a nie tydzień później. To wszystko jest bardzo szkodliwym działaniem dziennikarzy i dla naszego dobra powinniśmy w ogóle tego nie oglądać/czytać/słuchać.
Ale z drugiej strony równie mocno wkurza mnie ignorowanie problemu. Moi znajomi podróżnicy są obecnie mocno podzieleni – jedni odwołują swoje wyjazdy i rezygnują ze środków transportu publicznego, a inni śmieją się z problemu i wrzucają memy z liczbą osób, które umarły w zeszłym roku na grypę.
Nie porównujcie grypy do COVID-19! Nie ma nic bardziej ignoranckiego niż takie działanie!
Po pierwsze sama grypa jest dwuznaczna. Ledwo łapiemy kaszel, już na prawo i lewo wszyscy mówią „to na pewno tylko grypa”. Grypa jest poważną chorobą, a nie byle kaszelkiem i katarem! Najczęściej nie wiemy czy mamy grypę, bo większość z nas nie jest badana pod kątem tego, jaką mamy chorobę. Dostajemy leki i antybiotyki w ciemno, a to czy to jest grypa, angina czy właśnie jakiś koronawirus (których odmian jest multum i które odpowiadają za 10-20% zachorowań w ogóle) , to nie mamy pojęcia.
Po drugie – nie porównywajcie choroby, na którą od lat się szczepimy, która jest dobrze zbadana i leczona od dziesięcioleci, z chorobą, którą znamy od miesiąca. Wczoraj dostałam mem, który mówi, że w styczniu 40 000 osób na świecie zmarło na grypę, a tylko 213 osób na koronawirusa. Hahaha, jacy idioci się boją koronawirusa.
No sorry, ale w lutym zmarło już 2700 osób. I nie mamy pojęcia czy ta liczba się nie zwiększy w marcu, kwietniu, maju. Nie wiemy czy nie będzie nawrotów choroby, powikłań – nie wiemy nic! Naukowcy oczywiście z dnia na dzień wiedzą więcej, ale nie mogą przepowiadać przyszłości. Więc wstrzymajcie się z liczbami do przyszłego lutego. Wtedy może można będzie coś porównać.
Zaniżane są też statystyki śmiertelności. Mówi się o ilu? 3%?
Skąd takie liczby? Ano do tej pory stwierdzono 87 000 przypadków choroby, a umarło 3000 osób. Daje to 3,4%.
Tylko to nawet ja wiem, że tak się nie liczy śmiertelności! 87 tysięcy chorych to wszyscy chory. Ci którzy zostali już wyleczeni, ale też ci którzy dzisiaj są konający.
Nie tak się liczy śmiertelność choroby i te informacje też znajdziecie na oficjalnych stronach.
Mówiąc o śmiertelności ewentualnie możemy podawać liczbę osób wyleczonych w stosunku do zmarłych. Obecnie zostało wyleczonych 42 500. Czyli śmiertelność nie wynosi 3%, a raczej 7%. Innymi słowy do tej pory umarła 1 na 14 osób. Dla was to jest mało? Dla mnie diabelnie dużo.
Przy czym znowu – czy powinniśmy podawać śmiertelność dla całego świata? Czy raczej dla Europy? Niestety ta europejska jest dużo wyższa, ale też nie ma co się jej trzymać – w końcu chorzy dopiero są chorzy – większość z nich wyzdrowieje. Pierwsze przypadki we Włoszech zostały wykryte zaledwie tydzień temu!
Dodam tu, że na ponad 40 tysięcy chorych stan 18% uznawany jest za krytyczny.
Bardzo polecam ten artykuł, który mówi dokładnie, jak liczyć śmiertelność choroby i dlaczego na razie to nie ma sensu.
Na koniec wrzucę tu video, które wczoraj zamieściła pacjentka z Krotoszyna podejrzewana o posiadanie koronawirusa. Ona mówi o jeszcze innych, przerażających fakenawsach, płynących prosto od polskiego rządu.
Gdzie we Włoszech są ogniska koronawirusa COVID-19?
Wystarczy zabawy w medyczno-społeczną blogerkę i zajmę się konkretami – czyli przypadkiem Włoch.
Wszyscy wiemy, że najwięcej przypadków koronawirusa COVID-19 obecnie zanotowano we Włoszech, zwłaszcza w gminie Lodi (240 przypadków) w Lombardii w okolicy Mediolanu. Równie poważnie sprawa wygląda w okolicznych miastach – w Piacenzie i Coronie zanotowano po 140 przypadków, w Pavii i Mediolanie kilkadziesiąt (więc jak na tak wielkie miasto ciągle niewiele) i 110 w Bergamo, gdzie znajduje się popularne lotnisko.
80 przypadków jest w Padwie w okolicy Wenecji, a także po kilkadziesiąt w Treviso (znowu lotnisko) i w Wenecji. Zaniepokoiła mnie informacja, że aż 220 przypadków jest w Emilii Romanii, której stolicą jest Bolonia (również popularne lotnisko i częsty cel polskich wycieczek), jednak w samej Bolonii są zaledwie 2 przypadki. Większość chorych znajduje się na zachodzie regionu, właśnie w okolicy wspomnianej Piacenzy i Lodi.
Jak się żyje w miastach bliskich epicentrum wirusa możecie przeczytać na fanpage’ach Innamorata dell’Italia i Och Milano. Dziewczyny relacjonują z Lombardii.
Pojedyncze przypadki koronawirusa w innych regionach Włoch
A co z pozostałą częścią Włoch? W Piemoncie zanotowano 11 przypadków, w tym wszystkie w Turynie. 3 przypadki zanotowano w Sondrio w północnej Lombardii i tylko 1 w Bolzano w Południowym Tyrolu. Jeśli więc chodzi o popularne kurorty narciarskie – właściwie nie stwierdzono tam obecności koronawirusa.
W Rzymie zanotowano 6 przypadków, w tym 3 już wyleczone.
W Toskanii 11 przypadków, w Apulii 3 i ani jednego na Sardynii.
Dokładna mapa aktualizowana jest codziennie tutaj. Bardzo polecam!
Czy koronawirus jest na Sycylii?
Na Sycylii do tej pory zanotowano 4 przypadki: 3 w Palermo. Katania też ma 1 przypadek. Z tego dwa przypadki zostały już wyleczone. Sama Sycylia oddalona jest od głównego ogniska o ponad 1000 km. To więcej niż z Mediolanu do Wrocławia! Oczywiście takie porównanie też jest uproszczeniem – kontakty handlowe, połączenia lotnicze i wymiana osób jest dużo większa między Palermo i Mediolanem niż między Mediolanem i Wrocławiem. Jednak chciałam wam uświadomić, że na Sycylii po prostu żyje się normalnie. Rano idzie się do pracy, szkoły, na zakupy. Potem do restauracji i baru. Sycylijczycy mówią o koronawirusie i obawiają się go dokładnie tak samo jak Polacy. I tak samo traktując go, jako coś co jest gdzieś tam daleko od nas i nie daj Boże przyjdzie.
update z 13 marca: Koronawirus na Sycylii oczyma mieszkającej w Trapani Polki opisany jest w oddzielnym artykule.
Dlaczego odwołałam wyjazd do Włoch i czy wy też powinniście?
Tak. Miałam w marcu lecieć do Bergamo, by zrobić materiał o miasteczku Crema. Miał to być temat mojego kolejnego video z cyklu o małych włoskich miastach.
Nie lecę. Dlaczego?
Bo Crema oddalona jest od Codogno (czyli od odizolowanej miejscowości, w której się to wszystko zaczęło) o 20 km! To nie jest 200 km czy 1000. To jednak tylko 20. I o ile nie boję się o swoje życie czy Kory – nie ma przypadków śmiertelnych wśród małych dzieci, a wśród 30-latków wynosi 0,2% – to boję się, że przeniosę wirusa na starsze osoby w rodzinie i Piotra, który ma chorobę przewlekłą. Mój wyjazd nie był szczególnie ważny, nie stracę przez jego brak tysięcy złotych. Mogę polecieć kiedy indziej.
Ale czy odwołałabym wyjazd na narty? Nie – zwłaszcza jeśli jechałabym samochodem i spała w apartamencie, a nie hotelu. Czy odwołałabym wyjazd na Sycylię, do Apulii czy na Sardynię? Też nie. Na tę ostatnią zresztą wkrótce planuję lecieć.
Zwyczajnie ryzyko zachorowania jest tak niewielkie – dużo mniejsze niż na inne choroby, również te bardzo poważne – że nie czuję zagrożenia. A jeśli czuję, to dlatego że temat jest tak bardzo podkręcony. Gdy sobie to zracjonalizuję, to się od razu uspokajam.
Tak że dla mnie sprawa jest jasna: Bergamo, Padwa, zachodnia Emilia Romania na razie nie. Pozostała część Włoch tak.
I bardzo ważne: to jest moje zdanie i moja decyzja. Nie traktujcie mnie jak guru, bo prawda jest taka, że zachorować możecie jutro w waszym sklepie osiedlowym. Nie gwarantuję, że nic nie złapiemy. Wiem tylko, że według obecnej wiedzy, w obecnej sytuacji jest to mało prawdopodobne.
Moja główna rada jest jedna: o ile możecie nie odwoływać rezerwacji od razu, czekajcie z tym do ostatniego momentu. To że dziś w mieście A jest 10 przypadków, nie znaczy że za miesiąc nie będzie 1000. Ale może też nie być ani jednego.
Dodam, że moja mama dwa dni temu potwierdziła letni dwutygodniowy wyjazd do Umbrii, dokąd jeździ co roku. Wybiera się tam w lipcu.
Konsekwencje społeczne wyjazdu do Włoch.
Ale, ale – pojawił się inny, znacznie poważniejszy problem, dla którego może nie warto jechać do Włoch. Jest to nasze życie społeczne.
W szkole koleżanki dzieci, które na feriach były w północnych Włoszech, przez 2 tygodnie mają nie przychodzić do szkoły.
Podobną politykę stosuje firma znajomego, a także prywatna szkoła, w której uczy koleżanka. Przedszkola odsyłają dzieci do domów.
Wizzair odwołał znaczną część lotów do Włoch. A co jeśli tam akurat będziemy i nie będziemy mieć jak wrócić do domu?
Okazuje się, że nasze wakacje w miejscu, gdzie nigdy nie stwierdzono koronawirusa, mogą mieć poważne konsekwencje. Będziemy musieli wziąć bezpłatny urlop, by zostać z dzieckiem w domu. Nie dostaniemy wypłaty, gdy pracujemy na zlecenie. Będziemy musieli wracać 3 dni do domu pociągami, z które zapłacimy po kilkaset złotych od osoby. Albo – jak mówi kobieta z viralowego filmiku – sąsiedzi będą nas wytykać jako nosicieli i nie będziemy obsługiwani w sklepach.
Dlatego zachęcam – spytajcie pracodawców, dyrektorów placówek, jaka na chwilę obecną jest ich polityka. Głupio stracić dwutygodniowy zarobek, bo zrobiliście sobie weekend w Rzymie.
Jak koronawirus wpływa na branżę turystyczną?
I to jest coś czym jestem absolutnie przerażona.
Zacznę od własnego podwórka. W tym tygodniu na blog czytało 3 razy mniej osób niż zazwyczaj.
Zamiast 3000 czytelników dziennie, miałam mniej niż 1000.
Podczas gdy tekst o Sycylii zwykle czytany jest przez 200 osób dziennie, wczoraj był czytany przez 40.
I to potwierdza każdy bloger, który pisze o Włoszech (zwłaszcza), ale też o innych krajach europejskich i azjatyckich.
Ja to nic. Przeżyję, gdy przez dwa miesiące dostanę mniej kasy z reklamy. Trudno.
Ale w tym tygodniu miały się odbyć największe europejskie targi turystyczne w Berlinie. Miały, bo zostały odwołane.
Wyobrażacie sobie ile kasy odpłynęło z Berlina? Ile odwołano spotkań, rezerwacji hotelowych, restauracyjnych? Ile firm zajmujących się targami straciło pracę?
Ale to nic. Na Sycylii w marcu odwołano 80% rezerwacji!
80% w miejscu, gdzie są dwa aktywne przypadki koronawirusa!
Te rezerwacje często są w małych pensjonatach, gdzie właściciele zarabiają 1000 euro miesięcznie i mają do spłacenia kredyt.
Restauracje mają wolne stoliki, wycieczki zorganizowane wolne miejsca. Całe Włochy są puste! W sieci pojawiają się zdjęcia z najpopularniejszych muzeów Rzymu i Wenecji, gdzie nie ma zupełnie ludzi.
Wiecie, że mimo że byłam we Florencji 3 razy, nigdy nie byłam jeszcze w Galerii Ufizzi? Zawsze odstraszała mnie kolejka. Teraz widzę zdjęcia pustych sal.
Kraj, którego gospodarka w znacznej mierze jest oparta o turystykę, lada moment znajdzie się na skraju przepaści. Oczywiście poradzą sobie giganci, ale by właściciele małych pensjonatów mogli zapłacić czynsz, zwyczajnie będą musieli się zapożyczyć. I na razie nie wiemy czy to kwestia marca, wiosny czy całego roku.
Dlatego zachęcam was przede wszystkim: nie wyłączajcie racjonalnego myślenia! Czy transport publiczny jest bardziej ryzykowny niż samochód? Tak! Nie od dziś. Niejednokrotnie wyszłam z samolotu chora. Czy w innym kraju możemy zachorować? Oczywiście. Na koronawirusa, na grypę, na wirusowe zapalenie mózgu, o którym mnie uświadomiła mieszkająca na Sycylii Ola. Ale pamiętajcie, że to ryzyko jest bardzo małe. Nie wiem, co będę pisała za miesiąc – nie wiem czy będziemy mówić o 10 000 przypadków COVID-19 we Włoszech czy o 100 przypadkach. Nie wiem czy nie będzie 10 000 przypadków w Polsce!
Dlatego jeśli planujecie jechać do Włoch, to obserwujcie sytuację z dnia na dzień i decyzję podejmujcie tak późno, jak tylko możecie. Moje zdanie znacie. Decyzja należy do was.
Dzięki za przeczytanie artykułu!
Mam na imię Agnieszka i od 8 lat prowadzę blog i opowiadam wam o świecie. Napisałam 4 przewodniki turystyczne i ponad 500 artykułów podróżniczych. Większość z nich przeczytacie na tym blogu. Zapraszam do dalszej lektury. Na górze macie menu, a tam wszystkie teksty 🙂